I jeszcze jedno. W posłowiu do pierwszego wydania (Od redaktorów), przedrukowanym bez zmian w obecnym wznowieniu, prosiliśmy o przekazywanie materiałów związanych z Czerwcem do Instytutu Filologii Polskiej UAM, miejsca pracy redaktorów książki. Wszystkim, którzy w odpowiedzi na nasz apel udostępnili nam swoje dokumenty, wspomnienia, pamiątki, zgłosili sprostowania do książki – składamy tą drogą gorące podziękowanie. Obecnie sytuacja jest zmieniona – powstało Stowarzyszenie Poznański Czerwiec 1956, którego celem podstawowym jest gromadzenie dokumentów z tamtego czasu, rozwijanie i popularyzacja wiedzy o Czerwcu. Stowarzyszenie znalazło swoją pierwszą siedzibę w pomieszczeniach Komisji Zakładowej Solidarności HCP (Poznań, ul. 28 Czerwca 1956 nr 124/129)55. Będziemy wdzięczni za kierowanie wszelkich materiałów dotyczących Czerwca właśnie tam. Mamy nadzieję, że posłużą one – wraz z tymi materiałami, które już posiadamy – do kolejnych nowych opracowań przybliżających nas do prawdy o Czerwcu, a także że staną się zalążkiem Muzeum i Archiwum Poznańskiego Czerwca.
wokół czerwca
Jarosław Maciejewski
Po dwudziestu pięciu latach
„Czarny czwartek” poznański – 28 czerwca 1956 r. W historii miasta zapisał się on jako dzień zbiorowego uniesienia i jako dzień licznych tragedii – osobistych i rodzinnych. Był to czas gniewu i przerażenia, bohaterstwa i okrucieństwa, nadziei i rozpaczy, zdesperowanej odwagi i panikarskiego tchórzostwa.
Przez Poznań szły w tym dniu pochody, na placach stały tłumy. Kolumny szarych ludzi w roboczych kombinezonach dudniły po bruku stukotem drewnianych chodaków. Posuwały się z Dębca i z Wildy, z Głównej i Starołęki, z Górczyna i Łazarza, z Jeżyc i Grunwaldu – rozgwiazdą głównych arterii. Na centralnym placu, zwanym wtedy pl. Stalina, zatrzymały się między piękną fasadą Uniwersytetu a ponurą budowlą zamku, ówczesną siedzibą władz miejskich, rozciągając tłum ul. Czerwonej Armii w kierunku Komendy [Wojewódzkiej] Milicji Obywatelskiej i w kierunku Domu Partii. Hasła, które wypisano na transparentach i wymalowywano na murach, głosiły żądania stare jak proletariat. W rękach ludzi idących na czele pochodów widać było sztandary biało-czerwone, a na masztach gmachów publicznych wywieszano – obok barw narodowych – flagi białe. Wygodne i bezpieczne dotąd gabinety w urzędach opuszczali w dniu tym: sekretarze, przewodniczący, komendanci, naczelnicy, dyrektorzy.
W ich biurach pojawiły się grupy gniewnych ludzi – przeważnie młodych. Krążyli po centralnych ulicach w opanowanym radiowozie, przekazując przez głośnik przemówienia i komunikaty. Można ich było zobaczyć na dachu wysokiego budynku u obrzeża śródmieścia, niszczących sterczące tam anteny nadawcze i aparaturę zagłuszającą zagraniczne audycje radiowe. W innej części miasta widziano w oknach bezpańskiego już sądu, jak wyrzucali sterty teczek z dokumentami, aby palić je publicznie na ulicy. Swobodnie przekraczali rozbite bramy więzienia i wypuszczali z cel zamkniętych tam ludzi, oszołomionych nieoczekiwaną szansą wyjścia na swobodę. Później gniewni młodzieńcy chwycili butelki z benzyną, następnie karabiny wydobyte z arsenałów więziennych, z magazynów ćwiczebnych w szkołach wyższych, od rozbrajanych posterunków milicyjnych na przedmieściach i poza miastem.
