Jeśli do niego dotrzemy, pomyślał Robert, znajdziemy się o rzut kamieniem od mostu prowadzącego na starówkę.
Najspokojniej jak umiał wskazał na mur dzielący teren uczelni od ogrodów.
– Jak możemy się tam dostać? – zapytał. – Chciałbym pokazać to miejsce siostrze, zanim zaczniemy zwiedzanie szkoły. – Wytatuowany chłopak pokręcił głową.
– Nie dostaniecie się do ogrodów z tego miejsca. Wejście jest daleko stąd, przy pałacu Pitti. Trzeba przejechać przez Bramę Rzymską i okrążyć cały teren.
– Pieprzenie – burknęła Sienna.
Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem, Langdon też.
– Dajcie spokój – rzuciła, uśmiechając się nieśmiało i poprawiając blond kucyk. – Chcecie mi powiedzieć, że nie zakradacie się do ogrodów na skręta albo szybki numerek?
Młodzi spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
Wytatuowany chłopak wyglądał teraz na totalnie zawojowanego.
– Pani zdecydowanie powinna tutaj uczyć – stwierdził. Zaprowadził Siennę do narożnika jednego z budynków i wskazał na znajdujący się na jego tyłach parking. – Widzi pani tę szopę po lewej? Za nią znajduje się stara platforma. Dzięki niej dostanie się pani na dach, a stamtąd wystarczy zeskoczyć na ziemię po drugiej stronie muru.
Sienna nie czekała, aż chłopak skończy mówić. Ruszyła przed siebie, rzuciwszy Langdonowi protekcjonalne spojrzenie.
– Chodź, Bob, braciszku. Chyba że jesteś już za stary na skakanie przez płoty?
Rozdział 22
Siwowłosa kobieta oparła głowę o kuloodporną szybę furgonetki i przymknęła oczy. Miała wrażenie, że świat wokół niej zawirował. Środki, które jej podano, powodowały zawroty głowy.
Potrzebuję pomocy medycznej, pomyślała.
Siedzący obok niej uzbrojony strażnik otrzymał jednak inne rozkazy: miał ignorować jej prośby i potrzeby do zakończenia misji. Które to zakończenie – sądząc po panującym wokół hałasie i zamieszaniu – wciąż było bardzo odległe.
Tymczasem zawroty głowy przybierały na sile, w dodatku kobieta zaczynała mieć problemy z oddychaniem. Walcząc z ogarniającą ją kolejną falą mdłości, zastanawiała się, jakie zrządzenie losu sprawiło, że trafiła w to okropne miejsce. W obecnym stanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na tak skomplikowane pytanie, pamiętała jednak doskonale, gdzie to się zaczęło.
Nowy Jork.
Dwa lata temu.
Poleciała na Manhattan z Genewy, gdzie od niemal dekady pracowała na prestiżowym stanowisku dyrektora generalnego Światowej Organizacji Zdrowia. Jako specjalistkę chorób zakaźnych i epidemiologa zaproszono ją do poprowadzenia wykładu na temat zagrożeń w krajach Trzeciego Świata na forum ONZ. Jej wystąpienie miało optymistyczny wydźwięk: przedstawiła kilka już istniejących systemów wczesnego ostrzegania, a także plany leczenia opracowywane przez Światową Organizację Zdrowia i inne agendy. Nagrodzono ją owacjami na stojąco.
Po wykładzie, gdy gawędziła niezobowiązująco z kilkoma akademikami, podszedł do niej wysokiej rangi urzędnik ONZ, który bezpardonowo przerwał im rozmowę.
– Doktor Sinskey, właśnie otrzymaliśmy informację z Rady Spraw Zagranicznych. Ktoś chciałby zamienić z panią kilka słów. Samochód czeka na zewnątrz.
Zaskoczona doktor Elizabeth Sinskey przeprosiła dotychczasowych rozmówców i wsiadła do limuzyny, która pomknęła Pierwszą Aleją. W czasie jazdy kobieta poczuła pierwsze ukłucie zdenerwowania.
Rada Spraw Zagranicznych?
