– Dwanaście dni, a teraz wyjdź.
Czuł mnie. Smakował moich ust. Pozwolił pogłaskać się w kroku. A mimo to… mam dwanaście dni.
– Abigail Hamilton mówi, że powinnam zatrudnić prawnika, by walczył z tobą w tej sprawie. Powiedziała, że zna jakiegoś dobrego. – Staję prosto, ponieważ ja też mogę grać w tę grę.
Ma pochyloną głowę, a jednak widzę na jego twarzy cień uśmiechu.
– Poważnie? Zastanawiam się, kim on może być. Ma pani jakieś domysły, pani Rodgers?
Oczywiście. Szlag by go trafił.
– To ty – szepczę, wzdychając z porażką.
– Szczerze mówiąc, miała pani rację, póki nie przyniosła do pracy tego szczura.
– Przyniosłam go, ponieważ sądziłam, że spodoba się Harry’emu.
– Nie jest to dobra linia obrony, pani Rodgers.
Pani Rodgers. Pani Rodgers. PANI RODGERS! Ugh! Nie może zwracać się do mnie jak do swojej nauczycielki z podstawówki, skoro wczoraj powiedział mi swoim seksownym głosem, bym odsunęła majtki na bok.
Wyjmuję z torebki długopis i przebijam wszystkie jego balony.
Bum. Bum. Bum. Bum. Bum.
Dziecinne? Oczywiście. Żałuję? Pewnie, że nie.
– Muszę już iść. Kolejny pacjent uwielbia grać na bębnach i cymbałach. Miłego popołudnia!
To nie było kłamstwo. Landonowi pomagają głośne uderzenia. Ojciec dręczył go przez lata. Walenie w bębny czy cymbały daje chłopakowi siłę i poczucie kontroli. Podczas godzinnej terapii przechodzi od nieśmiałego dziecka do pewnego siebie dziewięciolatka z szerokim uśmiechem. Ja uśmiecham się z powodu jego postępów i ponieważ wiem, że Flint będzie siedział na dole, zatykając palcami uszy i nucąc pod nosem: „Dwanaście dni”.
– Cześć, Elle.
– Harry, jak tam? – pytam, zamykając laptopa i opierając się wygodnie w fotelu, gdy chłopak wyjmuje gitarę. Nie jestem pewna, jak do tego doszło, w jaki sposób nauczenie go kilku akordów zmieniło się w regularne lekcje gry. Nie jestem nauczycielką muzyki, ale nie potrafię go wyrzucić, nawet jeśli jego ojciec jest największym dupkiem na świecie. Jestem pewna, że Harrisona lubię bardziej niż Flinta, i to głównie przez niego podoba mi się jego ojciec. To bardzo skomplikowane.
– W szkole był alarm przeciwpożarowy. Ta głośna syrena chyba uszkodziła mi bębenek.
– Mam nadzieję, że jednak nie. Wziąłeś sobie kawałek tortu taty?
– Tak, ale był suchy.
Tak, był. Uśmiecham się.
– Co zamierzacie robić w jego urodziny?
– To, co zawsze, czyli będziemy oglądać nagrania rodzinne zrobione przed śmiercią mamy.
– Oj. To… przygnębiające.
Siedząc na podłodze, pociąga co jakiś czas za struny.
– Tak. Umarła w jego urodziny.
Podłoga znika pod moimi stopami, gdy jego słowa wysysają tlen z całego pomieszczenia. Jestem okropna. Jak mam to, u diabła, naprawić?
– Rozgrzej palce, a ja zaraz wrócę.
Schodzę po schodach, bo moje ciało nie wytrzyma czekania na przyjazd windy. Flint nadal siedzi za biurkiem. Ciężko chodzić z podwiniętym ogonem. Krzywię się na widok sflaczałych resztek balonów.
