Jesteś moja dzikusko. Agnieszka Lingas-Łoniewska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8083-102-5
Скачать книгу
wprowadził się do nas ten przedostatni facet mamy. Na początku było nawet dobrze. Mama była szczęśliwa, co wieczór chodziła do niego do klubu, w którym pracował jako szef ochrony. Miałam nadzieję, że to właśnie ten, z którym mama będzie mogła sobie wreszcie ułożyć życie. Wszystko zaczęło się psuć po jakichś dwóch miesiącach. Zaczął się wkurzać, że mama do niego przychodzi, przestał odpowiadać na telefony, nie wracał w nocy do domu. Wiedziałam, co się święci, ale mama nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Rozumiesz, chyba się w nim na poważnie zakochała. – Natalia zawiesiła głos i spojrzała na mnie.

      Kiwnąłem głową na znak, że wiem, co miała na myśli, i pomyślałem, jakie do dupy życie miała do tej pory ta dziewczyna. Mówiła dalej.

      – Pewnego razu poszła w nocy do tej dyskoteki, w której on pracował, i zobaczyła go z jakąś dziewczyną, akurat wychodzili objęci z klubu. Wkurzyła się strasznie i zrobiła mu awanturę, przy tej kobiecie i przy jego kolegach. Gdy wróciła do domu, była jakoś czwarta nad ranem. On przyszedł niedługo po niej i strasznie się kłócili. W pewnym momencie usłyszałam jakieś trzaski. Gdy weszłam do pokoju, mama leżała na ziemi, a on stał nad nią i bił ją po twarzy… – Natalia na chwilę zamilkła.

      Spojrzałem na nią i dotknąłem delikatnie zaciśniętych na kołdrze dłoni, żeby dodać jej otuchy.

      – Zaczęłam go odciągać – zaczęła ponownie. – Krzyczałam, żeby ją zostawił, że ją zabije. Odwrócił się i całą swą wściekłość skierował na mnie, krzyczał obrzydliwe rzeczy, które mi zrobi, i z całej siły pchnął mnie na okno. Uderzyłam potylicą o parapet i straciłam przytomność. Obudziłam się w szpitalu, miałam lekkie wstrząśnienie mózgu. Okazało się, że sąsiedzi zadzwonili po policję, słysząc krzyki dobiegające z naszego mieszkania. To mi się właśnie śniło. Często mam taki sen, czasami nie tracę w nim przytomności, a on dobiega do mnie i… – Natalia pochyliła głowę.

      – Nie musisz… – powiedziałem, bo wiedziałem, co to może być.

      – Nie – pokręciła głową – muszę… Śni mi się, że mnie dotyka, że mówi takie wstrętne rzeczy. Wówczas budzę się cała mokra od potu i łez. Niech to się już skończy, nie chcę dłużej mieć tego w głowie! – Spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami.

      – Nata, czy jesteś pewna, że te sny nie stanowią, no wiesz, odzwierciedlenia rzeczywistości? Czy on kiedyś… Czy skrzywdził cię, w taki sposób? – Zacisnąłem pięści na myśl, że ktoś mógłby jej zrobić coś takiego.

      – Nnie, nie… – odparła i przez chwilę milczała. – Myślę, że w tym wszystkim dobre jest to, że ten związek w porę się zakończył. Nie wiem… Przypuszczam, co mogłoby być dalej, co mogłoby się stać… – Westchnęła. – Dziękuję ci – powiedziała cicho.

      Zastanawiała mnie ta jej odpowiedź, ale nie chciałem drążyć tego tematu, wiedząc, jak bardzo jest to dla niej bolesne.

      – Ja też ci dziękuję. Nie jestem w stanie ogarnąć, że tyle przeszłaś, a jakoś sobie z tym radzisz.

      Naprawdę tak myślałem.

      – Radzę sobie średnio, budząc krzykiem cały dom. – Uśmiechnęła się blado.

      – Nie cały, tylko mnie – odpowiedziałem. – No i dobrze, że nie mam mocnego snu. – Też się uśmiechnąłem.

      – Ech, głupio mi trochę, że sprawiam ci tyle kłopotów, nie chcę cię obarczać moimi koszmarami… – Westchnęła ciężko.

      – Nie sprawiasz mi żadnych kłopotów. Widząc, poznając, co przeżyłaś, jestem bardziej świadomy tego, jakie miałem szczęście w życiu. A teraz, poznając bliżej ciebie, chciałbym, abyś ty też z czasem miała taką samą świadomość.

