– Majorze – powiedział pułkownik przez zaciśnięte zęby – jest pani niebezpiecznie blisko niesubordynacji.
Sorilla roześmiała mu się w twarz.
„Niebezpiecznie blisko? Otwarcie z niego kpię, a to najlepsze, na co go stać?” – pomyślała.
Wiedziała, kiedy miała do czynienia z gryzipiórkiem, i pewnie powinna mu odpuścić. To nie była jego wina. Stanowił tylko trybik w maszynie, nie ważniejszy niż ona… a nawet pewnie mniej ważny. W zasadzie uczyniono go chłopcem na posyłki. Co gorsza, zapewne był wyciągniętym sprzed biurka biurokratą, dużo bardziej wrażliwym na punkcie protokołu, niż ona kiedykolwiek była. Nie mówiąc już nawet o jej obecnym nastawieniu.
Problem w tym, że… naprawdę nie miała nastroju.
– Pułkowniku – powiedziała spokojnie – po powrocie zamierza pan złożyć skargę na moje zachowanie, prawda? Czy mam panu powiedzieć, co staruszek z nią zrobi? Gdy tylko przestanie się śmiać?
Stojący przed nią mężczyzna poczerwieniał, Sorilla ujrzała jednak w jego oczach zrozumienie i skinęła głową.
– Skończmy więc owijać w bawełnę – zaproponowała. – W tej wiadomości nie ma nic o tym, dlaczego SOLCOM albo staruszek chcą mnie z powrotem. Jestem zmęczona, pułkowniku. Już się nawalczyłam. Dlaczego ja?
– Ja na pewno tego nie wiem – odparł oschle pułkownik.
– Proszę przekazać staruszkowi, że powiedziałam „cześć” i „nie” – powiedziała Sorilla, wciskając mu pustą już kartę pamięci.
Cofnął się o krok z wrażenia.
– Przepraszam, pani major, ale jest pani wzywana…
– Wsadź pan to sobie. Znam przepisy – odpowiedziała Sorilla. – O ile nie dojdzie do wypowiedzenia wojny, SOLCOM nie może odmówić mi regulaminowego urlopu, szczególnie że psychiatrzy wojskowi uważali, że jestem na krawędzi załamania nerwowego, i zalecali urlop zdrowotny jeszcze przed operacją na Dziecku Boga. Złożyłam już odpowiednie papiery i opuszczę armię na długo przed upłynięciem urlopu. Niech pan powie staruszkowi, że odmówiłam i że ma patrzeć za siebie.
Przewróciła oczami i odwróciła się.
– Pani major! – krzyczał, ale ona tylko pokazała mu obelżywy gest, wiedząc, że rozbawi to Mattana, gdy przeczyta o tym w raporcie.
* * *
Usłyszała odgłos rakiet lądownika pojazdu, gdy modyfikowała nieco oprogramowanie MOFA, wgrywając im nowy projekt domu, który miały zbudować. Jednostki wydobywcze znalazły złoża żelaza tuż przy powierzchni, co miało się przydać jednostkom produkcyjnym, gdy tylko wyśle urobek do pieca hutniczego. Ale na razie oznaczało to potrzebę przeprojektowania podziemnej części budynku. Dzięki temu miała uzyskać przy okazji więcej miejsca na schron i bunkier.
Pracowała nadal, uznawszy, że przybysz na nią poczeka. Albo i nie. W zasadzie nie obchodziło jej to zupełnie. Usłyszała odgłos kroków.
– Cokolwiek sprzedajesz, odpuść sobie – powiedziała. – Nie stać mnie.
Zaskoczył ją głośny śmiech.
– To akurat kłamstwo, majorze.
Sorilla pokręciła głową, odłożyła kontroler MOFA i wyprostowała się.
– Staruszek – powiedziała, po czym zasalutowała dłużej i z większym szacunkiem niż pułkownikowi, który nawet się nie przedstawił. – Najwyraźniej to coś poważniejszego, niż myślałam, gdy przysłał pan tego biurokratę.
Generał brygady Mattan uśmiechnął się.