Elizabeth Sinskey, jak chyba każdy w jej branży, słyszała sporo pogłosek na temat tej organizacji.
Założona w latach dwudziestych minionego stulecia Rada Spraw Zagranicznych była początkowo prywatnym think tankiem, a w jej szeregach można było znaleźć takie osobistości, jak sekretarze stanu, prezydenci, szefowie CIA, senatorzy, sędziowie oraz potomkowie najsłynniejszych rodzin, nie wyłączając Morganów, Rothschildów i Rockefellerów. Obecność najwybitniejszych myślicieli i polityków sprawiła, że Rada Spraw Zagranicznych cieszyła się reputacją najbardziej wpływowej prywatnej organizacji świata.
Elizabeth piastująca stanowisko szefowej Światowej Organizacji Zdrowia miała spore doświadczenie w kontaktach towarzyskich z możnymi tego świata. Długi staż w WHO, w połączeniu z naturalną otwartością, zjednały jej także przychylność prasy – jeden z magazynów umieścił ją nawet ostatnio w czołowej dwudziestce najbardziej wpływowych postaci współczesnego świata. Pod jej zdjęciem znalazł się podpis: „Oblicze światowego zdrowia”, co wydało jej się niezwykle ironiczne, zważywszy na to, jak chorowitym dzieckiem była.
Cierpiąc na poważną astmę już w wieku sześciu lat, zażywała spore dawki nowego obiecującego leku – pierwszego ze znanych kortykosterydów – który poprawił jej stan zdrowia w niesamowitym tempie. Niestety niespodziewane efekty uboczne tego leku dały o sobie znać wiele lat później, w okresie dojrzewania płciowego… Elizabeth nie miesiączkowała do dnia dzisiejszego. Nigdy też nie zapomniała tragicznego dla niej momentu, gdy w wieku lat dziewiętnastu trafiła do gabinetu lekarskiego, w którym poinformowano ją, że jej system rozrodczy uległ nieodwracalnemu uszkodzeniu.
Elizabeth Sinskey nie mogła mieć dzieci.
Czas zaleczy tę pustkę, zapewniał ją lekarz, jednakże wraz z upływem lat smutek i gniew tylko w niej narastały. Co gorsze, leki, które odebrały jej możliwość posiadania potomstwa, nie zdołały stłumić instynktu macierzyńskiego. Przez wiele dziesięcioleci musiała zwalczać w sobie nieosiągalne marzenie. Nawet dzisiaj, w wieku sześćdziesięciu jeden lat, czuła okropną pustkę w sercu za każdym razem, gdy widziała matkę z oseskiem na ręku.
– Już dojeżdżamy, pani doktor – poinformował ją kierowca limuzyny.
Elizabeth przyczesała długie, kręcone siwe włosy i sprawdziła stan makijażu w lusterku. Moment później wóz zatrzymał się, a szofer pomógł jej wysiąść w bogatszej części Manhattanu.
– Będę tu czekał na panią – obiecał. – Pojedziemy prosto na lotnisko, gdy będzie pani gotowa.
Nowojorska siedziba Rady Spraw Zagranicznych mieściła się w skromnym neoklasycystycznym budynku na skrzyżowaniu Park Avenue i Sześćdziesiątej Ósmej Ulicy. Wcześniej był to dom magnata naftowego ze Standard Oil. Fasada zlewała się z równie bogatym otoczeniem. Patrząc na nią, nie sposób było się domyślić, co kryją te mury.
– Doktor Sinskey – powitała ją korpulentna recepcjonistka – tędy proszę. On już czeka na panią.
On, czyli kto?
Elizabeth poszła za recepcjonistką w głąb pięknego korytarza aż do zamkniętych drzwi, w które jej przewodniczka zapukała, by otworzywszy zaraz masywne skrzydło, odsunąć się na bok i uprzejmym gestem zaprosić gościa do środka.
Elizabeth przekroczyła próg i usłyszała za plecami trzask zamykanych drzwi.
Niewielką, tonącą w półmroku salę konferencyjną oświetlał wyłącznie blask bijący z włączonego