      – Wiem, że tak się stanie – szepnęła i położyła delikatnie głowę na moim ramieniu.

      Poczułem takie ciepło, taki żar… Myślałem tylko o tym, aby ją porwać w objęcia, mocno przytulić i pocałować. Wiedziałem, że nie mogę tego zrobić, to byłby koniec mnie, koniec Big Tony’ego – pana samego siebie. Poderwałem się gwałtownie.

      – Słuchaj, jest środek nocy, dasz radę położyć się i grzecznie zasnąć? – zapytałem, chyba trochę zbyt gwałtownym tonem.

      – Tak – odparła, nie rozumiejąc mojego idiotycznego zachowania. – Przepraszam, jeśli zrobiłam coś…

      – Nie przepraszaj ciągle, ty nic nie zrobiłaś, to ja jestem… Nieważne. Mam zostać przy tobie, póki nie zaśniesz? – Modliłem się w duchu, żeby mnie potrzebowała, chociaż jednocześnie pragnąłem jak najszybciej uciec z tego pokoju.

      – Nie, dzięki, myślę, że będzie już dobrze. – Popatrzyła na mnie uważnie. – Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, do jutra.

      No tak, to by było na tyle, jeśli chodzi o wysłuchane modlitwy.

      – Dobrze, jakby co, zostawię drzwi otwarte – powiedziałem, wstając.

      – Okej. – Uśmiechnęła się lekko.

      – Dobranoc, Nata – powiedziałem cicho, wychodząc.

      – Dobranoc, Antoś – szepnęła.

      O nie! Poczułem zawroty głowy. Czy ja zaczynałem się w niej zakochiwać? Czy już ją kochałem? Nadeszło to, o czym mówił Radek? Że zanim się zorientuję, będzie za późno?

      Teraz będę musiał coś z tym zrobić, ale tak, żeby nikogo nie zranić. Super, byłem w tym naprawdę mistrzem, zwłaszcza w nieranieniu kogokolwiek. Świetnie!

      ROZDZIAŁ 4

      Następny tydzień minął jak sen, na wspólnym jeżdżeniu do szkoły, rozmowach głupotach i oczywiście na tradycyjnych wspólnych obiadach. Nata, zgodnie ze swoimi wcześniejszymi zapowiedziami, dawała sobie radę wśród „trudnej” młodzieży naszej szkoły, martwiła mnie jedynie jej wątpliwa według mnie przyjaźń z Martą. Moja domniemana dziewczyna była przykładem dobrej przyjaciółki, ale nie wątpiłem w jej prawdziwe pobudki i intencje, wiedząc podświadomie, że długo to nie potrwa.

      Do wydarzeń z weekendu żadne nas nie wracało, chociaż podejrzewałem, że dla niej, tak jak i dla mnie, stanowiły one kroki milowe w naszych wzajemnych stosunkach. Zbyt delikatne byłoby powiedzenie, że się unikamy. Przebywaliśmy ze sobą tylko tyle, ile musieliśmy, i nigdy, przenigdy, staraliśmy się nie zostawać sami.

      Nadeszła sobota i wszyscy od rana żyli imprezą u Barta. Radek szykował sprzęt i oprawę muzyczną, ja pojechałem z gospodarzem po sprzęt innego rodzaju, dziewczyny szykowały jedzenie. Zawiozłem Natalię do Patrycji – koleżanki z jej klasy – gdyż tam dziewczyny szykowały jakieś sałatki czy inne cuda. Po skończonych zakupach i zawiezieniu napojów mniej i bardziej wyskokowych pojechałem po Natę. Wszedłem do domu Pati. Były tam wszystkie koleżanki z klasy, oczywiście Marta również.

      – Hej, Tony, już zrobiliście zakupy?

      – Tak, wszystko zawiezione – mruknąłem. – Gotowa? – Kiwnąłem głową w kierunku Natalii.

      – Tak, już, zapakujemy tylko te rzeczy do samochodu Marty. – Nata, nie patrząc na mnie, zaczęła wraz z Patrycją pakować nasze zapasy jedzenia na imprezę.

      – Czekaj, pomogę wam. – Podszedłem i chciałem wziąć z rąk Natki wielką misę z sałatką.

      Moje ręce dotknęły jej chłodnych dłoni, spojrzałem jej w oczy i znowu poczułem, jakby mnie coś trafiło. Taka mała burza z piorunami.

      – O rany,