– Pani admirał – odezwał się komandor Yarbrough – nie powinienem się wtrącać w pani kompetencje, ale czy nie byłoby rozsądniej, gdyby to stanowisko zajął ktoś, kto doskonale zna okręt i resztę załogi?
Proctor przeszyła go groźnym spojrzeniem.
– Tak, komandorze, w jednym ma pan całkowitą rację. Nie powinien się pan wtrącać w moje kompetencje.
Niektórzy z jej dawnych podwładnych zachichotali. Główna mechanik zacmokała napominająco. Yarbrough jednak niewzruszenie mówił dalej:
– Pani admirał, regulaminy ZSO jasno stwierdzają, że wybór pierwszego oficera powinien opierać się na…
Proctor przerwała mu, pozwalając, aby w jej głosie zabrzmiały ostrzejsze tony.
– Regulaminy jasno stwierdzają, że wybór należy do oficera dowodzącego, komandorze, i właśnie od tego oficera zależy, kto będzie pełnił tę funkcję. Koniec dyskusji.
Yarbrough zacisnął usta, ale przyjął decyzję do wiadomości.
– Jednak – podjęła Proctor – chcę, żeby to pan został asystentem pierwszego, skoro, jak pan słusznie zauważył, był pan od początku w załodze i zna okręt od podszewki.
Ta decyzja chyba trochę pocieszyła komandora.
„Dobrze. Ostatnie, czego mi potrzeba, to zarozumiały oficer, który będzie kwestionował każdy mój rozkaz”.
– Kapitan Prucha zgodził się przerwać urlop. Z tego, co słyszałam, czeka na ciebie okręt, prawda, Jeremy?
Prucha uśmiechnął się promiennie. Proctor zapamiętała go właśnie ze względu na ten uśmiech.
– Zgadza się. To „Forester”, nowy krążownik ciężkozbrojny, który właśnie skończono budować w stoczniach Omaha. Lecz jak mógłbym nie wziąć udziału w ostatniej misji legendarnej admirał?
Proctor uśmiechnęła się lekko.
– Pochlebstwami daleko nie zajdziesz, kapitanie. Albo może właśnie zajdziesz, tyle że prosto w kosmos bez skafandra. Zależy, w jakim będę nastroju. – Odwróciła się do grupy po drugiej stronie stołu. – Zakładam, że wszyscy znacie główną mechanik? Okazuje się, że to ona zaprojektowała ten okręt. – Wskazała niepozorną kobietę z czerwonorudymi włosami, która na ten znak pomachała wszystkim na powitanie. – Komandor Rayna Scott. Rayno, jakim cudem, do ciężkiej cholery, nie zostałaś jeszcze kapitanem? Jesteś w moim wieku.
– Ponieważ nie chciałam – padła mrukliwa odpowiedź.
Proctor tylko wzruszyła ramionami.
– Chyba że tak.
Główna mechanik zerknęła na resztę załogi mostka.
– Możecie mnie nazywać komandor Rayną. Albo babcią Rayną. Albo po prostu Rayną, o ile nie przeszkadza wam, że czasami padniecie ofiarą mojego temperamentu.
Komandor Yarbrough uniósł niepewnie rękę.
– Ale regulamin jasno określa, że…
– Wsadź sobie regulamin w tę swoją chudą dupę – prychnęła Rayna. – Służę już tak długo, że mogę decydować, jak się do mnie zwracać. A jeżeli nie chcesz, żebym do końca tej misji nazywała cię komandorem-dupkiem, radzę nigdy więcej nie cytować mi przepisów floty.
Kapitan Volz, który do tej pory w milczeniu siedział obok komandor Scott, objął ją ramieniem.
– Ona mi się podoba, admirał Proctor. Mogę ją sobie zatrzymać?
Wszyscy się roześmiali. Volz i Rayna przyjaźnili się od czasów wspólnej służby na „Chesapeake’u” prawie dwadzieścia lat temu.
– Znacie kapitana Volza albo Chojraka, jak nazywają go przyjaciele. Został naszym dowódcą myśliwców, chociaż mam nadzieję, że podczas tej misji nie będzie żadnych walk z udziałem tych maszyn.
