Poirytowany faktem, że przejęła kontrolę nad sytuacją – albo tylko tak się Banksowi wydało – Aspern usiadł z powrotem na kanapie.
– Skoro tak uważasz… – rzucił.
– Tak uważam. – Pani Aspern spojrzała na Banksa. – Proszę nam powiedzieć, co się stało.
– Christine mieszkała z chłopcem, właściwie z młodym mężczyzną, nazwiskiem Mark Siddons na porzuconej barce.
– Siddons – wycedził Aspern, wykrzywiając wargi. – Sporo o nim wiemy. Czy on to zrobił? On ponosi odpowiedzialność?
– Nie mamy dowodów na to, że Mark Siddons miał coś wspólnego z pożarem – stwierdził Banks.
– Gdzie on był? Czy przeżył?
– W czasie pożaru nie było go na barce. Nie odniósł żadnych obrażeń. Rozumiem, że się panowie nie darzycie sympatią?
– Nastawił naszą córkę przeciwko nam – powiedział Aspern. – Zabrał ją z domu i sprawił, że przestała się z nami widywać. Jakby przejął władzę nad jej umysłem, jak w sektach religijnych, o których tyle się czyta.
– On przedstawił mi inną wersję – odparł Banks ostrożnie, wiedząc, że stąpa po polu minowym. – Nie takie też odniosłem wrażenie na jego temat.
– Chyba pan nie oczekuje, że on się przyzna? Mogę sobie tylko wyobrażać kłamstwa, których panu naopowiadał.
– Jakie kłamstwa?
– Nieistotne. Tylko pana ostrzegam, i tyle. Ten chłopak to nic dobrego. Niech pan nie wierzy w nic, co on mówi.
– Zapamiętam tę radę – zapewnił Banks. – Ile lat miała Christina?
– Siedemnaście – odpowiedział Aspern.
– A ile lat miała, gdy się wyprowadziła z domu?
– Szesnaście. – Tym razem odezwała się pani Aspern. – Wyniosła się dzień po swoich szesnastych urodzinach. Jakby nie mogła się doczekać, kiedy stąd odejdzie.
– Czy któreś z państwa wiedziało, że Christina bierze narkotyki?
– Wcale mnie to nie dziwi – oznajmił Aspern. – Wpływ towarzystwa, w którym się obracała. Co to było? Trawa? Ecstasy?
– Jak się zdaje, wolała narkotyki przynoszące zapomnienie od tych, które pobudzają – powiedział Banks cicho, uważnie obserwując, jaka reakcja maluje się na twarzy Asperna. Dostrzegł jedynie konsternację. – Brała heroinę – kontynuował Banks. – Inne narkotyki także, jeśli jej nie miała, ale głównie heroinę.
– Dobry Boże! – wyszeptała pani Aspern. – Co myśmy zrobili?
Banks spojrzał na nią.
– Co ma pani na myśli?
– Fran! – zwrócił się do kobiety jej mąż. – Nie możemy winić za to siebie. Zapewniliśmy jej to, co najlepsze. Miała wszystko.
Banks słyszał to już tyle razy przy podobnych okazjach. Słowa mężczyzny wlatywały jednym, a wylatywały drugim uchem. Nikt nie ma pojęcia, czego naprawdę potrzebują jego dzieci – bo niby jak, skoro nastolatki trudno zaliczyć do najrozmowniejszych stworzeń na ziemi – ale zbyt wielu rodziców zakłada, że korzyści wynikające z bogactwa i statusu wystarczą. Nawet rodzice Banksa, choć pochodzili z klasy robotniczej, uważali, że sprawił im zawód, wstępując do policji, zamiast wybrać karierę w biznesie. Doświadczenie pokazuje, że bogactwo i status rzadko wystarczają, choć oczywiście Banks wiedział, że dzieci z dobrze sytuowanych rodzin zwykle dobrze sobie radzą w życiu. Są też jednak takie jak Tina, które schodzą na złą drogę. W niedalekiej przeszłości sam miał do czynienia z podobnymi przypadkami, kiedy prowadził sprawę najpierw Emily Riddle, a potem Luke’a Armitage’a.
