– Dziwne, że tego ze sobą nie skoordynowali, aby uniknąć takich sytuacji.
– To byłoby rozsądne, tak. – Mattan pokiwał głową. – Problem w tym, że amerykański statek ufundowali chrześcijańscy fundamentaliści i zwolennicy wyższości białej rasy, a europejski zdobył pieniądze od muzułmańskich ekstremistów.
Sorilla skrzywiła się.
To brzmiało coraz bardziej jak komedia pomyłek, która nie mogła skończyć się inaczej niż tragicznie.
– Kto, do cholery, uznał, że to dobry pomysł, żeby wypuścić takich ludzi w kosmos? – spytała retorycznie.
– Wtedy wydawało się to idealne – odparł Mattan z gorzkim uśmiechem. – Niektórzy spośród najgorszych ekstremistów z poszczególnych krajów nareszcie chcieli je opuścić. Nie zdziwię się, jeśli spora część funduszy pochodziła od tych, którzy po prostu pragnęli się ich pozbyć.
– Cholerne krótkowzroczne myślenie.
– Cóż, witaj wśród ludzkości. Gdzie byłaś przez ostatnie kilka tysięcy lat?
– Wybrali tę samą planetę do kolonizacji? – spytała tonem sugerującym, że wolałaby nie znać odpowiedzi.
– Chciałbym. Wtedy pewnie wybiliby się dawno temu – westchnął Mattan. – Nie, wybrali dwie planety w sąsiednich układach. W ogóle dlatego polecieli w tym samym kierunku, że była tam gromada planet zdatnych do potencjalnego zasiedlenia w odległości kilku lat świetlnych od siebie.
To miało sens. Przynajmniej pozwalało łatwo zmienić cel, gdyby pierwsza planeta okazała się niezdatna do życia.
– Nadal nie widzę problemu – przyznała. – Nie ma szans, aby jedni czy drudzy byli teraz zdolni do podróży międzygwiezdnych.
– To prawda – odparł generał. – A przynajmniej byłoby tak, gdyby Sojusz nie zaanektował tych światów.
Sorilla instynktownie roześmiała się, po czym skrzywiła się i przeklęła.
– Kurwa.
– Jest jeszcze gorzej.
– Co może być gorszego niż dwie ksenofobiczne kultury zaanektowane przez Sojusz, gdy próbujemy zawrzeć z nimi pokój? – spytała z niedowierzaniem.
Szczerze mówiąc, nie wiedziała, która strona gorzej zareaguje, jeśli to wyjdzie na jaw. Ludzie, bo Sojusz najechał kolejne zasiedlone przez Ziemian planety, niezależnie od tego, czy należały do SOLCOM-u, czy nie, czy Sojusz, gdy któraś z tych grup naprawdę pokaże im swój repertuar. Rozumiała, dlaczego SOLCOM i generał uważali tę sytuację za priorytet. To była tykająca bomba, która łatwo mogła wybuchnąć im w twarz.
– Planety zaanektowano na długo przedtem, zanim najechano Haydena – poprawił ją. – Nikt o tym nie wiedział, po żadnej ze stron. Od tamtej pory na zmianę zabijali najeźdźców, zabijali się nawzajem i zabijali sami siebie. Ostatnio jednak podnieśli stawkę.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Zaczęli używać broni chemicznej na niespotykaną skalę. O rząd wielkości bardziej zabójczej niż broń atomowa i najwyraźniej niewykrywalnej przez Sojusz… Być może przez nas też. Cokolwiek to jest, wydaje się zbyt niebezpieczne, by można to zostawić w rękach ekstremistów.
– Która z grup używa tego świństwa? – spytała Sorilla, marszcząc brwi.
– Nie wiemy. Dzięki temu, że Sojusz ma dość liberalną politykę, jeśli chodzi o transport, mogła to być którakolwiek z nich – przyznał generał. – Niektórzy z nich mają własne statki.
Sorilli chciało się płakać.
Albo śmiać.
Naprawdę nie była pewna, ale bez wątpienia zanosiło się na łzy.
Mattan wyprostował się. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
– Przemyśl to, Siostro. „SOL” będzie na orbicie jeszcze przez kilka dni, gdybyś chciała mnie złapać.
Sorilla nie słyszała nawet rakiet odlatującego lądownika.
2
– Hej, sierżancie! Jesteś tam?
Jerry Reed przeskoczył kupę kamieni i gruzu, rozejrzał się po polanie. Rój robotów nie zwracał na niego uwagi i pracował dalej. Poczyniły spore postępy. Z podziwem przyglądał się miejscu, które Aida wybrała na dom. Widok na ocean, dżunglę i wyrastający z niej płaskowyż miał zapewne sobie równe na głównym kontynencie, ale nie było lepszych.
Po chwili wrócił jednak do swojego zadania.
– Halo, sierżancie! – krzyknął znów, rozglądając się.
Ta kobieta była czasami jak duch, gdy tylko tego chciała. Haydeńscy tropiciele rozwijali tę umiejętność od czasu inwazji, jako że wcześniej nie było sensu kryć się przed nikim w dżungli, ale nadal pozostawali ledwie uczniakami w porównaniu z mistrzem. A raczej mistrzynią.
– O co chodzi, Jer?
Podskoczył, słysząc głos zza pleców. Ledwie udało mu się nie krzyknąć. Musiał przyznać, że nieco jęknął, ale przynajmniej nie był to krzyk.
– Nie rób tego! – warknął, gdy nieco się uspokoił i serce przestało mu dudnić.
Sorilla jedynie uśmiechnęła się krzywo. Miał zamiar ją jeszcze zbesztać, ale zauważył, że trzyma plecak. Był to widok znany każdemu, kto służył z nią lub innymi żołnierzami na Haydenie. Jerry dobrze wiedział, co to oznacza.
– Myślałem, że tym razem zostajesz na dobre – powiedział, patrząc na plecak.
– Służba wzywa – odparła. – Ostatnia wyprawa w zimną noc.
Jerry pokręcił głową.
– Zawsze jest ostatnia. Możemy o tym pogadać?
Ona również pokręciła głową.
– Przykro mi.
– Na pewno nie możesz mi chociaż powiedzieć w tajemnicy, czy to coś, co znowu może nam tu wybuchnąć, jeśli coś pójdzie nie tak? – spytał błagalnie.
Mieszkańcy Haydena mieli rodzaj zdrowej paranoi, jeśli chodziło o zagrożenia zewnętrzne, a sierżant była czymś w stylu szczęśliwego talizmanu dla całej planety. Jeśli ją opuszczała, chciał znać przyczynę.
– Nie powinno – odparła. Rozluźnił się nieco. – Ale jeśli coś się stanie, powinniście tym razem zawczasu otrzymać ostrzeżenie.
– Jasne, już wierzę – mruknął Jerry, ale uznał, że musi mu to wystarczyć.
– Uwierz – odparła spokojnie. Zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła w stronę lądowiska, mijając go.
Poszedł za nią.
– A co z twoją ziemią tutaj, sierżancie? Wymaga jeszcze sporo pracy.
– MOFA będą kontynuować automatycznie prace. Załadowałam im dość poleceń, żeby miały co robić jeszcze przez parę miesięcy. Pewnie przez lepszą część haydeńskiego roku. I pamiętasz, że nie jestem już sierżantem, co?
– Ech, mógłbym nazywać cię majorem, ale jestem staroświecki – odparł z uśmiechem. – Znajdź sobie statek i pogadamy.
Roześmiała się. W końcu dotarli do lądowiska.
Jerry przyleciał w lekkim samolocie,