Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nick Webb
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-70-8
Скачать книгу
powstrzymała się od przewracania oczami. Komandor Yarbrough zapewnił, że Qwerty był najlepszym z najlepszych poliglotą i praktycznie geniuszem łączności. Jednak Proctor widziała tylko tępaka i… czy on żuł gumę? Kurwa. Zanim wybuchła, odwróciła się do Mumforda, boksera zmienionego w oficera naukowego.

      – Możemy to zakłócić? Cokolwiek to jest?

      Mumford wzruszył szerokimi ramionami i uniósł brwi.

      – Skoro nie wiadomo, co to jest, nie można tego zakłócić.

      – Moglibyśmy wypróbować nową tarczę elektromagnetyczną, która osłania przed wiązkami laserowymi – powiedział Yarbrough, którego chyba na chwilę olśniło. – Chociaż wolałbym najpierw sprawdzić listę trybów awaryjnych i przeprowadzić kilka symulacji Monte-Carlo na…

      Proctor pstryknęła palcami – przypomniała sobie o tej nowej tarczy. Mówiono o niej, gdy była jeszcze admirałem floty. O ile dobrze pamiętała, podpisała nawet wyasygnowanie funduszy na ten projekt. Badania i testy chyba udało się zakończyć w porę, skoro tarczę zainstalowano na okręcie.

      – Wspaniale – przerwała komandorowi i spojrzała na Mumforda. – Zadziała? Zakładając, oczywiście, że sygnał oparty jest na falach elektromagnetycznych.

      Potężne ramiona boksera ciężko opadły na konsolę… Szlag! Proctor zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak się skupiała na jego ramionach… Tych silnych, muskularnych ramionach, które mogłyby…

      Yarbrough wciąż mówił, nie dawał dojść Mumfordowi do słowa, a jego szczurza twarz i wypielęgnowane wąsiki kojarzyły się Proctor z postaciami bezimiennych zarozumiałych dupków ze starych telewizyjnych seriali, którzy zawsze byli w pierwszej kolejności zjadani przez potwora lub zabijani przez obcych.

      – Pani admirał, protestuję. Jeżeli chcemy użyć osłon elektromagnetycznych do celów innych niż zakładane, powinniśmy przeprowadzić testy. Potrzebujemy danych porównawczych. Podstaw. Analizy błędów. Nie możemy sobie pozwolić na niedbałość, zwłaszcza teraz, gdy nasze życie wisi na włosku.

      Proctor tylko mu się przyglądała. Kurwa, o czym on mówił? Chciał przeprowadzić testy sprzętu właśnie teraz? W trakcie czerwonego alarmu, gdy cała załoga czekała na stanowiskach w gotowości bojowej? Pokręciła głową i zerknęła na Mumforda, który sam patrzył sceptycznie – i pogardliwie – na Yarbrough, a jego ramiona napięły się pod ciasną bluzą munduru…

      Kurwa. Wszyscy popadali w obłęd, włącznie z nią. A może nie tyle w obłęd, co raczej… w przesadę. Tak. To, czym zostali zaatakowani, jak się zdawało, wzmacniało najbardziej fundamentalne procesy, które skłaniały ludzi do określonych działań. Te myśli zostały nie tylko wzmocnione, lecz także wyolbrzymione. U Yarbrough zwiększyła się potrzeba nieustannych, bardzo drobiazgowych testów, aby uzyskać maksymalne bezpieczeństwo i zrozumieć, z jakim zagrożeniem ma do czynienia. W przypadku Mumforda… cóż, kto wie, co myślał – wydawał się jednak postępować z ostrożnością pomimo tych silnych, atletycznych ramion. Proctor natomiast chyba skupiała się przede wszystkim na tym, żeby w ogóle cokolwiek robić. Nieważne co, byle działać. Ale to chyba było racjonalne, prawda? Czy to jedyny tik, który ją dręczył? Tylko działać? A ramiona?

      Tuż przy uchu usłyszała szept – kapitan Prucha podkradł się do fotela kapitańskiego i powiedział cicho:

      – Musimy stąd uciekać. Już.

      Uciekać? Proctor odwróciła się do niego.

      – Proponujesz, żebyśmy tak po prostu zwiali z podwiniętym ogonem? Przecież przylecieliśmy tutaj na ratunek, pamiętasz?

      Twarz Pruchy wykrzywił grymas, brwi ściągnęły mu się jak nigdy. Wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się, żeby nie nakrzyczeć na Proctor.