– Ponoć Christine kradła morfinę z pańskiego gabinetu – stwierdził Banks. Wyraźnie wyczuwał narastające napięcie między mężem i żoną.
Aspern poczerwieniał.
– To kłamstwo! Siddons to panu powiedział? Wszystkie narkotyki w moim gabinecie są zamykane zgodnie z wymogami prawa. Jeśli pan nie wierzy, sam może pan sprawdzić. Pokażę panu. Proszę ze mną.
– To nie będzie konieczne – oznajmił Banks. – Śledztwo nie dotyczy źródeł, z których Christine brała narkotyki. Wiemy, że ostatnią działkę kupiła od dealera w Eastvale.
– To skandal, że nie potraficie wyeliminować tych ludzi, zanim wyrządzą szkodę – stwierdził Aspern.
– Musielibyśmy wiedzieć, kim są przestępcy, zanim wejdą w konflikt z prawem – odparował Banks, myśląc o filmie Raport mniejszości, który obejrzał z Michelle kilka tygodni wcześniej.
– Moim zdaniem to bardziej niż oczywiste w większości wypadków – upierał się Aspern. – Nawet jeśli Siddons nie wywołał pożaru, może pan być więcej niż pewien, że coś przeskrobał. Charakter kryminalisty ma wypisany na twarzy.
Bywało, że Banks, podobnie jak jego koledzy, działał wedle zasady, że nic wielkiego się nie stanie, jeśli człowiek, któremu stawiał zarzuty, nie popełnił konkretnego przestępstwa, bo policja dobrze wiedziała, że ma na sumieniu inne, tylko nie dysponowała dowodami, żeby mu je przypisać. Według policyjnej logiki oskarżenie o przestępstwo, którego nie popełnił, ma wyrównać rachunki za te, które mu się upiekły. Oczywiście łatwiej było tak zrobić przed laty, zanim Ustawa o policji i dowodach kryminalnych nie przyznała kryminalistom więcej praw niż policjantom, a Królewska Prokuratura nie zaczęła się czepiać wszystkiego, co nie dawało stuprocentowej pewności skazania. Ale policjanci nadal tak postępowali, jeśli tylko wiedzieli, że unikną konsekwencji.
– Trzeba by przewietrzyć system prawny, gdybyśmy chcieli bez procesu sądowego wsadzać do więzienia ludzi, którzy nic nie zrobili. Wróćmy jednak do spraw bieżących. Czy pani zdaniem ktoś mógłby chcieć skrzywdzić Christine, pani Aspern?
– Nie znaliśmy jej towarzystwa. Nie wiem, z kim się zadawała po odejściu z domu – odpowiedziała kobieta. – Ale nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał wyrządzić jej jakąś krzywdę.
– A pan, doktorze?
– Też sobie tego nie wyobrażam.
– Na sąsiedniej barce mieszkał artysta malarz. Wiemy tylko, że miał na imię Tom. Czy państwo coś o nim wiecie?
– Pierwsze słyszę – powiedział Patrick Aspern.
– Mówi coś państwu nazwisko Andrew Hurst? Mieszka w okolicy barek.
– Nigdy tam nikogo nie widziałem.
– Kiedy ostatni raz złożył pan wizytę na barce?
– W ubiegłym tygodniu. W czwartek, jeśli dobrze pamiętam.
– W jakim celu?
– Jak to w jakim celu? – obruszył się Aspern. – To moja pasierbica. Martwiłem się. Chciałem ją przekonać, żeby wróciła do domu.
– Czy podczas którejś z wizyt widział pan sąsiada córki?
– Brzmi to tak, jakbym odwiedzał ją regularnie. Byłem tam zaledwie kilka razy, próbując przekonać Christine, żeby wróciła do domu, a ten… oprych, z którym mieszkała, otwarcie mi groził.
– Czym?
– Oczywiście użyciem przemocy. Nie jestem tchórzem, ale ktoś taki jak on może przecież mieć