– Jestem biologiem. Ratuję życie, nie dusze.
– Cóż mogę powiedzieć… W najbliższym czasie ratowanie życia może się stać niezwykle trudnym zadaniem. Przeludnienie niesie ze sobą coś więcej niż tylko dyskomfort duchowy. Jest takie znane powiedzenie Machiavellego…
– Tak – przerwała mu i zacytowała z pamięci słynne słowa: – „Kiedy wszystkie kraje są tak przeludnione, że ludzie nie mogą w nich wyżyć ani też przenieść się gdzie indziej… staje się konieczne oczyszczenie świata”. – Spojrzała mu w oczy. – Wszyscy w Światowej Organizacji Zdrowia znamy ten cytat.
– Świetnie, zatem wiecie też, że Machiavelli mówi w nim o plagach, które są naturalnym sposobem oczyszczenia świata.
– Owszem. I jak wspomniałam podczas wykładu, wszyscy także znamy związek między gęstością zaludnienia a ryzykiem kolejnej pandemii. Stąd nasze nieustające poszukiwania lepszych sposobów prewencji chorób i metod ich leczenia. Światowa Organizacja Zdrowia jest pewna, że zdoła zapobiec wystąpieniu kolejnych pandemii.
– A to szkoda.
Elizabeth spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Słucham?
Mężczyzna zaniósł się dziwacznym śmiechem.
– Mówi pani o zapobieganiu epidemiom, jakby to było coś dobrego. – Teraz już spoglądała na niego z czystą odrazą. Chudzielec zaś kontynuował tonem prokuratora, który broni swojego punktu widzenia na sprawę. – A jest pani przedstawicielką Światowej Organizacji Zdrowia. Straszne, jeśli się nad tym dobrze zastanowić. Pokazałem pani, jak będzie wyglądać nasza przyszłość… – znów zmienił wyświetlany obraz, wracając do wijących się ciał. – Przypomniałem, czym grozi niekontrolowany przyrost ludności – jego palec powędrował do stosiku kartek. – Oświeciłem panią nawet, że znajdujemy się u progu duchowego załamania… – Przerwał na moment, by odwrócić się do niej. – A jaka była pani odpowiedź? Darmowe prezerwatywy w Afryce – prychnął z pogardą. – To jak machanie packą na muchy w kierunku nadlatującej asteroidy. Bomba zegarowa przestała już tykać. Ona właśnie wybucha. Bez zdecydowanych działań nowym Bogiem zostanie wykładnia matematyczna… A to bardzo mściwe bóstwo. Gotowe sprawić, że wizje Dantego urzeczywistnią się, na Park Avenue zalegną masy ciał wijących się we własnych ekskrementach. Dojdzie do globalnej selekcji zarządzonej przez matkę naturę.
– Doprawdy? – zakpiła Elizabeth. – Proszę mi zatem powiedzieć, jaka według pana powinna być dopuszczalna liczba ludzi… Jaka jest ta magiczna liczba pozwalająca ludzkości na trwanie w nieskończoność we względnym błogostanie?
Wysoki mężczyzna uśmiechnął się, jakby to pytanie sprawiło mu radość.
– Każdy biolog i statystyk powie pani, że ludzkość ma największe szanse na przetrwanie, jeśli jej liczebność nie przekroczy czterech miliardów.
Elizabeth się zaperzyła.
– Jest nas dzisiaj ponad siedem miliardów, trochę więc późno na takie gadki.
Zielone oczy jej rozmówcy zapłonęły.
– Ach tak? Tak pani uważa?
Rozdział 23
Robert Langdon wylądował twardo na spulchnionej ziemi w samym krańcu zalesionego południowego skrawka Ogrodów Boboli. Sienna wylądowała obok niego, otrzepała się i natychmiast przeczesała wzrokiem otoczenie.
Stali na polanie pokrytej mchem i paprociami, przed sobą mieli niewielki zagajnik. Nie mogli z tego miejsca dostrzec pałacu Pitti, ale Robert miał przeczucie, że znajdują się od budynku tak daleko, jak to tylko możliwe. Przynajmniej w pobliżu nie kręcili się robotnicy ani turyści, na których było jeszcze za wcześnie.
