Unoszę brew.
– Strzelanie do tarczy z Rayem. Potrafię doskonale rzucać i strzelać, panie Grey, i lepiej, żeby pan o tym pamiętał.
– Dołożę wszelkich starań, aby tak się stało, pani Grey. Albo usunę wszystkie potencjalne pociski z zasięgu pani wzroku, aby nie miała pani dostępu do broni. – Uśmiecha się żartobliwie.
Odpowiadam mu takim samym uśmiechem. Mrużę oczy.
– Jestem bardzo zaradna.
– W rzeczy samej – szepcze i puszcza moją dłoń, po czym bierze mnie w ramiona, chowając nos we włosach. Obejmuję go mocno i czuję, jak jego ciało opuszcza napięcie. – Wybaczyłaś mi?
– A ty mi?
Wyczuwam jego uśmiech.
– Tak – odpowiada.
– Ja też.
Stoimy przytuleni. Złość zupełnie mi już minęła. Choć zachowuje się czasem jak gówniarz, trzeba mu oddać, że pięknie pachnie. Jak mogę mu się oprzeć?
– Głodna? – pyta po chwili.
Mam zamknięte oczy i głowę opartą o jego klatkę piersiową.
– Tak. Umieram z głodu. Wszystkie nasze… eee… działania zaostrzyły mi apetyt. Ale mój strój nie jest odpowiedni na kolację. – Jestem pewna, że spodnie od dresu i bluzeczka na ramiączkach zasłużyłyby w jadalni na kilka surowych spojrzeń.
– Dla mnie wyglądasz dobrze, Anastasio. Poza tym przez tydzień jacht należy do nas. Możemy się ubierać, jak tylko mamy ochotę. Uznajmy, że to wtorek bez krawatu na Lazurowym Wybrzeżu. A zresztą pomyślałem, że moglibyśmy zjeść na pokładzie.
– Chętnie.
Całuje mnie – to szczery, proszący o wybaczenie pocałunek – po czym ruszamy niespiesznie w stronę dziobu, gdzie czeka na nas gazpacho.
Steward stawia przed nami crème brûlée i dyskretnie odchodzi.
– Czemu zawsze splatasz mi włosy w warkocz? – pytam z czystej ciekawości. Siedzimy przy stole naprzeciw siebie. Nasze łydki się splatają. Bierze do ręki łyżeczkę do deserów i marszczy lekko brwi.
– Nie chcę, by włosy ci się w coś wplątały – mówi cicho i przez chwilę milczy. – To pewnie przyzwyczajenie – dodaje. Nagle marszczy brwi, a jego oczy robią się ogromne.
Co mu się przypomniało? To coś bolesnego, zapewne jakieś wspomnienie z pierwszych lat życia. Nie chcę mu o tym przypominać. Nachylam się i kładę mu palec na ustach.
– Nie, to nieważne. Nie muszę wiedzieć. Byłam jedynie ciekawa. – Obdarzam go ciepłym, uspokajającym uśmiechem.
Wydaje się niespokojny, ale po chwili wyraźnie się odpręża. Nachylam się jeszcze bardziej, by ucałować kącik jego ust.
– Kocham cię – mruczę, a on posyła mi ten swój nieśmiały uśmiech. – Zawsze będę cię kochać, Christianie.
– A ja ciebie – mówi miękko.
– Pomimo mojego nieposłuszeństwa? – Unoszę brew.
– Z powodu twojego nieposłuszeństwa, Anastasio. – Uśmiecha się szeroko.
Rozbijam łyżeczką warstwę skarmelizowanego cukru i kręcę głową. Czy ja kiedykolwiek zrozumiem tego mężczyznę? Hmm – ten crème brûlée jest przepyszny.
Kiedy steward uprzątnął nasz stolik, Christian sięga po butelkę różowego wina i ponownie napełnia mój kieliszek. Sprawdzam, czy jesteśmy sami, i pytam:
– Co znaczyło to niechodzenie do ubikacji?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – Uśmiecha się lekko, a w jego oczach widać lubieżny błysk.