– Nie wysłałbym go, gdybym pomyślał, że na serio składasz te papiery, Siostro.
Sorilla uniosła brwi.
– Dawno mnie tak nikt nie nazywał. Ostatnio chyba kiedy dowodziłam partyzantką tu, na Haydenie.
– Dla nas zawsze będziesz Siostrą – odparł Mattan, wskazując na składane krzesło, oparte o pobliskie drzewo. – Mogę?
– Proszę bardzo.
– Dziękuję. – Rozłożył krzesło i usiadł ze stęknięciem. – Robię się za stary do tej roboty. Też mi terapia przedłużająca życie.
Roześmiała się.
– Nie jest pan za stary, generale, tylko za gruby.
Spojrzał na nią z ukosa, ale westchnął i nie zaprzeczył.
– Za dużo czasu na okrętach w nieważkości, bez niczego do roboty oprócz jedzenia, gdy chłopaki z marynarki robią swoje. Testy sprawnościowe robią się coraz trudniejsze. Teraz moje organy są zdrowe jak u dwudziestoletniego atlety, a kości mam niczym dziewięćdziesięcioletni kaleka. Nigdy nie mówią nam całej prawdy o skutkach przebywania latami w kosmosie. Wszystko jest drobnym druczkiem.
– Niektórzy z nas czytają drobny druk, staruszku – odparła Sorilla ze smutnym uśmiechem.
Utrata gęstości kości była jedną z rzeczy, które trudno poddawały się leczeniu. Przed wojną zasady dotyczące tego, ile godzin można odsłużyć w mikrograwitacji, były dość restrykcyjne, ale gdy każda para rąk okazała się potrzebna, przestano ich przestrzegać. Ludzie z administracji albo, co gorsza, z dowództwa taktycznego musieli spędzać mnóstwo czasu w nieważkości i chociaż przepisy wymagały regularnych ćwiczeń, to gdy pracowało się nad planami bitwy, łatwo było je zaniedbać.
– Cóż, pożyję, aż przestanę. – Mattan wzruszył ramionami. – A ból przypomina mi tylko, że wciąż wygrywam.
– Owszem, sir – odparła Sorilla.
Generał rozejrzał się, z zaciekawieniem zatrzymując wzrok na roju pracowitych robotów.
– Niezłą działkę dostałaś – powiedział po chwili. – Swoją drogą, wykonaliśmy głębokie skany tego obszaru. Jak się okazuje, jest tu sporo kopalin.
Sorilla wzruszyła ramionami.
– Nic, czego nie dałoby się taniej wydobyć z asteroid.
Z wahaniem skinął głową.
Złoto, srebro, w zasadzie wszystkie dawne cenne metale były teraz ledwie ciekawostkami na rynku Układu Słonecznego. Żelazo stało się warte znacznie więcej niż złoto. W końcu było użyteczne. Złoto, poza śladowymi zastosowaniami w elektronice, nie przydawało się ludzkości.
Historyczna wartość tego metalu okazała się niemal całkiem fikcyjna, nie bardziej rzeczywista niż wartość papierowych pieniędzy, które je zastąpiły. W dzisiejszej Galaktyce prawdziwą wartością była wartość użytkowa.
– Ale zapewne twoje roboty mogłyby wydobyć dość, żeby zbudować niemal wszystko, czego potrzeba. To zawsze coś. Na Ziemi to już niemożliwe.
Choć nie wydobyto jeszcze wszystkich ziemskich złóż cennych minerałów, wszystko, co warte uwagi, znajdowało się głęboko pod powierzchnią. Górnictwo wymagało bardzo zaawansowanej techniki. Hayden wciąż był niemal dziewiczym światem, z bezcennymi dawniej minerałami praktycznie na powierzchni.
Jasne, nie miały dużej wartości na rynku – przetransportowanie ich istotnych ilości na Ziemię byłoby za drogie, a lokalny popyt zaspokajała eksploatacja asteroid – ale dla jej osobistego użytku wszystko, czego potrzebowała, rzeczywiście znajdowało tuż obok i czekało na wydobycie.