– Pani admirał? Przecież wystawimy się na ostrzał – zaprotestowała Whitehorse.
– Owszem. – Proctor mocniej ujęła podłokietniki fotela. – Ale w ten sposób będziemy mogli wykorzystać ich jak tarczę.
ROZDZIAŁ 11
Sektor Irigoyen
układ gwiezdny Bolivar, planeta Bolivar
Wysoka orbita stacjonarna, stacja Brytan
Zivik przytrzymywał wieko skrzyni tak mocno, że krawędź wbiła mu się w dłonie. Na szczęście zawierucha uciekającego powietrza, śmieci i krwi zabitego pracownika minęła, gdy tylko gródź hangaru zamknęła się za wojskowymi. Zivik policzył do dziesięciu, zanim wychylił się ze skrzyni. Stacja mogła wybuchnąć w każdej chwili. Ethan musiał zachować ostrożność, groziła mu nie tylko śmierć w eksplozji, lecz także z rąk zabójców z ZSO, ponieważ na pewno nie zostawiliby przy życiu świadka zbrodni.
A właściwie czego ci dwaj szukali? Dlaczego warto było za to zabić?
Zivik nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Szybko otworzył jedną z szafek pilotów myśliwców. Okazała się pusta oprócz kilku osobistych drobiazgów. W kolejnych trzech szafkach również nie wisiały skafandry ani nawet kombinezony awaryjne, w których można by przeżyć w pozbawionym powietrza hangarze.
Dopiero w ostatniej, oznaczonej plakietką „Johnson”, Zivik znalazł to, czego szukał. Kiedy zakładał kombinezon, zastanawiał się, gdzie się podział porucznik Johnson. Bez pomocy grawitacji wciśnięcie w skafander pilota okazało się zadaniem niełatwym. Zivik z trudem zaciągał zamki i zapinał klamry stroju uszytego dla o wiele drobniejszego mężczyzny, na dodatek każdy gwałtowny ruch miotał nim po ścianach. Wreszcie wcisnął na głowę hełm – bez wątpienia używany od dawna, o czym świadczyły naklejki z różnymi symbolami oraz graffiti na powierzchni, ale chyba sprawny, zwłaszcza że czujnik tlenu wskazywał na pełny zapas, a wskaźniki systemów wspomagających i zasilania potwierdzały sprawność. Bogu niech będą dzięki za staranność ekip technicznych stacji. A także za wspaniałe wyposażenie wojskowe, zapewnione przez korporację Shovik-Orion.
Zivik nie zdążył nawet uszczelnić hełmu, gdy ciśnienie w przedsionku znowu uległo zmianie. Pole zabezpieczające, które utrzymywało hermetyczność stacji, przestało działać. Powietrze z pomieszczenia zaczęło uciekać przez dziurę w ścianie, a wszelkie nieprzymocowane przedmioty zmieniły się w śmiertelnie niebezpieczne pociski.
Jednak nie to najbardziej zaniepokoiło Ethana. Atmosfera w przedsionku rozrzedzała się błyskawicznie. Zivik nabrał tchu i w porywistym podmuchu zaczął się szarpać z uszczelnieniem hełmu. Miał wrażenie, że zaraz pękną mu płuca, a oczy wypadną z oczodołów. Wreszcie zdołał zacisnąć kryzę, a system skafandra automatycznie włączył pompowanie tlenu, jakby zdawał sobie sprawę, że wewnątrz kombinezonu panuje już niemal próżnia.
– Mało brakowało – mruknął pod nosem Zivik, a potem odepchnął się od szafki i skierował do hangaru. Kod awaryjny zwolnił zamknięcie, lecz mimo to drzwi się nie otworzyły. Zapewne awaryjne źródła zasilania zupełnie się wyczerpały, o czym świadczył choćby brak błękitnej poświaty w otworze w grodzi. Zivikowi udało się wsunąć palce w szczelinę i rozsunąć skrzydła drzwi, chociaż były o wiele cięższe niż te, z którymi musiał sobie radzić w szybie windy.
