Och! W jednej chwili powściągliwy, a w następnej rozmowny? Jakie to… w stylu Szarego! I jak ja mam za nim nadążyć?
– A jak się czujesz?
– Mocno niefajnie – mówi cicho.
O nie. Odpinam pasy i przysuwam się bliżej niego, pozostawiając nogi na jego kolanach. Mam ochotę wejść mu na kolana i mocno przytulić i tak bym zrobiła, gdyby z przodu znajdował się tylko Taylor. Powstrzymuje mnie świadomość, że jest tam także Gaston. Szkoda, że przepierzenie nie jest jeszcze ciemniejsze.
Ujmuję dłonie Christiana.
– To malinki mi się nie podobają – szepczę. – Wszystko inne… to, co mi zrobiłeś… – jeszcze bardziej ściszam głos – …kajdankami, mnie się to podobało. Bardziej niż podobało. To było odlotowe. Kiedy tylko będziesz chciał, możemy zrobić powtórkę.
Poprawia się na siedzeniu.
– Odlotowe?
Moja wewnętrzna bogini unosi zaskoczona głowę znad powieści Jackie Collins.
– Tak. – Uśmiecham się szeroko. Napieram palcami na jego twardniejące krocze i bardziej widzę, niż słyszę, jak wciąga powietrze.
– Sądzę, że powinna pani zapiąć pasy, pani Grey. – Głos ma niski, a ja raz jeszcze obejmuję go palcami. Robi kolejny wdech, a jego spojrzenie ciemnieje. Ostrzegawczo chwyta moją kostkę. Chce, żebym przestała? Kontynuowała? Nieruchomieje, krzywi się, po czym wyjmuje z kieszeni nieodłącznego BlackBerry. Zerka na zegarek i odbiera telefon. Marszczy brwi.
– Barney – warczy.
Cholera. Znowu przeszkadza nam jego praca. Próbuję opuścić nogi, ale Christian nie puszcza kostki.
– W serwerowni? – pyta z niedowierzaniem. – Aktywował się system przeciwpożarowy?
Pożar! Zabieram nogi z jego kolan i tym razem mnie nie powstrzymuje. Wracam na swoje miejsce, zapinam pasy i bawię się nerwowo bransoletką za trzydzieści tysięcy euro. Christian ponownie wciska guzik przy drzwiach i przepierzenie się podnosi.
– Ktoś ranny? Jakieś szkody? Rozumiem… Kiedy? – Christian raz jeszcze zerka na zegarek, po czym przeczesuje palcami włosy. – Nie. Ani do straży pożarnej, ani na policję. Przynajmniej na razie.
Pożar? W biurze Christiana? W głowie mam gonitwę myśli. Taylor odwraca się, aby słyszeć rozmowę.
– Tak? Dobrze… w porządku. Chcę mieć szczegółowy raport z wyliczeniem zniszczeń. I pełną listę wszystkich osób, które miały tam dostęp w ciągu ostatnich pięciu dni, łącznie z personelem sprzątającym… Każ Andrei zadzwonić do mnie… Tak, wygląda na to, że argon jest rzeczywiście skuteczny.
Raport dotyczący zniszczeń? Argon? To chyba jakiś pierwiastek?
– Wiem, że jest wcześnie… Przyślij mejl za dwie godziny… Nie, muszę wiedzieć. Dziękuję, że zadzwoniłeś. – Christian rozłącza się, po czym od razu wybiera w telefonie jakiś numer. – Welch… Dobrze… Kiedy? – Po raz kolejny obrzuca spojrzeniem zegarek. – W takim razie godzina… tak… Całodobowa ochrona w drugim magazynie danych… okej. – Kończy rozmowę. – Philippe, za godzinę muszę się znaleźć na pokładzie.
– Monsieur.
Cholera, to Philippe, nie Gaston. Samochód przyspiesza.
