Tytuł oryginału: The Wisdom of Psychopaths
Projekt serii: Mariusz Filipowicz
Projekt okładki: Mariusz Filipowicz
Konsultacja i redakcja: Aleksandra Bednarska
Opracowanie indeksu: Katarzyna Szajowska
Korekta: Halina Hałajkiewicz
Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
© 2012 Kevin Dutton. All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014
© for the Polish translation by Monika Wyrwas-Wiśniewska
ISBN 978-83-7758-837-6
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2014
Wydanie I
Pamięci Johna Richarda Duttona
Umysł jest dla siebie
Siedzibą, może sam w sobie przemienić
Piekło w Niebiosa, a Niebiosa w piekło
Przedmowa
Mój ojciec to psychopata. Kiedy dziś o tym myślę, ta konstatacja wydaje mi się dziwna, a jednak jest prawdziwa. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Był czarujący, nieustraszony, ale i bezwzględny. Mimo że nigdy nie uciekał się do przemocy, w części jego duszy, którą nazywamy sumieniem, panował taki ruch jak w zamrażarce Jeffreya Dahmera. Choć nikogo nie zabił, paru z pewnością ustrzelił.
Łaska boska, że geny to nie wszystko. Prawda?
Wystarczył przypadkowy gest czy rzucona w przelocie uwaga, by mój ojciec dostał, co zechciał. Prawdziwy talent, nie uważacie? Zdaniem wielu osób przypominał bardzo cwaniaka Del Boya z serialu Only Fools and Horses, a ja muszę się z tym zgodzić. Co więcej, nie tylko podobnie się zachowywał, ale i parał się tym samym zajęciem – handlował na bazarze.
W gruncie rzeczy można by ów serial produkcji BBC uznać za domowe wideo rodziny Duttonów.
Pamiętam, jak pewnego razu pomagałem mu sprzedawać kalendarze na Petticoat Lane Market na londyńskim East Endzie. Miałem wówczas jakieś dziesięć lat, był powszedni dzień i powinienem siedzieć w szkole. Te kalendarze stanowiły prawdziwą gratkę dla koneserów – miały tylko jedenaście miesięcy.
– Tato, nie możesz ich sprzedawać – protestowałem. – Przecież brakuje w nich stycznia!
– Wiem – on na to. – To dlatego zapomniałem o twoich urodzinach. – Po czym zaczął jakby nigdy nic głośno zachwalać swój towar: – Ludzie, ludzie, macie jedyną szansę kupić prawdziwy jedenastomiesięczny kalendarz! Skorzystajcie z naszej specjalnej oferty, a w przyszłym roku dodatkowy miesiąc dostaniecie zupełnie za darmo!
I wiecie co? Sprzedaliśmy wszystkie, co do jednego.
Zawsze byłem zdania, że osobowość mojego ojca idealnie pasuje do nowoczesnego świata. Ani razu nie widziałem, żeby spanikował. Albo żeby stracił panowanie nad sobą. Albo zaczął się pocić z jakiegoś powodu. A uwierzcie mi, miał po temu wiele okazji.
– Podobno u ludzi strach rozwinął się jako reakcja ułatwiająca przeżycie, żeby mogli ochronić się przed drapieżnikami1 – powiedział mi kiedyś. – Ale w naszych czasach nieczęsto widuje się tygrysy szablozębne przy stacji metra Elephant and Castle, nie uważasz?
I miał rację. Ja przynajmniej nigdy żadnego nie spotkałem. Może jedynie kilka śliskich gadów. No ale te znają wszyscy.
Przez długi czas uważałem to powiedzenie mojego taty za jedną z jego straganowych odzywek, za bzdety, które wciskał ludziom – zabawne, ale nic poza tym. Teraz, po latach, zacząłem dostrzegać ukrytą w nich głęboką biologiczną prawdę. W zasadzie mój tatko zadziwiająco precyzyjnie podsumował poglądy dzisiejszych psychologów ewolucyjnych. Kiedyś odczuwanie strachu naprawdę było mechanizmem ułatwiającym przeżycie i chroniącym ludzi przed drapieżnikami. Okazuje się, że na przykład małpy z uszkodzeniem ciała migdałowatego2 – sortowni uczuć w mózgu – robią bardzo głupie rzeczy, biorą nawet do ręki kobrę.