      – Nikogo nie uratujemy, jeśli popadniemy w szaleństwo, Shelby. Nasze możliwości udzielenia pomocy zostały bardzo ograniczone, skoro nie możemy ufać własnym osądom.

      – Ale ci ludzie tam…

      Kapitan Prucha zmrużył oczy, jego powieką szarpnął nerwowy tik.

      – Prowadzimy najbardziej zaawansowany technicznie okręt w historii ludzkości na jedną z najgęściej zaludnionych planet w przestrzeni Zjednoczonej Ziemi. Naprawdę chcemy podejść blisko, gdy nasze palce niemal zaciskają się na spustach nowej, prototypowej broni?

      Miał rację. To oszałamiające uczucie, którego Proctor – i cała załoga – doświadczała, mogło się okazać zaledwie czubkiem góry lodowej. Sądząc po tysiącach pożarów, niszczących powierzchnię Bolivara, sprawy mogły potoczyć się tylko gorzej.

      Coś jednak musieli zrobić. Przecież na tym polegała ta misja. „Niepodległość” miała ratować ludzi. Jeżeli to, co działo się na powierzchni Bolivara, wywołane zostało przez obcy okręt, należało się liczyć z ogromnym zagrożeniem. Dla całej ludzkości.

      – Jakieś postępy w namierzaniu sygnału elektromagnetycznego? – rzuciła Proctor, nie zwracając się do nikogo konkretnie i wciąż przyglądając się płonącej powierzchni planety.

      – Nie, pani admirał – odpowiedziała porucznik Whitehorse. I wtedy w tle zabrzmiał nowy alarm. – Ale detektory coś wykryły. Szybko się zbliża.

      Młoda kobieta podniosła głowę. Rumieniła się wyraźnie, zapewne opanowując z trudem atak lub wybuch.

      – To obcy okręt. Będzie tutaj za dwie minuty.

      ROZDZIAŁ 8

      Sektor Irigoyen

      układ gwiezdny Bolivar, planeta Bolivar

      Wysoka orbita stacjonarna, stacja Brytan

      Porucznik Zivik ocknął się, choć wolałby nigdy się nie obudzić. W głowie mu łupało i nie wiedział, dlaczego leży na podłodze. Gdy ostrożnie dotknął policzka, wyczuł zaschniętą krew. Zapewne na potylicy też miał otwartą ranę, sądząc z bólu, jaki tam odczuwał.

      Gdy zerknął w lewo, przekonał się, że z komandorem Smithem było o wiele gorzej. Krwawa miazga w miejscu, w którym powinna znajdować się twarz, nie wróżyła nic dobrego.

      – Nie powinno tak być – wymamrotał, przyglądając się karminowej masie, która została z nosa, czoła i mózgu komandora. Znaczenie tego widoku wciąż nie w pełni docierało do Zivika, jego umysł nie przyjmował go jako rzeczywistości, lecz raczej jak film. Porucznik wiedział, że powinien odczuwać obrzydzenie, może nawet wymiotować na widok krwawej jatki, ale tylko uparcie zadawał sobie pytanie, co się właściwie dzieje. Próbował sobie przypomnieć, co się stało, zanim stracił przytomność, jednak w umyśle miał zupełną pustkę. Było starcie. Ostrzał. Ale kogo ostrzeliwano? Głowa mu pękała, gdy próbował sobie przypomnieć.

      Syreny. Alarmy. Krzyki. Gdzieś dalej panował zupełny chaos… Czy bitwa nadal trwała? Z jękiem Zivik podniósł się na kolana i spróbował wstać. Gdy się zatoczył, zobaczył dziurę w grodzi mniej więcej tej samej wielkości, co rana w głowie Smitha. Otwór spowijało migotliwe pole – środek bezpieczeństwa, który zapobiegał utracie powietrza. Takie pole bardzo szybko pożerało energię i jeżeli wyrwa nie zostanie załatana, zanim energia zapory się wyczerpie, atmosfera z pomieszczenia zostanie wyssana przez próżnię.

      Dyspozytornia zawirowała, a Zivik zgiął się wpół i zwymiotował na własne buty. Popatrzył w lewo, na rozerwaną twarz Smitha. Zaschło mu w ustach i ogarnęła go kolejna fala mdłości. Poczucie rzeczywistości powracało. Smród przetrawionego alkoholu i kwasów żołądkowych wdarł się w nozdrza Zivika i przełamał barierę niepamięci. Ethan przypomniał