– Takie jest moje zdanie na temat cukru rafinowanego – kontynuowała Randy – i podejrzewam, że wiele osób je podziela.
– Możliwe.
– Danielle Minkoff, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
– Oczywiście, mamo.
– No to mów, ile teraz waży twój ojciec? – Randy lubiła słuchać, że jej eks przegrywa walkę z nadwagą.
– Strasznie dawno go nie widziałam. Ale podobno jest na diecie Atkinsa i twierdzi, że zrzucił dziesięć kilo.
– Hm. – Randy wyprostowała się i poprawiła żakiet na piersiach. – Chciałabym to zobaczyć. – Zaczęła coś mruczeć pod nosem. – Dziesięć kilo? Dziesięć kilo.
Danielle wywróciła oczami, chociaż dyskretnie. Od dawna pełniła funkcję pośrednika między rodzicami i wiedziała, że zachowanie matki to celowe przedstawienie. Jeszcze w czasie trwania małżeństwa Randy dokuczała mężowi z powodu jego tuszy: rosły mężczyzna, siedząc w biurze, lubił podjadać plasterki mortadeli prosto z paczki albo snacki serowe, takie dla małych dzieci. Jego uścisk pozbawiał Danielle tchu, kiedy była malutka. „Ty sobie nie zdajesz sprawy z własnej siły” – strofowała go Randy, tuląc zapłakaną córeczkę. Należał do facetów o mocnej zwalistej budowie, owłosionych, u których dziesięć kilo w tę czy w drugą stronę nie stanowi praktycznie żadnej różnicy.
– Marina już jest, mamo. O, właśnie idzie.
Podeszła do nich lekkim krokiem, z twarzą owianą wiosennym powietrzem. Niemal było czuć zapach kwiatów. Niczym kadzielnicą, wymachiwała przed sobą małym kuferkiem w jaskrawym kolorze – ekstrawagancja albo prezent. Wyciągnęła ramiona.
– Pani Minkoff – w jej głosie zabrzmiało coś, co Danielle zidentyfikowała jako tłumioną radość. – Jak cudownie panią widzieć! – A Randy, oczarowana i jak zwykle nieco onieśmielona aurą wyrafinowania otaczającą nazwisko Thwaite oraz serdecznością Mariny, mimo wszystko zabarwioną nutą wyższości, ułożyła tylko usta w kształt literki „o” i spoglądała nieśmiało spod rzęs.
Kiedy nadeszła pora deseru, trzy kobiety nachylone nad stołem, żeby pokonać kakofonię panującą w przestronnej sali restauracji, rozgrywały tradycyjną grę: każda starała się ukryć swoje zdanie na temat propozycji z menu, jednocześnie usiłując wybadać, co na ten temat myślą pozostałe uczestniczki biesiady. W wyniku tej procedury obie młodsze panie słusznie doszły do wniosku, że ochota Randy na coś słodkiego jest znacznie silniejsza niż ich obawy przed nadwagą, więc w końcu postanowiły zamówić jedną porcję kremu czekoladowego i trzy łyżeczki. W tym momencie jakiś długi cień przesłonił im światło. Był to Ludovic Seeley. Dziwne, ale wydawało się, że przyprowadził z sobą ciszę. A przynajmniej takowa zapadła.
– Danielle? Danielle Minkoff?
Zrobiła ruch, jakby zamierzała się zerwać od stolika.
– Nie, proszę, nie wstawaj. Przepraszam, że przeszkadzam, ale nagle cię zobaczyłem – akurat tutaj! – i chciałem się przywitać.
– Dzień dobry – powiedziała Danielle i ładnie (taką miała nadzieję) się uśmiechnęła. – Od kiedy tu jesteś?
– Już prawie od miesiąca. Chciałem ci wysłać maila, ale zapodziałem adres.
– Rozumiem – odparła Danielle, myśląc sobie, że skoro ona była w stanie zdobyć jego adres mailowy, on też, gdyby chciał, mógłby zdobyć jej. Nie bardzo wiedziała, co teraz powiedzieć. Seeley wciąż wisiał nad nimi z uprzejmym uśmiechem na twarzy.
– Przepraszam, ale ze mnie gapa. To jest moja mama, Randy Minkoff. A to Marina Thwaite.