Wreszcie cal po calu zdołał je rozewrzeć wystarczająco, aby się przecisnąć. Szczątki, płyny hydrauliczne, narzędzia, przewody i ciała unosiły się w hangarze lądowiska i blokowały drogę do dwóch myśliwców na końcu pasa, które nadawały się do użytku. Zivik nie wiedział, czy panujący wokół bałagan był rezultatem działań dwóch zabójców, czy też skutkiem ostrzału z tajemniczego okrętu. Dopiero teraz jednak zauważył, że ogromna gródź hangaru lądowiska otwiera się, a to oznaczało, że wojskowi właśnie opuszczają stację. Gródź zaczęła się zamykać, gdy niewielki prom wyleciał w przestrzeń, zanim jednak zniknął w czerni kosmosu, Zivik zdążył odczytać nazwę jednostki na rufowej tabliczce identyfikacyjnej. „Fenway”. Stacją wstrząsnęła kolejna eksplozja. Zivik odbił się i poszybował między unoszącymi się szczątkami. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że wcale nie słyszał wybuchu, lecz tylko go wyczuł, gdy przyciskał się do drzwi – wibracje metalu były tak silne, że wydawały się niemal głośne.
Sądząc po stanie zwłok, było jasne, że alarm zupełnie zaskoczył ekipy na lądowisku – technicy nie założyli skafandrów próżniowych, a tylko one mogłyby ocalić im życie, żaden z pilotów nie założył hełmu, częściowo pozapinane kombinezony nie wystarczyły, aby ochronić któregokolwiek przed próżnią. Zivik starał się nie patrzeć na spuchnięte, sine twarze.
Tylko jedna osoba uszczelniła skafander – przerażona kobieta szarpała się i miotała kilkanaście stóp nad pokładem. Zivik uznał, że w obecnej sytuacji może zaryzykować. Lepiej umrzeć z honorem, niż żyć w hańbie i wstydzie. Odbił się od wirującej beczki ze smarem, aby zmienić kierunek i poszybować ukośnie w górę do nieznajomej. Gdy się zderzyli, złapał ją za ramię i razem polecieli dalej. Ethan jęknął, gdy uderzył w sufit, a potem odbił się w kierunku ostatniego sprawnego myśliwca. Modlił się w duchu, żeby jego celność podczas manewrowania w warunkach braku grawitacji okazała się równie dobra jak za sterami.
Udało się. Oboje omal nie odbili się od myśliwca, ale w ostatniej chwili Zivik wolną ręką złapał się małego uchwytu przy śluzie i przyciągnął tam kobietę. Okazało się, że właz otwiera się łatwiej niż wszystkie inne drzwi, z którymi miał tego dnia do czynienia, a szybkie spojrzenie na pulpit potwierdziło, że niewielka jednostka znajdowała się w doskonałym stanie. Salwa z obcego okrętu na szczęście nie uszkodziła tej maszyny. Zivik pchnął kobietę na fotel, zabezpieczył ją pasami na ile się dało, a potem przypiął się sam, uruchomił napęd i poderwał myśliwiec z płyty lądowiska przy pomocy silników manewrowych. Na koniec wcisnął guzik, który otwierał gródź hangaru.
Jednak ta ani drgnęła.
„Oczywiście” – pomyślał Zivik. „To by było zbyt proste”.
Wpisał kod awaryjny, jednak gródź nadal pozostawała zamknięta. Po tylu wysiłkach utknął w hangarze.
Wewnątrz hełmu rozległ się sygnał alarmowy. Zivik zerknął na konsolę, aby sprawdzić, co mu grozi tym razem.
Rdzeń. Reaktor osiągał masę krytyczną. Do eksplozji zostało najwyżej dwadzieścia sekund. Potem stacja zmieni się w świecącą chmurę radioaktywnych, stopionych odłamków.
Zivik bez zastanowienia włączył broń, wycelował działko pokładowe w gródź i zaczął strzelać.
Kątem oka wychwycił ruch. Wśród unoszących się ciał jedno się poruszało. Pilot.
Mężczyzna miał uszczelniony skafander i usiłował manewrować wśród szczątków nad lądowiskiem, ale nie miał od czego się odbić, aby dotrzeć do ostatniego sprawnego myśliwca.
Zivik zerknął na pulpit.
Dziesięć sekund.
Przez iluminator dostrzegł twarz pilota, miotającego się bezradnie nad płytą lądowiska – wykrzywiał ją grymas czystego przerażenia.
Jednak nie było już czasu. Zivik mógł zabrać kobietę, którą wciągnął do myśliwca, i uratować się wraz z nią albo zatrzymać się i zabrać też pilota, ale wtedy najpewniej wszyscy troje by zginęli.
Nie dla każdego Ethan mógł zostać bohaterem.
Gródź wreszcie ustąpiła pod ostrzałem. Za wybitym