Scotty ryknął śmiechem – dzieciaku, rozwalasz mnie. Wcisnął dziesiątaka do kieszeni Crutcha. Poprawił swoją muchę i przejechał dłonią po ostrzyżonych na rekruta włosach.
– Mam czterdzieści siedem lat, a ty dwadzieścia trzy. Jestem policjantem, a ty nie. Zdejmij muchę i zapuść włosy.
Dziesiątak wystawał.
– Zadzwoń do Laurel – powiedział Scotty. – Webster sześć-cztery-osiem-osiem-dwa. Powiedz jej, że prosiłem, żeby była miła.
Crutch znowu się uśmiechnął. Scotty puścił oko i przeszedł do działu rabunków. Karty odcisków wyskakiwały i krzyczały „Ja, ja, mnie obejrzyj!”.
Trzeba wracać do pracy.
Położyć kartę. Wziąć szkło powiększające. Położyć następną kartę odcisków palców i nałożyć punkty porównawcze. Odcisk z wynajętego samochodu miał wyryty w pamięci. Znał każdą pętlę i wir. Od 21 czerwca pokonał już sześć tryliardów kart odcisków.
Przeglądał, odrzucał karty, ziewał, przeciągał się, mrugał oczami. Od wytężania wzroku miał zamglone oczy. Narzucił ostre tempo – jedna karta na minutę…
Nagle:
Świeża karta. Znajome pętle i wiry. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 punktów porównawczych – zgodność dowodowa.
Crutch przyglądał się karcie i powiększeniu. Otarł oczy, zmrużył powieki. Patrzył. 11, 12, 13, 14 – doskonała zgodność.
Odwrócił kartę. Przeczytał informacje:
„Klein, Joan Rosen/BK/ur. 31.10.1926, Nowy Jork, 1,64 m, 54 kg, oczy brązowe/włosy ciemnobrązowe-siwe. Znaki szczególne: „Blizna po nożu na prawym ramieniu”.
Ona, to ona, tamta kobieta. Ma imię: JOAN.
Ma czterdzieści jeden lat. Urodziła się w Halloween. Jej kartoteka wyglądała na niepełną. Crutch zobaczył aresztowania, ale zarzutów już nie. Zatrzymania za komuszenie. Pogwałcenie przepisów Ustawy o Obcych i Działalności Wywrotowej w 1944. Dwa aresztowania za napad z bronią w ręku – 1951, 1953. Żadnych numerów sprawy.
Działalność prokomunistyczna. Napady. Żadnych zdjęć z aresztowania nie dołączono. Crutch pobiegł do pracowni fotograficznej…
Jego nowe archiwum już było pełne. Pudła z aktami, stosy akt, wielkie wykresy na ścianach. Miał dwie mety w jednym mieście. Sypiał w obydwóch. W Vivian Apartments trzymał akta dotyczące matki. Akta dotyczące swojej sprawy trzymał w Elm Hotel. W obu lokalach trzymał żarcie, kuchenkę i przybory do golenia.
Crutch pojechał do Elm. Przede wszystkim wykres. Na wysokości oczu taśmą przykleił szary papier. Bazgrał po nim. Kreślił linie i strzałki i notował codzienny postęp i raporty podsumowujące.
Wyjął mazak woskowy i znalazł wolne miejsce. Napisał „Joan” i otoczył to kółkiem. Skreślił kilka strzałek z czarnymi piórkami i ostrym małym końcem, prowadzących do:
„Trop Farlana Browna prowadzi donikąd do dn. 10.08.1968. Brown ma spotkanie w Złotej Pieczarze 23.08.1968. F.T. ma założyć podsłuch w hotelu”.
„Gretchen Farr/Celia Reyes: nie znaleziono żadnych kartotek do dn. 10.08.1968”.
„Grapevine, Tommy & wtyczka: co to znaczy?”.
„Tatuaż, znaki na ścianie i puder na częściach ciała: żadnego rozpoznania do dn. 10.08.1968”.
„Nielegalny numer telefoniczny: poszukiwania numeru u operatora w trakcie”.
Crutch przejrzał wykres. Crutch poprowadził strzałki wskazujące na „Joan”. Crutch otoczył to imię wielkimi znakami zapytania.
Padł na łóżko. Przyjrzał się odbitkom z pracowni fotograficznej. Jeden pasek zdjęć policyjnych. Jedno en face, dwa profile. Joan Rosen Klein na wysokości szyi trzymała tabliczkę.