– Chcę? – Rzucam mu spojrzenie spod rzęs i biorę łyk wina.
– Im pełniejszy masz pęcherz, tym bardziej intensywny jest orgazm, Ano.
Czerwienię się.
– Och. Rozumiem. – A niech mnie, to sporo tłumaczy.
Uśmiecha się szeroko. Czy już zawsze będę w tyle za panem Sekspertem?
– Tak. Cóż… – Desperacko szukam w głowie jakiegoś innego tematu.
Christianowi robi się mnie w końcu żal.
– Jak masz ochotę spędzić resztę wieczoru? – Przechyla głowę i patrzy na mnie pytająco.
Robiąc to, na co ty masz ochotę, Christianie. Sprawdzając ponownie twoją teorię? Wzruszam ramionami.
– Wiem, na co ochotę mam ja – mruczy. Bierze ze stolika kieliszek z winem, wstaje i wyciąga rękę. – Chodź.
Podaję mu dłoń, on zaś prowadzi mnie do salonu.
W stacji dokującej na komodzie znajduje się jego iPod. Włącza go i wybiera utwór.
– Zatańcz ze mną. – Bierze mnie w ramiona.
– Skoro nalegasz.
– Nalegam, pani Grey.
Z głośników płyną pierwsze takty zmysłowej, lekko tandetnej melodii. To coś latynoskiego? Christian uśmiecha się do mnie szeroko i zaczyna się poruszać, zabierając mnie razem z sobą.
Śpiewa mężczyzna z głosem jak ciepły, płynny karmel. Znam tę piosenkę, ale nie mogę sobie przypomnieć, kto ją wykonuje. Christian mocno mnie przechyla, a ja piszczę zaskoczona, ku jego rozbawieniu. Podnosi mnie, po czym każe wykonać obrót.
– Tak dobrze tańczysz – mówię. – Nawet ja sobie przy tobie nieźle radzę.
Obdarza mnie enigmatycznym uśmiechem, ale nic nie mówi i zastanawiam się, czy to dlatego, że myśli o niej… o pani Robinson, kobiecie, która nauczyła go tańczyć – i pieprzyć się. Dość dawno już o niej nie myślałam. Christian od dnia urodzin nie wspomniał na jej temat ani słowem, a z tego co mi wiadomo, nie prowadzą już razem interesów. Muszę przyznać, aczkolwiek niechętnie, że dobra z niej była nauczycielka.
Ponownie mnie przechyla i składa na ustach przelotny pocałunek.
– Brakowałoby mi twej miłości – mruczę, powtarzając słowa piosenki.
– Mnie twojej by bardziej niż brakowało – mówi i wykonuje jeszcze jeden obrót. A potem śpiewa mi cicho do ucha, od czego ja cała się rozpływam.
Piosenka dobiega końca i Christian patrzy na mnie oczami pociemniałymi i błyszczącymi. A mnie nagle brak jest tchu.
– Chodź ze mną do łóżka, dobrze? – szepcze i ta płynąca prosto z serca prośba zupełnie mnie rozbraja.
Christianie, o zgodę pytałeś mnie dwa i pół tygodnia temu. Ale wiem, że to jego wersja przeprosin i upewnienia się, że wszystko jest już dobrze między nami.
Kiedy się budzę, przez iluminatory sączy się słońce, a na suficie chybotliwie odbija się woda. Christian gdzieś zniknął. Przeciągam się i uśmiecham. Hmm… Jeśli chodzi o mnie, to taki seks za karę i seks na zgodę mogę mieć codziennie. Zastanawiam się nad tym, jak to jest pójść do łóżka z dwoma różnymi mężczyznami – Christianem zagniewanym i Christianem, który stara się wszystko mi wynagrodzić. Sama nie wiem, w którym wydaniu podoba mi się bardziej.
Wstaję i idę do łazienki.