Langdon zauważył wkomponowaną w otoczenie ścieżkę wyłożoną płytami pizolitu, która przecinała pobliskie zarośla, biegnąc w dół łagodnego zbocza. W miejscu, gdzie ginęła pomiędzy drzewami, znajdował się marmurowy posąg ustawiony tak, by rzucać się przechodniom w oczy. Robert nie dziwił się temu. Ogrody Boboli zaprojektowali niezwykle utalentowani: Niccolò Tribolo, Giorgio Vasari i Bernardo Buontalenti – to ta genialna trójca była odpowiedzialna za stworzenie liczącego sto jedenaście akrów arcydzieła, po którym można było spacerować do woli.
– Jeśli skierujemy się na północny wschód, powinniśmy dotrzeć do pałacu – stwierdził Langdon, wskazując na ścieżkę. – Tam wmieszamy się w tłum turystów i opuścimy ogrody niezauważeni. Zdaje się, że bramy zostaną otwarte o dziewiątej.
Spojrzał na nadgarstek, lecz tam, gdzie powinien być zegarek z Myszką Miki, nie było teraz nic. Zaczął się znów zastanawiać, zupełnie bezwiednie, czy jego czasomierz leży wciąż w szpitalu z resztą ubrania i czy zdoła go kiedykolwiek odzyskać.
Sienna zastąpiła mu drogę.
– Robercie, zanim gdziekolwiek się stąd ruszę, chcę wiedzieć, dokąd idziemy. Co ty kombinujesz? Pamiętasz Malebolge? Twierdziłeś, że wszystko tam jest pomieszane.
Langdon wskazał głową na rozciągający się przed nimi zagajnik.
– Najpierw zejdźmy z widoku. – Poprowadził ją ścieżką, która wyszła wkrótce na kolejną, tylko mniejszą polanę nazywaną „pokojem” w języku architektów krajobrazu. Znajdowały się tam ławki z kamienia udającego drewno i skromna fontanna. Powietrze było zdecydowanie chłodniejsze.
Langdon wyjął z kieszeni projektor i zaczął nim mocno potrząsać.
– Ten, kto stworzył tę cyfrową przeróbkę obrazu, nie tylko dodał litery w tle potępieńców wypełniających Malebolge, ale zmienił także kolejność grzechów. – Wskoczył na ławkę i skierował projektor w dół. La Mappa dell’Inferno Botticellego wyglądała bardzo blado na płaskim siedzisku ławki obok Sienny. Robert wskazał na dolny poziom leja. – Widzisz litery w dziesięciu czeluściach Malebolge?
Sienna odszukała je na wyświetlonym obrazie i odczytała kolejno, od najwyższej po najniższą.
– Catrovacer.
– Zgadza się. Ale to nic nie znaczy.
– Zauważyłeś wcześniej, że ktoś zmienił kolejność czeluści.
– Szczerze mówiąc, nie namieszał aż tak bardzo. Gdyby te doły były talią składającą się z dziesięciu kart, byłoby łatwiej ją przełożyć, niż przetasować. Po przełożeniu karty nadal znajdowałyby się we właściwej kolejności, tyle że zaczynałyby się nie od tej co trzeba. – Langdon wskazał palcem na czeluście Malebolge. – Zgodnie z wersją Dantego w pierwszej czeluści powinni być uwodziciele smagani przez demony. Ale w tej wersji mamy ich niżej, dopiero w siódmym dole.
Sienna przyjrzała się uważniej blaknącemu obrazowi i skinęła głową.
– Rozumiem. Pierwszy dół jest teraz siódmy.
Robert schował projektor i zeskoczył z ławki na ścieżkę. Znalazł krótki patyk i zaczął nim pisać na ziemi tuż obok płyt.
– Tak wygląda kolejność liter w naszej wersji piekła…
– Catrovacer – przeczytała Sienna.
– Dobrze.