Volz obruszył się, a jego kozia bródka zadrżała.
– Żadnych walk? Ale powinniśmy mieć trochę zabawy! Tylko praca i żadnych rozrywek? Zanudzimy się na śmierć.
Kapitan Prucha wskazał Volza kciukiem.
– Mam nieodparte wrażenie, że Chojrak znajdzie sposób, żeby zrobiło się interesująco, czy nam się to podoba, czy nie. Pamiętamy przecież ten incydent podczas bitwy o Mao Wielką…
– Hej, przysięgam, że te dziury w kadłubie „Lincolna” już tam były…
Rayna zachichotała.
– Och, to się teraz nazywa incydent? Nie tak o tym mówiono na procesie przed trybunałem floty. Zdaje się, że generał Norton, pokój jego kłótliwej duszy, określił to jako kretyństwo największego kalibru i…
– Proszę państwa… – Proctor uniosła ręce. Do sali powróciło wyczuwalne napięcie przed misją. – Sama chętnie posłuchałabym opowieści z dawnych czasów, ale sytuacja jest poważna.
A potem dokończyła przedstawianie załogi mostka. Porucznik Jerusha Whitehorse miała pełnić funkcję oficera taktycznego, chorąży Annie Riisa została głównym nawigatorem i sternikiem, porucznik Qwerty, poliglota, trafił na stanowisko łączności – powitał wszystkich salutem do wyimaginowanego kapelusza – a dowódcą zespołu naukowego okazał się komandor Mumford, który wyglądałby jak zakapior wagi ciężkiej, gdyby nie plastikowe oprawki staroświeckich okularów na nosie.
– Nie był pan przypadkiem bokserem, komandorze Mumford? – wtrącił Chojrak.
– Byłem.
Proctor uniosła brwi. Nie spodziewała się, że jej pierwsze wrażenie okaże się tak trafne.
– Naprawdę? Co skłoniło pana do przejścia na ciemną stronę mocy? Naukowcy nie zarabiają tak dobrze jak zawodowi sportowcy…
– Lubię nokautować – odpowiedział komandor i kiwnął głową, jakby te słowa wyjaśniały wszystko. Odruchowo poprawił okulary, które nieco zsunęły mu się z nosa.
Zgromadzeni przy stole patrzyli na niego bez zrozumienia.
– Nauka nokautuje wszystko. Jest nie do pobicia. – Mumford wzruszył ramionami.
– Rzeczywiście – zgodziła się Proctor i powstrzymała od dalszych pytań. – Wiecie, dlaczego tutaj jesteśmy. Mamy sytuację kryzysową w sektorze Irigoyen. Nie wygląda to dobrze. W tej chwili naczelny admirał floty Oppenheimer jest na Brytanii i przygotowuje główne siły obronne do operacji bojowych. Jednak my mamy wyruszyć jak najwcześniej, wykonać zwiad, zebrać informacje o przeciwniku i, jeśli to możliwe, powstrzymać go, zanim wyrządzi więcej szkód.
Kapitan Prucha wyprostował się czujnie.
– O jakich szkodach mowa?
– Cała planeta w układzie Irigoyen Prime zamilkła. Żadnej łączności, żadnych komunikatów. Od wczorajszego ranka układu nie opuścił ani jeden statek. Przechwycono też wiadomości od Dolmasi. Okazuje się, że stracili kilka kolonii, a jeśli wierzyć raportom, Verdra-Dol również zamilkła.
– Verdra-Dol? Czy to nie planeta najbliżej ich rodzimego świata? – upewnił się Prucha.
– To ich drugi świat pod względem liczby mieszkańców – odpowiedziała Proctor. – A Oppenheimer przesłał ostatnie raporty wywiadu kilka minut temu. Bolivar, druga największa planeta w sektorze Irigoyen, zgłosiła pojawienie się nieznanej jednostki zaledwie kilka godzin temu. Od tamtej pory nic. Do sztabu nie dotarł ani jeden sygnał metaprzestrzenny.
Przy stole zapadła cisza, gdy wszyscy zdali sobie sprawę z powagi