Z tabliczki poznał datę: 12.07.1963. Umiał rozszyfrować pozostałe liczby. Prefiks oznaczał „Zatrzymana jako podejrzana”. To prawdopodobnie oznaczało zatrzymanie przez patrol albo przypadkowe tarapaty. Joan była komuszką i podejrzewano ją o dwa napady z bronią w ręku – przyciągała uwagę policji.
Wtedy miała trzydzieści sześć lat. Teraz wyglądała tak samo. Nosiła okulary. Uśmiechała się w blasku flesza. Niemal czarne włosy z siwymi pasmami. Szeroka i ostra szczęka. Spokojna twarz.
Crutch zamknął oczy, otworzył oczy i jeszcze raz przyjrzał się zdjęciom. Zobaczył siwe pasma, które mu umknęły na początku.
Na łóżku leżały książki z biblioteki. Sprawdzał je od czasu po Miami. Interesował go jeden temat: Kuba.
Pozostawał w kontakcie z Jean-Philippem Mesplèdem. Żabojad był teraz jego przyjacielem. Rozmawiali przez telefon. Międzymiastową. LA do Miami. Żabojad go lubił. Żabojad uważał, że on jest smarkaczem na jego głowie i uparcie nie chciał traktować jego sprawy poważnie. Jebał go pies – niech tak sobie myśli. Żabojad uważał, że to tylko zawracanie głowy z dziewką złodziejką. Crutch nie podzielił się całym mnóstwem aspektów.
Wayne Tedrow junior chciał Donalda Linscotta Crutchfielda martwego, ale Jean-Philippe Mesplède złagodniał. Żabojad nazywał Wayne’a juniora niezrównoważonym i politycznie podejrzanym. Wayne junior podtrzymywał prawicowe sojusze i tłumił lewicowe skłonności. Żabojad nie mógł popełnić morderstwa dla tak skompromitowanego człowieka.
Więc Crutch musiał żyć i pracować nad swoją sprawą i przyciągać całe to swoje magiczne gówno.
Wszystkie ich rozmowy telefoniczne dotyczyły Kuby. Niesamowita wyspa. Mekka turystów. Raj skalany przez czerwonych. Jack Kennedy zdradził inwazję w Zatoce Świń. LBJ dobruchał Castro. Następny prezio zrobi to samo swoją kanalikową polityką. Żabojad marzył, by niszczyć czerwonych i odzyskać karaibski róg obfitości. Białe piaski. Bajeranckie kasyna upaństwowiono i zamieniono w koryta Trzeciego Świata. Brązowe kobiety w różowych bikini.
Crutch wertował książki z biblioteki i wyrywał kluczowe fotografie. Proszę bardzo: Fulgencio Batista przytulony do Jane Russell. Proszę bardzo: basen na dachu w Capri. Proszę bardzo: wyrobnicy ciągnący bogaczy w rikszach.
Przykleił zdjęcia do ściany. Wyrwał zdjęcie zagrzewającego Fidela Castro. Żabojad mówił o Castro „Brodacz”. W jego zaroście gnieździły się stada czerwonych wszy.
Crutch przykleił zdjęcie Castro do ściany i rzucił w nie scyzorykiem. Trafił w Brodacza cztery razy na sześć. Zdjęcie było w strzępach.
Zadzwonił telefon. Crutch chwycił słuchawkę.
– Hola. Qué tal?
– Słucham? – spytał dzwoniący.
Nóż wypadł ze ściany. Teraz Fidel był mucho poszarpany.
– Tu Larry z P. C. Bell – powiedział dzwoniący. – Buzz Duber powiedział, że powinienem do pana zadzwonić. Mam ślad tego nielegalnego numeru.
Crutch chwycił notes.
– Wal.
– To dom na Carmina Perdido w Santa Barbara. Wynajmujący nazywa się Sam Flood. Tylko tyle mam.
To nie było żadne tyle. Ksywki „Sam Flood” w cywilnym życiu używał Sam Giancana. Clyde mu to powiedział. Sam G. dzwonił do Gretchen/Celii do Centrali Bev.
Larry ględził. Ej, dupku, gdzie moja dola? Crutch rozłączył się i napisał „Lewy numer/Giancana” na swojej grafice.
Słowa