Podpalacz. Peter Robinson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Peter Robinson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7508-952-3
Скачать книгу
Banks pamiętał kępkę rudych włosów, która jakimś cudem uniknęła płomieni, i postanowił zapytać Geoffa Hamiltona o tę różnicę.

      – Ktoś go odwiedzał?

      – Dwie osoby, o ile mi wiadomo.

      – Jednocześnie?

      – Nie, nie, osobno. Jednego widziałem dwa albo trzy razy, drugiego tylko raz.

      – Jak wyglądał ten, którego widziałeś kilka razy?

      – Trudno powiedzieć. Było dobrze po zmroku.

      – Postaraj się.

      – Widziałem go tylko przez chwilę, kiedy Tom otworzył drzwi i wpadło trochę światła. Szczupły, raczej wysoki, metr osiemdziesiąt albo więcej, trochę się garbił.

      – Widziałeś jego twarz?

      – Nie. Było ciemno.

      – A włosy?

      – Krótkie. Chyba ciemne. Albo mi się tak zdawało po ciemku.

      – Ubranie?

      – Naprawdę nie wiem. Chyba dżinsy i sportowe buty.

      – Rozpoznałbyś go?

      – Nie wiem. Raczej nie. Ale jest jeszcze coś.

      – Co takiego?

      – Miał taką dużą teczkę. No wie pan, jak studenci akademii sztuk pięknych.

      – Teczkę na rysunki?

      – Tak to się chyba nazywa.

      Skoro Tom malował, to pewnie był jego agent albo marszand, pomyślał Banks. Warto sprawdzić.

      – Kiedy go ostatnio widziałeś?

      – Wczoraj.

      – O której?

      – Zaraz po zmroku. Chwilę wcześniej wróciłem z pracy.

      – Jak długo został?

      – Nie wiem. Wróciłem do środka, zanim stamtąd wyszedł. Tylko paliłem na zewnątrz, bo Tina nie lubi dymu. Było zimno.

      – Czyli możliwe, że jeszcze tam siedział, kiedy szedłeś do pubu?

      – Chyba tak. Nie słyszałem, żeby ktoś otwierał drzwi. Ale mieliśmy włączoną muzykę.

      – Ten drugi gość?

      – Niewiele mogę powiedzieć, naprawdę. Przyszedł tylko raz, może dwa, trzy tygodnie temu. Ale też po nocy.

      – Może jednak coś pamiętasz?

      – Był niższy niż tamten drugi i trochę grubszy. To znaczy, nie gruby, ale i nie chudy, wie pan, o co chodzi.

      – Widziałeś jego twarz?

      – Tylko przez chwilę w drzwiach. I mogę powiedzieć, że miał duży nos. I haczykowaty, jak dziób orła. Ale widziałem go tylko z boku.

      – Czy w zatoczce przy lesie parkowały jakieś samochody?

      – Zdarzało się.

      – Jakie to były samochody?

      – Pamiętam, że widziałem jakąś terenówkę. Granatową.

      – Jeep cherokee? Range rover?

      – Nie wiem, po prostu terenówka. Granatowa albo czarna.

      – Coś jeszcze pamiętasz?

      – Nie.

      – Ale nigdy nie widziałeś, żeby ktoś z tego samochodu wysiadał?

      – Nie.

      – Czy auto stało tam wczoraj, gdy przyszedł ten mężczyzna?

      – Nie widziałem, ale też nie patrzyłem. No wie pan, było ciemno, musiałbym przechodzić tamtędy, żeby zauważyć. Ale ta sama terenówka parkowała, jak przychodził ten drugi facet, ten wysoki.

      – Czy cokolwiek się wydarzyło, zanim wczoraj wyszedłeś z domu?

      – Ten skurwiel z domku śluzowego kręcił się na rowerze.

      – Andrew Hurst? Co on tam robił?

      – To samo co zwykle. Gapił się. Myśli, że go nie widać, jak stoi w lesie, ale ja zawsze go zauważę.

      Podobnie jak my ciebie, pomyślał Banks.

      – Na kogo tak się gapi?

      – Nie wiem. Ale moim zdaniem chodzi mu o Tinę nago.

      – Dlaczego tak mówisz?

      – Przecież widzę, jak się do niej ślini, kiedy jest obok. Moim zdaniem to zboczeniec, i tyle. Ciągle się czai po krzakach i szpieguje. Niby po co?

      Dobre pytanie, pomyślał Banks. Ciekawe, że Andrew Hurst tak wyraźnie zaznaczył, że się nie zajmuje szpiegowaniem. Podczas porannej rozmowy nie powiedział też Banksowi i Annie, że poprzedniego dnia kręcił się przy barkach. Banks będzie musiał jeszcze porozmawiać z tym samozwańczym śluzowym.

      – Co teraz stanie się z Tiną?

      Banks nie chciał się wdawać w drastyczne szczegóły sekcji zwłok, odpowiedział więc tylko ogólnie.

      – Zostanie u nas, dopóki wszystko się nie wyjaśni.

      – A potem? Przecież musi być jakiś pogrzeb.

      – Oczywiście – zapewnił go Banks. – Nie martw się, wszystkim się zajmiemy.

      – Kiedyś, jak o tym rozmawialiśmy, tylko raz, powiedziała mi, żeby na jej pogrzebie zagrać Stolen Car. Bardzo lubiła Beth Orton. Chciała zostać piosenkarką.

      – Jestem pewien, że spełnimy jej prośbę. Ale to musi jeszcze potrwać. Co zamierzasz?

      – Chyba muszę znaleźć jakieś mieszkanie.

      – Pomogą ci w pomocy społecznej. Dostaniesz od nich ubranie, pieniądze i potrzebne rzeczy. Skoro mowa o pieniądzach, to masz w ogóle jakieś?

      – Może dziesięć funtów, tyle, co przy sobie. Na barce trzymaliśmy trochę oszczędności, kilkaset funtów, ale się spaliły, jak wszystko inne. Ale nie jestem pasożytem. Mam stałe zajęcie. Nie boję się ciężkiej pracy.

      Banks przypomniał sobie, co o marzeniach Marka powiedziała mu Annie po wizycie u Mandy Patterson.

      – Słyszałem, że chcesz zostać kamieniarzem i prowadzić prace restauracyjne w kościołach. To prawda?

      Mark odwrócił wzrok, zakłopotany.

      – Nie mam kwalifikacji, ale chciałbym spróbować. Lubię stare kościoły i tyle. Nie jestem wcale religijny. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale lubię kościoły. To piękne budynki.

      – Co z ubraniami?

      – Zostały mi tylko te, które zabraliście do badania – odpowiedział. – Wszystkie inne poszły z dymem.

      – Nosimy chyba podobny rozmiar. Mogę ci pożyczyć jakieś stare dżinsy i trochę rzeczy, dopóki jakoś się nie urządzisz – zaoferował Banks.

      – Dziękuję. – Mark spojrzał na czerwony, kiepskiej jakości kombinezon dla aresztantów, który mu wydano w izbie zatrzymań. – Wszystko będzie lepsze niż to.

      – Może powinieneś na jakiś czas wrócić do domu? Do rodziców?

      Mark energicznie pokręcił głową. Banks wiedział, że tego tematu także nie należy drążyć, choć bardzo był ciekawy, dlaczego Mark tak gwałtownie zareagował na wzmiankę o rodzicach. Najprawdopodobniej spotkało go to samo co Tinę. Pomyślał, że takie rzeczy zdarzają się zbyt często, i większość z nich nie jest zgłaszana