Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. Paczkowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Andrzej F. Paczkowski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7859-571-7
Скачать книгу
pierwsze

      – Skąd pani zna tak doskonale losy swojej rodziny? – zapytałem, kiedy skończyła opowiadać. Nieczęsto się to zdarza. Nawet ja nie pamiętam dziadków, nie wiem, kim właściwie byli, jak żyli…

      – Miałam wiele czasu na studiowanie naszego rodu. Kiedy zostałam sama, często chowałam się w bibliotece i czytałam. Po śmierci ojca przeglądałam jego rzeczy i znalazłam listy, które Poniatowski pisał do Fryderyka.

      – Więc wszystkie się zachowały?

      – Nie wszystkie, ale niektóre tak. Te na przykład, które ci cytowałam na pamięć, bo przecież doskonale je znam. Widzisz, to urok dworu, w którym rodzą się i umierają ludzie, gdzie żyją ciągłe linie rodów. W takim dworze zawsze wszystko pozostaje. Historia jest częścią domu.

      – A… ten dom?

      – Do tego jeszcze dojdziemy…

      Wanda już od małego dziecka wyróżniała się inteligencją. Była silnym i zdrowym dzieckiem, a kiedy skończyła cztery lata, umiała liczyć i rozpoznawała litery. W wieku pięciu pisała proste zdania, a w wieku sześciu była na etapie dzieci o parę lat starszych. Nikt nie wiedział, skąd się to w niej brało, ale matka często powtarzała:

      – Widocznie Bóg miał jakiś zamiar obdarzając ją takim umysłem.

      Mała była niezwykle przywiązana do matki. Garnęła się do niej od samego rana, a kiedy ta choć na chwilę nie poświęcała jej uwagi, dopraszała się o nią, szarpiąc ją za sukienkę, chwytając za rękę, czy po prostu podchodząc i gładząc ją po niej. Lubiła się tulić do matki i zasypiać w jej ramionach. Na długie godziny nie spuszczała jej z oczu i dopiero kiedy opadały jej powieki, zmęczona pilnowaniem matki i dopraszaniem się pieszczot i obecności, twarz wypogadzała się i przybierała wyraz spokoju.

      Matka, Janina, kochała małą bardzo i zaborczo, nie dopuszczając do niej właściwie nikogo. Od dnia urodzenia obie były ze sobą bardzo związane. Może to dlatego, że było to jej pierwsze (i ostatnie) dziecko. Albo z powodu jej oziębłości w stosunku do męża, który bardziej interesował się dziewczynami do pomocy krzątającymi się po domu niż nią. Pewnego dnia przyłapała Antoniego w bardzo niezręcznej sytuacji i od tej pory relacje między nimi uległy znacznej zmianie. Bo kiedy przyszedł do niej tamtego wieczora i złapał mocno za pierś, odsunęła się, mówiąc z nieskrywaną pogardą w głosie:

      – Nigdy więcej mnie nie dotykaj brudnymi łapami, którymi obściskujesz kochanki.

      Antoni jeszcze dwa razy spróbował dostać się do łoża małżonki, niestety z podobnym skutkiem. Wtedy jego rozwiązły tryb życia wciągnął go w wir, z którego nie potrafił się wydostać. Zaczął też pić. A kiedy wypił za wiele, stawał się agresywny i czasami dochodziło do rękoczynów.

      Obie dziewczyny do pomocy, z którymi się zadał, dostały wypowiedzenie i więcej nie wróciły. A przecież jakaś siła robocza nadal była potrzebna we dworze.

      – Skąd pani to wszystko wie? – zapytałem kobietę przy stole, opowiadającą mi historię swojego narodzenia. – Przecież była pani małym dzieckiem i nie może tego pamiętać.

      Popatrzyła uważnie.

      – Opowiedziała mi Olesia. Była to jedna ze służących w dworze. Zwykła dziewka do pomocy z pobliskiej wsi. To ona, po śmierci matki, stała się dla mnie oporą. Matka spisywała swoje dzieje, jak cała poprzednia żyjąca rodzina. Wszystko się zachowało.

      – Pamiętała ją pani z okresu, kiedy żyła matka?

      Zamyśliła się na chwilę.

      – Tak. Często podtykała mi pod nos co lepsze kąski wędzonek czy innego jedzenia. Zabierała mnie na ręce, kiedy matki ze mną nie było, i tańczyła po kuchni, a jej długi warkocz okręcał się razem z nami, co bardzo mi się podobało. Pamiętam, że właśnie wtedy zapragnęłam mieć takie same włosy jak Olesia.