Ale miliony lat później, w czasach, gdy za rogiem nie czyhają na nas dzikie zwierzęta, ten system obronny jest zdecydowanie nadwrażliwy, reaguje na niebezpieczeństwa, które tak naprawdę nie istnieją. Zupełnie jak nerwowy kierowca, który bez przerwy trzyma nogę na hamulcu, zmusza nas do podejmowania nielogicznych, irracjonalnych decyzji.
– W plejstocenie nie było giełdy3, mimo to ludzie mają zakodowaną patologiczną awersję do ryzyka – zauważył George Loewenstein, profesor ekonomii i psychologii w Carnegie Mellon. – Wiele mechanizmów rządzących naszymi emocjami nie jest zbyt dobrze przystosowanych do życia we współczesnych czasach.
Mnie, szczerze mówiąc, bardziej odpowiada określenie mojego taty.
Fakt, że dziś awersję do ryzyka uznaje się za patologiczną, nie oznacza automatycznie, że tak było zawsze. Równie dobrze tym z nas, którzy cierpią na kliniczną awersję do ryzyka – na przykład chroniczny lęk – mogła się po prostu dostać za duża porcja czegoś skądinąd pozytywnego. Niewykluczone przecież, że w czasach naszych przodków obecność w grupie osobników hiperwrażliwych na zagrożenia decydowała o przeżyciu – tak przynajmniej twierdzą biolodzy ewolucjoniści. Z tego punktu widzenia chroniczny lęk to ważna korzyść adaptacyjna. Im ktoś wrażliwszy na szelest liści, tym większa szansa, że utrzyma przy życiu siebie, a także swoją rodzinę i innych członków grupy. Nawet dziś niespokojni z natury4 lepiej wykrywają zagrożenia: to właśnie oni dostrzegą tę jedną wrogą twarz wśród dziesiątków zdjęć szczęśliwych lub obojętnych ludzi – a nie jest to bez znaczenia dla osoby, która w nocy znalazła się na obcym terenie. Czasami i lęk może być pomocny.
Pogląd, że zaburzenia psychiczne bywają przydatne – a więc nie tylko skazują dotkniętych nimi ludzi na niepotrzebne cierpienia, ale również przynoszą im niezwykłe, choć czasami dziwaczne korzyści – nie jest oczywiście nowy. Już ponad dwa tysiące czterysta lat temu Arystoteles stwierdził: „nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa”. Ten związek pomiędzy genialnością a szaleństwem stał się ewidentny dla większości zwykłych ludzi dzięki takim przebojom kinowym jak Rain Man czy Piękny umysł, przynajmniej w przypadku autyzmu i schizofrenii. W książce Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem5 neurolog i psychiatra, Oliver Sacks, opowiada między innymi o swoim spotkaniu z pewnymi bliźniakami. John i Michael, obaj głęboko autystyczni, wówczas dwudziestosześcioletni, mieszkali w ośrodku opiekuńczym. Kiedy ktoś pewnego razu wysypał na podłogę zapałki z pudełka, obaj równocześnie wykrzyknęli „111”. Sacks pozbierał zapałki, policzył i…
Niepozbawiony podstaw jest też stereotyp genialnego cierpiącego artysty. Malarz Vincent van Gogh, tancerz Wacław Niżyński i John Nash, ojciec teorii gier (więcej o niej później), byli psychotykami. Zbieg okoliczności? Nie, według Szabolcsa Kériego, badacza z Uniwersytetu Semmelweisa w Budapeszcie, odkrywcy polimorfizmu genetycznego powiązanego ze schizofrenią i zdolnościami twórczymi. Kéri stwierdził6, że ludzie posiadający dwie kopie pewnej jednoliterowej mutacji DNA w genie o nazwie neuregulin 1, którą poprzednio wiązano z psychozą – jak również ze złą pamięcią i wrażliwością na krytykę – często osiągają dużo lepsze wyniki w testach na kreatywność niż ci z jedną kopią tej mutacji lub niemający jej w ogóle. Osoby z jedną kopią są za to