W niecały rok po ślubie Janina powiła córkę, ale bardzo ten poród przeżyła. Rodziła dwadzieścia godzin w ogromnych bólach i to właśnie wtedy postanowiła, że już więcej nie dopuści do siebie Antoniego. Nie chciała kolejny raz przez to przechodzić. Taka droga krzyżowa mogła odpowiadać komuś innemu. Jej nie.
Antoni czekał cierpliwie parę tygodni, ale kiedy wreszcie nie wytrzymał i zaczął domagać się swojego prawa, doszło pomiędzy nimi do poważnego spięcia. Janina… Była wychowana zupełnie inaczej niż on i dopiero po ślubie stwierdziła, jak bardzo różni się od siebie nie tylko kobieta od mężczyzny, ale również ona od męża. Chciała z nim żyć, bo przecież go kochała, ale sprawy małżeńskie nie wchodziły w grę. Nie potrzebowała tego i doskonale mogła się obejść bez „tych” spraw. Uważała, że będzie potrafił żyć tak samo. Ale mężczyzna jest skonstruowany inaczej i ma inne potrzeby, co jej po prostu nie mieściło się w głowie.
Mijały tygodnie, a Antoni coraz bardziej zaczynał się niecierpliwić. Z początku jeszcze wierzył, że sytuacja ulegnie zmianie. Czekał. Starał się oszukiwać i wmawiać sobie, że przecież tak ciężki poród, kiedy to o mało nie przypłaciła go życiem, musiał ją wiele kosztować. Ale przecież człowiek nie może obejść się bez zbliżenia, więc kiedyś i ona musiała poczuć namiętność. Za jakiś czas krew się w niej zagotuje i przyjdzie do niego gorąca i wilgotna, jak to bywało parę miesięcy temu. Każdego wieczoru wyobrażał sobie jej białe uda, które tylko jemu wolno było oglądać i których tak dawno temu mógł swobodnie dotykać każdego dnia, i coraz trudniej przychodziło mu powstrzymywanie się przed nagabywaniem jej do styku. W pewnym momencie doszło do tego, że byłby zdolny do przymuszenia jej i wzięcia siłą. Nieoczekiwanie znalazł rozwiązanie w postaci dwóch dochodzących dziewczyn, których ciała były dla niego zawsze gotowe do wzięcia, chętne i ciepłe. Niestety Janina wyczuła, co się dzieje i odprawiła je ze służby. Zbuntował się. Parę dni później do dworu zawitała Olesia. Sam ją sprowadził, wiedząc, że żona nie wywiązuje się z obowiązków, a kolejna para rąk przyda się do pracy. Była młoda, a jej pełne piersi kusiły i przyciągały. Patrzył na nią zafascynowany. Stara kucharka Odina i dwie inne podstarzałe pomocne były jak dotąd jedynymi kobietami we dworze. Te dochodzące każdego dnia się przecież nie liczyły. Teraz wszystko miało się zmienić, bo Olesia zamieszkała z nimi na stałe.
Z początku młoda służąca miała zajmować się domem, co też robiła, sumiennie wykonując obowiązki. Ale często odrywała się od pracy i można ją było widywać zaglądającą do małej Wandy. Wkrótce doszło do zmian. Jak tylko pani nie mogła zajmować się dzieckiem, jej rolę przejmowała służąca.
Antoni zwariował na punkcie dziewczyny. Niemalże szalony do granic wytrzymałości, złapał ją pewnego dnia w pasie i przyciągnął do siebie.
– Daj mi – wyszeptał do niej, śliniąc ją pocałunkami.
Taka w nim płonęła żądza i tak wielkie podniecenie zebrało się w ciągu tych długich tygodni, że pod Olesią ugięły się nogi. Pan podobał jej się od samego początku, rzucała za nim ukradkowe spojrzenia, za każdym razem odwracając się szybko, aby nie zauważył wbijanego w niego wzroku. Teraz i ona zapłonęła ogniem i nic nie mówiąc, pozwalała się całować.
Zaciągnął ją na siano i unosząc niemalże na głowę spódnicę, wszedł w nią z jękiem i krzykiem. Krzyknęła z bólu i parę sekund później zauważył krew na jej udach.
– Czemu nic nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem. Nie usłyszał odpowiedzi.