Unosi głowę, gdy wpadam do jego gabinetu. Podchodzę ostrożnie do jego biurka, więc mruży oczy, choć ja przez cały czas wpatruję się w jego twarz. Co mam powiedzieć? Co mogę powiedzieć? Kiedy przysuwam się do niego, ocierając się pośladkiem o krawędź biurka, odsuwa się z fotelem, dzięki czemu mogę stanąć pomiędzy jego rozchylonymi kolanami.
Po chwili milczenia unosi powoli dłoń i delikatnie bierze mnie za rękę, głaszcząc kciukiem zabandażowane miejsce.
– Powiedział ci.
Kiwam głową, krzywiąc się.
– Zrobiłam ci na złość w rocznicę śmierci twojej żony, dodając, że moim prezentem miało być głaskanie twojego penisa. Jestem chyba najgorszą osobą na Ziemi.
Wpatruje się w moją rękę, nadal dotykając bandaża.
– To ja jestem najgorszy na świecie, więc nie masz się o co martwić.
– Co to niby miało znaczyć? – Mam ochotę go przytulić, zetrzeć pocałunkiem ten grymas z jego twarzy. Dotknąć w sposób, który odbierze mu ból, ale… to nie w porządku. Nie w takich okolicznościach. Nie w tym miejscu. I nie dziś. Wszystko jest dziś nie tak, więc odpuszczam.
Zabieram rękę, muskając jego palce, nim opuszczam ją do boku.
– Bardzo cię przepraszam za to, co powiedziałam i zrobiłam, i przykro mi z powodu twojej straty.
Flint kiwa krótko głową, wciąż wpatrzony w moją rękę.
ROZDZIAŁ 7
Prawie dwa tygodnie mijają bez kolejnych wzmianek o mojej eksmisji. Szukam nowego lokalu, ale nie potrafię znaleźć niczego, co by się nadawało, więc jestem wdzięczna za każdy dzień, w którym Flint się nie odzywa. Stał się zdystansowany, ale grzeczny. Nie jestem pewna, czy to z powodu rocznicy śmierci żony, mojej chęci spędzania czasu z Harrym, czy dlatego, że ma przed oczami to, do czego niemal między nami doszło.
Kiedy mija mnie na korytarzu czy przychodzi na górę po syna, od razu patrzy na moją rękę. Szwy już zdjęto. Rana ładnie się zabliźniła. Flint nie musi patrzeć z tak wielką udręką, choć może wcale nie chodzi o rękę. Może o to, co ona reprezentuje – to co się niemal wydarzyło.
Dziś powinien być dzień wolny od narzekania, skoro jest weekend – mój ulubiony czas w gabinecie, ponieważ w budynku nie ma nikogo innego i nie muszę mieć wyrzutów sumienia z powodu hałasu. O wpół do siódmej biorę torebkę i odprowadzam ostatnią klientkę do głównych drzwi.
– Elle!
Zerkam przez ramię i widzę, że macha mi Harry. Chłopak biegnie do mnie, Flint idzie kilka kroków za nim.
– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – mówię klientce, która szuka kluczyków w torebce i odchodzi do samochodu.
– W aucie czekają dziadkowie. Możemy coś dla nich zagrać? – pyta Harry.
– Harrisonie, nie widzisz, że pani Rodgers właśnie skończyła pracę? – Flint uśmiecha się sztucznie.
– Proszę. To nie potrwa długo.
Zerkam na ojca chłopaka.
– Mamy rezerwację w restauracji. Może innym razem. Muszę wziąć stąd jedynie dokumenty. Wracaj do samochodu.
Słowa pozostają niewypowiedziane, ponieważ nie jestem pewna, czy powinni je usłyszeć. Mam wrażenie, że Flint nie chce poznać mojego zdania.
– Chcę zagrać. Przed ich wyjazdem nie będzie kolejnej okazji.
– Harrisonie…
– Tato! Chcę zagrać. – Zaczyna tracić panowanie.
Flint się spina, na jego twarzy maluje się frustracja.
– Nie zajmie to więcej niż pięć minut.