— Wygrałeś Janie swoją sprawę; byłam dla ciebie żoną bardzo dobrą.
— O tak — średnią, moja Dżenny — średnią — odparł małżonek.
— Janie, obiecałeś mnie pochować na starym cmentarzu w Stravon, przy mojej matce. Nie mogłabym leżeć spokojnie wśród obcych ludzi w Glasgowie brudnym i błotnistym.
— Dobrze, dobrze moja żono — odpowiada małżonek pieszczotliwie — spróbujemy naprzód w Glasgowie, a gdybyś tam spokoju nie miała, to spróbujemy w Stravonie.
Humor amerykański, nawskroś narodowy, ma swoję cechy odrębne, właściwe arcy złożonemu charakterowi Yankesa, który jest osobliwszym mieszańcem, wyrosłym wśród nowego świata na starym pniu purytańskim. Praktyczność mistyczna, zapał żelaza roztopionego, humor kwaśno-szczery a wreszcie szlachetność skąpa i twarda — oto znamienne cechy Yankesa.
"Uczciwość jest policya najlepszą, mój przyjacielu, poucza Yankes — ja to wiem, bom obie zdradził. Czyś, chłopcze, porachował te świnie?" "Wszystkie — z wyjątkiem jednej — brzmiała odpowiedź, gdyż ta jedna tak się w kółko kręciła, że jej porachować nie mogłem. " Młody człowiek, wzięty do wojska, blaga o uwolnienie, ze względu, że jest jedynym synem wdowy, która go utrzymuje. " Humor amerykański zasadza się po większej części na mieszaninie rzeczy arcy poważnych z zabawnemi, na fałszu bijącym w oczy, który za prawdę uchodzić pragnie, lub na prawdzie upowszechnionej i pospolitej, która ma pretensye do nowości. Kochają się też w takich porównaniach i zwrotach, które są zabawne przez niespodziankę zawartą w ostatnich paru wyrazach.
"Statek tak lekki, że można nim żeglować.. po rosie. "Ów człowiek był tak ciężki, że cień jego spadłszy na chłopca... zabił go.
Albo taki napis na nagrobku żony:
Tu, pod tym żona moja pochowana głazem!
Teraz ona w spokoju — a i ja zarazem!...
Dowcip amerykański ma trzy korzenie główne, wyrastające z charakteru narodowego i ściśle związane z pierwszą historyą Amerykanów.
Na pierwszym planie stoi kolizya pomiędzy interesem a bogobojnością; jest to źródło obfite komedyi dla cudzoziemców. Ci pierwsi ojcowie emigranci, którzy wyszli dla zdobycia nowego świata i wytworzenia nowej cywilizacyi, tak byli przezorni wielce, jak pobożni.
Będąc nawet męczennikami idei religijnych, wcielali się w stronę praktyczną życia rzeczywistego, — Janie — mówi pobożny handlarz amerykański — czyś pomieszał piasek z cukrem? — Tak, panie. — Dodałeś słoniny do masła? — Tak, panie. — Pomączyłeś imbier? — Tak, panie. — No, to idź do pacierza.
Satyra Irvinga, wymierzona przeciwko prawnikowi Yankesów, który, ujrzawszy widmo, nawrócił się i już odtąd nigdy nie oszukiwał "z wyjątkiem, gdy o jego własną korzyść chodziło", uderza właśnie w to faryzeuszowstwo religijne, które bez względu na swą ohydę moralną stanowi dla pisarzów amerykańskich skarbnicę humoru niewyczerpaną.
Inną podstawą tego humoru jest kontrast narodowy, jaki istnieje dla każdego Amerykanina pomiędzy Yankesem a biednym czerwonoskórym. Irving i Ward stworzyli do spółki na ten temat wielką sztukę p. t. Knickerbocker.
Wreszcie kontrast pomiędzy kolosalnością natury amerykańskiej a małością człowieka, zwłaszcza europejskiego, zdaje się być niewysychającem nigdy źródłem zabawy dla humorystów.
Podług dowcipu jednego z nich Niagara zgasiłaby Wezuwiusz w dziesięć minut. Największe rzeki nasze są w porównaniu z Missisipi i Missuri tylko strumykami szemrzącemi. Alpy i Pireneje — to karły, a pola nasze i drzewa mają się jak pastwiska i krzewy do lasów dziewiczych i stepów bezbrzeżnych Ameryki. Turysta-Yankes, zapytany jak mu się podobała Wight, wyspa angielska, odpowiedział: "Dość ładna, lecz niebezpieczna, gdyż można bardzo łatwo spaść z łóżka w morze, tak jest maleńka. " Umieją też Amerykanie drwić i z siebie.