Skinął głową, podając rękę obu paniom. Danielle wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby jeszcze stuknął obcasami. Nigdzie nie widziała jego pięknej towarzyszki.
– Jesteś tu z przyjaciółmi? – zagadnęła.
– Z koleżanką z pracy, a raczej przyszłą koleżanką z pracy, mam nadzieję. Na razie pracuję dla konkurencji.
– Czyli wasza siedziba jest gdzieś w pobliżu?
– Nie. – Seeley zaśmiał się urywanym śmiechem. – To nie jest… Jak by to powiedzieć? To nie jest nasz target.
Wszyscy się uśmiechnęli. Głupkowato, jak stwierdziła w myślach Danielle. Zapadło milczenie.
– Dam ci swoje namiary – odezwała się w końcu. Jak później powiedziała do Mariny: „Nie miałam pojęcia, na co on czeka, czemu tak stoi”. Pogrzebała w torebce i wyjęła długopis i kartkę. – Chętnie zapiszę też twoje. I tak zamierzałam się z tobą skontaktować w związku z projektem, nad którym pracuję, więc to się nawet… – urwała, próbując rozpisać długopis.
– …dobrze składa – dokończyła Marina, ukazując zęby i patrząc wprost na Seeleya. – To chciałaś powiedzieć, prawda?
Później, po spacerze w parku, przytoczeniu przez matkę po raz setny historyjki o mokrych majtkach małej Danielle, kiedy już Marina pojechała do domu, Danielle z matką wróciły do pokoju Randy, kupiwszy po drodze kawę (w papierowych kubkach, z dużą porcją bitej śmietany, a do tego paczkę herbatników w czekoladzie). Danielle przycupnęła na krawędzi jednego z łóżek i nerwowo machała nogami, a Randy zrzuciła buty i wygodnie rozsiadła się na drugim, opierając głowę o zagłówek. Wzięła pilota i wyłączywszy dźwięk w telewizorze, zaczęła przerzucać kanały. I właśnie wtedy powiedziała:
– Spodobał mi się.
– Kto?
– Ten facet w restauracji. Ma taki śmieszny akcent.
– Prawie go nie znam.
– Niech ci będzie, skarbie.
– Mamo, posłuchaj: poznałam go w Australii na jakiejś imprezie i po prostu przyjechał tutaj do pracy. To wszystko.
– Odniosłam wrażenie… – Randy wstrząsnęła ramionami, jakby ją przeszedł dreszcz – że jesteście w dość bliskich stosunkach.
– Och, daj spokój. On ma taki sposób bycia. Wszystkich tak traktuje.
– Myślisz? – Randy zatrzymała się na Cartoon Network. Shaggy i Scooby Doo siedzieli w jakiejś piwnicy, gdy nagle zgasło światło i na ciemnym ekranie zostały tylko dwie pary mrugających oczu. – Czasami matki wiedzą lepiej, Danny. Ja tylko powiedziałam, że mi się spodobał.
Rozdział 12
Lista Danielle
Kiedy Danielle około północy wróciła do domu, zastała na automatycznej sekretarce wiadomość od Mariny. Odsłuchała ją, nastawiając wodę w elektrycznym czajniku (luksus w brytyjskim stylu, podpatrzony u Moiry, która innego czajnika nigdy nie używała), żeby sobie zaparzyć miętową herbatę.
„Miło było spotkać się z twoją mamą, Danny. Ona jest taka zabawna! Ubóstwia cię. To takie wzruszające. Jeśli nie będzie za późno, przekręć do mnie po powrocie. Umieram z ciekawości, musisz mi koniecznie opowiedzieć coś więcej o tym Australijczyku. To ma być ten twój tajemniczy projekt, prawda? Zadzwoń”.
Danielle zdjęła buty. Odstawiła je od razu do szafy na stojak. Jedyny sposób, żeby na tak małej przestrzeni zachować zdrowe zmysły, to utrzymanie porządku. Matka drażniła się z nią, że jej kawalerka wygląda, jakby nikt w niej nie mieszkał, ale Danielle bardzo ją lubiła. W obolałych nogach (ileż to kilometrów dzisiaj przeszły?)