      Przyjrzałem się uważnie siedzącej tuż obok kobiecinie. Jej włosy… czy to jeszcze można było nazwać włosami? Białe jak śnieg, przerzedzone tak, że przy wpadającym mdłym świetle prześwitywała jej czaszka.

      – Patrzysz na moje włosy. – Pokiwała głową. – I pewnie zastanawiasz się, gdzie te włosy są. Ja też się zastanawiam.

      Uśmiechnęła się. Kiedy nie patrzyła przed siebie w przeszłość i nie zacinała warg, potrafiła być naprawdę piękna. Dostrzegałem w niej ślady dawnej urody, musiała być atrakcyjną kobietą.

      – Kobieta nie potrafi wyobrazić się w sytuacji bez włosów. Jest próżna. Ale z wiekiem takie sprawy stają się drugorzędne, schodzą na dalszy plan. Ważne jest zdrowie. Życie.

      – Mówi się, że w przyszłości ludzie nie będą mieć włosów – czytałem w jakiejś gazecie.

      – Może to i lepiej. Ale pewnie pojawią się inne zmartwienia. Zawsze tak bywa. Jeden problem znika, pojawia się następny.

      Miała rację. Dokładnie znałem koleje naszego losu.

      Nagle popatrzyła na mnie z dziwnym błyskiem w oku.

      – Nie myję okien. Zauważyłeś?

      Spojrzałem na brudne szyby. Ciężko było nie zauważyć, przecież od razu rzucały się w oczy. Chyba tylko ślepiec by nie zauważył.

      – Zauważyłeś. – Roześmiała się cicho.

      – Tak.

      – Nie myję ich dlatego, że nie mam już sił w rękach, przecież można by kogoś nająć do doprowadzenia ich do porządku.

      – A więc dlaczego?

      – Kiedy w mieszkaniu jest ciemniej, łatwiej się żyje.

      – Z czym? – Nie zrozumiałem.

      – Z własną starością. Słońce… Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo potrafi być krzywdzące dla starego człowieka. Bez sentymentu odkrywa przed tobą wszystkie karty. Nie zna zlitowania. Świeci na twoją twarz, jakbyś był na przesłuchaniu Gestapo. Chcesz sobie nałgać, okłamać to rażące w oczy białe światło, a ono nie da sobie mydlić oczu. Patrzysz w lustro i widzisz kogoś zupełnie innego. Jesteś to ty, a jednak nie jesteś. Bo przecież w głębi siebie nadal pozostajesz tamtym człowiekiem z przeszłości i mimo to…

      Ucichła. Zrobiło mi się jej przykro. Posmutniała, widać wyraźnie. Zaczęły napływać do niej wspomnienia. Byłem młodym człowiekiem, a przecież potrafiłem się czasami czuć, jakbym był na końcu drogi. Tymczasem czekało na mnie jeszcze całe życie. Ale ona… Jej sytuacja była zupełnie inna.

      – Opowiem ci coś, czego nikomu nigdy nie mówiłam. Ale do tego dojdziemy.

      Czekałem na te słowa. Gdzieś w głębi serca czułem, że jej życie nie należało do zwykłych i monotonnych. Nie przeżyła go, zajmując się włosami, próżnie i swawolnie. Miała wypisane na twarzy przeciwieństwo: wyżłobione bólem koryta zmarszczek, usiane jak mapa i jak kleszcze wdzierające się w głąb skóry.

      – Nie wiedziałam, że Olesia była właśnie tą kobietą, którą również moja matka przyłapała z ojcem. Zresztą, czemu niby miałabym to wiedzieć, byłam przecież dzieckiem. Mój świat wyglądał zupełnie inaczej i nawet nie miałam pojęcia, że miłość może mieć różne odcienie…

      Pewne rzeczy, czytelniku, są przeze mnie trochę ubarwione. Ale musisz mi to wybaczyć. W miarę opowiadania popuszczałem wodze fantazji, ale tylko w kwestiach myśli bohaterów, do których przecież opowiadająca nie miała dostępu.

      Jej matka pochodziła z mieszczańskiej rodziny z Krakowa. Ojciec posiadał wspaniałą kamienicę w centrum miasta, więc w posagu otrzymała pokaźną sumkę, która wystarczyła