"Mężowie z Rochester — przemawia Webster do mieszkańców tego miasta — cieszę się, że widzę i was i gród wasz zacny. Dżentlemeni! Widzę wasz wodospad, który ma 150 stóp wysokości. Jest to fakt bardzo interesujący. Dżentelmeni! Rzym miał swego Cezara, swego Scypiona, swego Brutusa; lecz Rzym w nąjświetniejszych dniach swoich nie miał nigdy wodospadu o 150 stopach wysokości. Dżentelmeni! Grecya miała swego Peryklesa, swego Demostenesa, swego Sokratesa, lecz Grecya w nąjświetniejszych dniach swoich nigdy nie miała wodospadu 150 stóp wysokiego. Mężowie z Rochesterl Ten naród nie straci swojej wolności, który ma wodospad na 150 stóp wysoki. " — Albo inna humoreska o Ameryce:
"To jest kraj sławny! Ma on rzeki dłuższe, błotnistsze, głębsze, bystrzejsze, wznoszące się wyżej i spadające niżej a czyniące więcej szkody niż jakiekolwiek rzeki na świecie! Nasze wagony są obszerniejsze, wspanialsze, wykolejają się częściej i zabijają ludzi daleko więcej niż wszystkie koleje świata. Parostatki nasze wiozą więcej ciężaru, są dłuższe i szersze, kotły zaś na nich wybuchają daleko częściej i wyrzucają pasażerów nierównie wyżej niż parostatki innych narodów. Nasi mężczyźni są wyżsi i grubsi, biją się częściej i lepiej, piją mniej wódki i palą mniej tytoniu, a plują dalej i wyżej niżeli w innych krainach. Panie nasze są bogatsze, piękniejsze, marnują więcej pieniędzy, łamią serc więcej, noszą pierścionki grubsze a suknie krótsze, wyzywają zaś dyabła daleko lepiej niż inne niewiasty w świecie. Dzieci nasze krzyczą głośniej, rosną szybciej, są zbyt wybujałe w stosunku do swoich majtek i dochodzą do lat dwudziestu o kilka miesięcy wcześniej niż inne dzieci we wszystkich krainach świata. " W licznym szeregu humorystów amerykańskich najwyżej stanął pod każdym względem i największą cieszy się popularnością równie za oceanem, jak w Europie, Samuel Langhorne Clemens, piszący pod pseudonimem Marka Twaina.
Clemens urodził się we Florydzie 30 listopada r. 1835, a dzieciństwo swoje spędził w mieście Hannibal nad brzegiem Mississipi. W owym czasie rzeka ta była wielkim gościńcem handlowym pomiędzy stanami średnio zachodniemi a Nowym Orleanem, statki więc najrozmaitszego typu przepływały nieustannie, pochłaniając uwagę całą i zajęcie wszystkich mieszkańców nadbrzeżnych. Nic też dziwnego, że wśród chłopców panowała ambicya najwyższa zostania żeglarzem, sternikiem i kapitanem. Jakoż mały Clemens błagał rodziców, żeby go oddali na jeden z parostatków krążących pomiędzy St. Louis a Orleanem, rodzina jednak, nie uwzględniając prośby chłopca, oddala go na naukę do drukarni brata, w 14 roku życia. Wyuczywszy sie drukarstwa, Clemens pracował następnie, w St. Louis, Cincinati, Filadelfii, New-Yorku i innych wielkich miastach. Niezadowolony wszakże z tego zajęcia wrócił na zachód, żeby urzeczywistnić dziecinne marzenia swoje i zostać żeglarzem na Mississipi. Jakoż zostawszy nim, z całą gorliwością młodzieńczą, jak sam się wyraża "learned the river" t. j. studyował rzekę. Właśnie wtedy zdobył swój pseudonim. Przy sondowaniu rzeki wołano zwykle: "Mark one", "Mark twain", "Mark three" i t. d., co znaczy jedna, dwie, trzy miary. Osłuchawszy się tych wykrzykników, przyjął Clemens później "Mark Twain" za swe nazwisko literackie.
Gdy w r. 1861 żeglarstwo na Mississipi upadło, Clemens udał się do Newady, jako sekretarz swego brata, który był agentem rządowym przy kopalniach srebra i w tej dzikiej krainie wystąpił po raz pierwszy jako dziennikarz, pod pseudonimem Marka Twain'a. Opuściwszy Newadę zwiedził Kalifornię i inne miejscowości w Stanach zachodnich. W czasie tych wędrówek był kolejno komisantem, dziennikarzem, wydawcą i prelegentem, W r. 1863 zaczął opisywać swe podróże w redagowanym przez siebie dzienniku, Virginia City Entreprise.