Christian zerka na mnie. Wzrok ma nieprzenikniony.
– Ktoś ranny? – pytam cicho.
Kręci głową.
– Niewielkie szkody. – Ściska mi uspokajająco dłoń. – Nic się tym nie martw. Mój zespół się wszystkim zajął. – No i proszę bardzo, wrócił pan prezes, spokojny i zupełnie niewytrącony z równowagi.
– Gdzie wybuchł pożar?
– W serwerowni.
– W Grey House?
– Tak.
Jego odpowiedzi są zdawkowe, więc wiem, że nie chce rozmawiać na ten temat.
– Czemu tak mało szkód?
– Serwerownia jest wyposażona w supernowoczesny system przeciwpożarowy.
No, a jakżeby inaczej.
– Ana, proszę… nie martw się.
– Nie martwię się – kłamię.
– Nie mamy pewności, czy to było podpalenie – mówi, docierając tym do sedna mego niepokoju.
Moja dłoń mknie ze strachem ku szyi. Charlie Tango, a teraz to?
Co dalej?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Christian już ponad godzinę temu zaszył się w gabinecie na jachcie. Próbowałam czytać, oglądać telewizję, opalać się – w ubraniu – ale nie jestem w stanie się odprężyć i nie opuszcza mnie uczucie niepokoju. Przebrawszy się w szorty i T-shirt, zdejmuję niedorzecznie drogą bransoletkę i ruszam na poszukiwanie Taylora.
– Pani Grey – mówi, podnosząc z zaskoczeniem głowę znad powieści Anthony’ego Burgessa. Siedzi w mniejszym salonie, przylegającym do gabinetu Christiana.
– Chciałabym się wybrać na zakupy.
– Dobrze, proszę pani. – Wstaje.
– Chcę popłynąć skuterem.
Otwiera usta.
– Eee. – Marszczy brwi, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Nie chcę tym zawracać Christianowi głowy.
Wzdycha.
– Pani Grey… eee… nie wydaje mi się, aby panu Greyowi się to spodobało, a nie chciałbym stracić posady.
Och, na litość boską! Mam ochotę przewrócić oczami, ale tylko je mrużę, wzdycham głośno i wyrażam, jak mi się wydaje, odpowiednią porcję pełnego frustracji oburzenia, że nie jestem panią własnego losu. Z drugiej strony nie chcę, aby Christian wkurzył się na Taylora – ani rzecz jasna na mnie. Pukam więc do drzwi gabinetu i wchodzę.
Christian rozmawia przez BlackBerry, opierając się o mahoniowe biurko. Podnosi wzrok.
– Andrea, chwileczkę – rzuca do aparatu.
Minę ma poważną. Patrzy na mnie z grzecznym wyczekiwaniem. Kurde, czemu się czuję, jakbym się znalazła w gabinecie dyrektora szkoły? Ten mężczyzna wczoraj mnie skuł kajdankami. Nie dam mu się onieśmielać, to w końcu mój mąż, do diaska. Prostuję się i posyłam mu szeroki uśmiech.
– Wybieram się na zakupy. Zabieram ze sobą ochronę.
– Jasne, weź jednego z bliźniaków i Taylora – odpowiada i wiem już, że dzieje się coś naprawdę poważnego, gdyż nie zadaje mi dalszych pytań. Stoję i patrzę na niego, zastanawiając się, czy mogę mu jakoś pomóc. – Coś jeszcze? – pyta. Chce, żebym już poszła.
– Kupić ci coś? – pytam.
Obdarza mnie tym swoim słodko nieśmiałym uśmiechem.
– Nie, maleńka, niczego mi nie trzeba – odpowiada. – Załoga się mną zajmie.
– Świetnie. – Mam ochotę go pocałować. A co, wolno mi, to przecież mój mąż. Podchodzę do niego zdecydowanym krokiem i całuję go w usta, kompletnie go zaskakując.
– Andrea,