W pogodne wówczas niebo nad Poznaniem wzniosły się w tym dniu śpiewy patriotyczne i religijne. Przerwał je w późnych godzinach porannych najpierw odgłos pojedynczych strzałów karabinowych, dochodzący z okolic ul. Kochanowskiego na Jeżycach, gdzie stał masywny gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Potem słychać było stamtąd coraz donioślejsze, coraz częstsze serie z automatów, jeszcze później – wybuchy pocisków. I od początku przeraźliwe wycie karetek sanitarnych. Bitwa wokół i w pobliżu gmachu przy ul. Kochanowskiego toczyła się z całą brutalnością narastającej po obu stronach nienawiści. Po południu i w godzinach wieczornych zdominował wszystko inne nieustający warkot motorów i potęgujący się zgrzyt gąsienic czołgowych. Do Poznania wprowadzono pancerne oddziały wojska, ściągane pośpiesznie w ciągu dnia. Posuwały się rozgwiazdą głównych arterii przez Dębiec i Wildę, Górczyn i Łazarz, przez Grunwald, Jeżyce, śródmieście. Czołgi stawały na placach, obok ulicznych skrzyżowań, przy urzędach, bankach, redakcjach, mostach, dworcach, fabrykach.
Miasto w ten „czarny czwartek” wyszło z zakładów pracy i z domów, spłynęło krwią na ulicach i w popłochu schroniło się na powrót do mieszkań, ponaglone godziną milicyjną – zakazem przebywania na zewnątrz domów. Z głośników radiowych, po całodniowej muzyce nadawanej nieprzerwanie przez lokalną radiostację, rozległy się wieczorem tamtego dnia złowróżbne słowa oficjalnego komunikatu agencyjnego i spóźniona, nieszczera odezwa Wojewódzkiego Komitetu Frontu Narodowego i [Wojewódzkiej] Rady Związków Zawodowych.
Na ten żywy teatr, którego sceną był Poznań, a aktorami jego mieszkańcy, spoglądali zdumieni ludzie z zewnątrz. Znaleźli się oni tego dnia dość licznie na ulicach miasta – niezaangażowani w konflikty miejscowe, nierozumiejący istoty wypadków. Przybyli z wielkopolskiej prowincji, a także z dalszych okolic kraju na Międzynarodowe Targi Poznańskie, ciekawi przede wszystkim towarów, eksponatów na stoiskach targowych, których widoku skąpiła poprzednio narodowi scentralizowana i reglamentowana gospodarka pierwszego planu sześcioletniego. Tymczasem kasy i stoiska na Targach w południe tego dnia zamknięto dla publiczności, komunikacja autobusowa i kolejowa stanęła. Nie było jak wracać do spokojnych, bo położonych poza Poznaniem domów rodzinnych. Ludzie ci, znużeni upałem i dramatyzmem wydarzeń, usiłowali chronić się w parkach i w poczekalniach dworcowych. Widzieli jednak, co się dzieje, a niektórzy, odważniejsi, znaleźli się w bezpośredniej bliskości pochodu robotników i walk na ul. Kochanowskiego. Gdy można już było wyjechać, ludzie ci zawieźli do swych rodzinnych miast i wiosek pierwszą sensacyjną legendę o Poznańskim Czerwcu. Legenda ta szła przez Polskę i stworzyła w najbliższych miesiącach charakterystyczną otoczkę wokół wszystkiego, co poznańskie, i wokół każdego z obywateli tego miasta.
Drugą grupą ludzi z zewnątrz byli zagraniczni wystawcy i handlowcy oraz dziennikarze z całego świata obecni w Poznaniu również z okazji Targów. Z okien swych aut i pokojów hotelowych fotografowali oni sceny na ulicach, a potem – często tego samego dnia – pospiesznie opuszczali Polskę. Wkrótce na łamach wielu zagranicznych dzienników i czasopism ukazały się pierwsze reportaże z Poznania i komentarze o wypadkach oraz liczne zdjęcia. Zafascynowani cudzoziemcy stawiali tam pierwsze pytania i tworzyli pierwsze, pochopne nieraz hipotezy na temat przyczyn, znaczenia i politycznych konsekwencji „Poznania”.
Oficjalne, urzędowe stanowisko ówczesnej polskiej racji stanu wypowiedzieli 29 i 30 czerwca przebywający wtedy w Poznaniu przedstawiciele władz centralnych: premier Józef Cyrankiewicz w przemówieniu radiowym oraz sekretarz KC PZPR Edward Gierek w mowie pogrzebowej nad grobami kilkunastu wybranych ofiar wypadków. Przyjęte tam tezy zbudowały fundamenty interpretacyjne i propagandowe dla głównych polskich gazet w pierwszych kilku dniach po „czwartku”. Nie stawiano tam pytań o istotne, społeczno-ekonomiczne motywy niezadowolenia, nie interesowano