Kolejne sekundy minęły jak mgnienie oka. Olesia przywarła nagle do niego, zaczęła obsypywać ciepłymi i dzikimi pocałunkami, próbując się znaleźć jak najbliżej. Cały czas był gotowy do starcia, dni postu miały wreszcie minąć, zniknąć, więc nie myśląc głową, myślał inną częścią ciała, która przecież domagała się swojego. Przejął inicjatywę. Brutalnie wchodził w nią i nie szczędził jej bólu. Ryczał jak zwierzę, a ślina i pot spadały na jej twarz jak deszcz w czasie burzy. Po wielu razach, kiedy dziewczyna zaczęła już skamlać z bólu, otarta niemalże do krwi, dał spokój. Na spokojnie pomyślał, co się dokładnie stało, i poczuł wyrzuty sumienia. Obiecał sobie, że się to nie powtórzy. Zostawił ją tam na sianie, zmęczona i płaczącą cicho. Po odbytym akcie nie potrafiłby jej okazać żadnego uczucia. Wszystko stanęło na głowie. Zdarzyło się coś, co się zdarzyć nie miało.
– Co Olesia chodzi taka milcząca? – zapytała pewnego dnia Janina, przyglądając jej się z ciekawością uważnymi oczami.
Służąca zarumieniła się i spuściwszy głowę, nic nie odpowiedziała.
– Może ma kłopoty w domu? – Nie dawała za wygraną pani.
Odpowiedziało jej przeczące kręcenie głową.
Zawsze rozmowna dziewczyna już od tygodnia była cicha i spokojna, łaziła po domu jak cień i niewiele czasu spędzała z Wandą. Janina postanowiła uważniej się jej przyglądać.
Czasami przyjeżdżali w odwiedziny rodzice Janiny z Krakowa. Bawili się z dzieckiem i byli bardzo dumnymi dziadkami. Przywozili małej prezenty i obsypywali ją pocałunkami. Nie mogli nadziwić się jej pięknu. Często też we dworze odbywały się małe przyjęcia, ponieważ pani domu przyzwyczajona była do wielkopańskiego życia. Zapraszała najlepszy rodziny z Imielina i zdarzało się, że do późnej nocy grała we dworze skoczna muzyka i dochodziły śmiechy. Życie towarzyskie kwitło.
Tymczasem Olesia nie potrafiła wymazać z pamięci zdarzenia, które uczyniło z niej kobietę i kiedy po dwóch tygodniach otarcia i sińce zniknęły, jej oczy jakby same zaczęły wyszukiwać pana. Przeżywała najgorsze momenty , nie wiedząc, jaką podjąć decyzje, bo z jednej strony nie potrafiła spojrzeć pani w oczy, a z drugiej chciała otrzymać kolejną porcję uniesień. Ciało miała zgrabne i młode, jędrne i pełne gorącego ciepła. Ono samo, kiedy już poznało smak mężczyzny, domagało się kolejnych ingerencji. Gleba musi być użyźniania, w przeciwnym razie nic na niej nie wyrośnie. Przecież to, co zrobił z nią ten człowiek, nie mieściło się w jej pojęciu. Jeżeli stało się, co stać się miało, odczuwała to tak, jakby miał teraz prawo do jej ciała i całej jej osoby. Zresztą nie tylko prawo, ale również powinność. Niekochane ciało więdnie i Olesia czuła to całym jestestwem.
Wieczorami chodziła pływać do stawu należącego do dworu. Za każdym razem, kiedy jeszcze słońce stało nad wierzchołkami drzew, zakradała się w gąszcze pełne tataraku i przemykała do miejsca, gdzie mogła pozostawić ubranie i oddać się w posiadanie chłodnawej wodzie.
Antoni zobaczył ją przypadkiem, kiedy skradała się, oglądając za siebie, czy aby nikt nie widzi. W mig poczuł, że coś się święci i naraz oblał się rumieńcem złości. A więc to tak, pomyślał, to ona wieczorami urządza sobie schadzki z jakimiś młokosami i bezwstydnie się im oddaje. Już on coś z tym zrobi. Nie pozwoli jej na takie zachowanie. Jeżeli była na tyle bezwstydna, że rozdawała wszystkim, co i jemu dała, nie zagrzeje długo miejsca we dworze. Pospiesznie pozostawił pracę i ruszył w ślad za dziewczyną. Przeszedł przez sad i powoli zbliżał się do miejsca, gdzie dojrzał ją po raz ostatni. W świeżej trawie jeszcze można było rozpoznać ślady stóp, więc nie było trudne podążanie za dziewczyną.
Od dwóch tygodni starał się trzymać od niej z daleka, chociaż myśl, że może mu znowu dać to, dostępu do czego broni mu żona, sprowadzała na niego niemalże białą gorączkę. W jego wnętrzu rozgrywała się nieustanna walka. Raz pragnął się zbuntować i pójść wziąć to, co się mu należało, wtulić się w ciepłe miękkie ciało, innym zaś razem czuł, że to przecież niezgodne z małżeńską przysięgą i nie może w ten sposób postępować.