– Nie martwię się o dzieci. Chodzi mi o twoich nowych sąsiadów. Nie wzbudzają zaufania. – Nie wyjaśnił, że wie, kim są i w jakim celu przyjechali do Jacobsville.
– Mnie też się nie podobają – przyznała Sally. – Ale to ciebie nie powinno obchodzić…
– Mylisz się. Obiecałem Hankowi, że jeśli on zginie, to zatroszczę się o Jess. Zawsze dotrzymuję słowa.
– Potrafię zaopiekować się ciotką.
– Tak ci się tylko wydaje – burknął. – Wpadnę do was jutro.
– Może mnie nie być w domu.
– Ale Jess będzie. Poza tym jutro jest sobota – kontynuował. – W weekendy nie uczysz, a zakupy zrobiłaś przed chwilą. Czyli jednak cię zastanę.
Po jego tonie domyśliła się, że powinna na niego czekać.
– Posłuchaj, Scott…
– Na imię mam Ebenezer. Po nazwisku zwracają się do mnie tylko moi wrogowie.
– Posłuchaj, Scott…
Westchnął zniecierpliwiony.
– To ty posłuchaj – przerwał jej. – Byłaś młoda. Na co liczyłaś? Że w biały dzień pozbawię cię dziewictwa na siedzeniu pikapa?
Oblała się gwałtownym rumieńcem.
– Nie to chciałam powiedzieć!
– Widzę to w twoich oczach – oznajmił cicho. – Sally, przykro mi z powodu blizn, jakie ci po mnie zostały, ale musiałem tak postąpić. Musiałem cię zniechęcić. Nie mogłem pozwolić, żebyś… No, chyba sama rozumiesz?
– Nie mam żadnych blizn! – warknęła.
– Masz, masz. – W milczeniu powiódł spojrzeniem po jej delikatnej twarzy. – Wpadnę do was jutro. Muszę pogadać z tobą i Jess. Nastąpiły pewne wydarzenia, o których ona nie wie.
– Jakie wydarzenia? O czym mówisz?
Opuścił maskę i ponownie utkwił wzrok w twarzy dziewczyny.
– Jedź ostrożnie – rzekł, ignorując jej pytanie. – I przy najbliższej okazji zmień oponę.
– Nie lubię rozkazów. I nie jestem małą bezbronną kobietką, która potrzebuje opieki silnego mężczyzny.
Ebenezer uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było cienia radości. Odwrócił się na pięcie i tym swoim charakterystycznym miękkim krokiem skierował się do zaparkowanego po drugiej stronie drogi pikapa.
Sally, zdenerwowana rozmową, ruszyła z piskiem opon. Po chwili miasteczko zostało daleko w tyle.
Jessica siedziała u siebie, słuchając radia, a jej synek Stevie oglądał w telewizji program dla dzieci. Kiedy Sally zajechała pod dom, chłopiec wybiegł na zewnątrz, żeby pomóc wnieść torby z zakupami do kuchni.
– Ojej, kupiłaś te płatki, które reklamowali w telewizji! – ucieszył się, zaglądając kolejno do toreb. – Dzięki, ciociu!
– Bardzo proszę. Kupiłam również lody.
– Super! Mogę dostać trochę do miseczki?
Sally roześmiała się wesoło.
– Najpierw kolacja. I musisz skosztować wszystkiego, co przyrządzę, zgoda?
– No dobrze – mruknął zawiedziony.
Schyliwszy się, pocałowała go w czoło.
– Na razie poczęstuj się jabłkiem albo gruszką. Owoce mają mnóstwo witamin.
– Może mają, ale lody są lepsze.
Umył owoc pod kranem i wycierając go papierowym ręcznikiem, wrócił do salonu, gdzie ponownie zasiadł przed telewizorem.
Udawszy się do sypialni Jessiki, Sally stanęła w nogach wielkiego łóżka z baldachimem.
– Słyszałam, jak przyjechałaś – oznajmiła z uśmiechem drobna blondynka o dużych piwnych oczach. – Strasznie pracowity miałaś dziś dzień. Szkoła, potem odbiór Steviego, a na koniec wyprawa do miasta po zakupy.
– Bez przesady, zresztą zakupy to przyjemność. Jak się czujesz?
Jessica zmieniła nieco pozycję. Miała na sobie dres, nie piżamę, ale nie wyglądała najlepiej.
– Od wypadku wciąż boli mnie biodro. Wzięłam dwie aspiryny i pomyślałam, że się położę.
Sally usiadła w dużym miękkim fotelu stojącym obok łóżka.
– Ebenezer Scott pytał o ciebie. Jutro do nas wpadnie.
Jessica pokiwała głową; nie wydawała się zdziwiona informacją.
– Tak myślałam – rzekła. – Rozmawiałam przez telefon z dawnym znajomym z pracy, który opowiedział mi, co się dzieje. Obawiam się, że wpakowałam cię w niezłą kabałę.
– Nie rozumiem.
– Nie zastanawiałaś się, dlaczego nagle zaczęłam nalegać, żebyśmy się przeprowadziły do Jacobsville?
– Prawdę mówiąc, to…
– Dlatego, że tu mieszka Ebenezer. Wiedziałam, że przy nim będziemy bezpieczniejsze niż w Houston.
– Przerażasz mnie, Jess.
Niewidoma blondynka uśmiechnęła się smutno.
– Czasem sprawy toczą się całkiem nie po naszej myśli. Człowiek, którego pomogłam umieścić za kratkami, został wypuszczony z więzienia. Będzie sądzony od nowa. Chyba nie muszę ci mówić, że łaknie zemsty.
– Ty pomogłaś umieścić kogoś za kratkami? – zdumiała się Sally. – Jak? Kiedy?
– Wiedziałaś, że pracowałam w agencji rządowej, prawda?
– No, tak. W sekretariacie.
Jessica wzięła głęboki oddech.
– Nie, kochanie, nie w sekretariacie. Byłam tajną agentką. Poprzez Eba i jego kontakty udało mi się dotrzeć do jednego z zaufanych ludzi Manuela Lopeza, szefa międzynarodowego kartelu narkotykowego. Miałam wystarczająco dużo dowodów na to, aby posłać Lopeza za kratki. Zdobyłam nawet kopie jego ksiąg rachunkowych. Ale obrońcy Lopeza znaleźli jakiś kruczek prawny, na który się powołali. Odnieśli sukces. Lopez jest teraz na wolności i płonie żądzą zemsty. Podobno szuka człowieka, który zdradził jego zaufanie, a ponieważ tylko ja znam jego tożsamość, będzie próbował zmusić mnie do mówienia.
Sally siedziała zszokowana, nie odzywając się słowem. Takie rzeczy zdarzały się tylko na filmach, a nie w życiu. To niemożliwe, żeby jej ukochana ciotka była agentką biorącą udział w tajnych operacjach!
– Przyznaj się, robisz mnie w konia – powiedziała w końcu, z nadzieją w głosie.
Jessica pokręciła wolno głową. W wieku trzydziestu ośmiu lat wciąż była bardzo atrakcyjną kobietą. Jasnowłosy, ciemnooki Stevie w niczym matki nie przypominał. Do ojca, mężczyzny o czarnych włosach i niebieskich oczach, też nie był podobny.
– Niestety nie. Przykro mi, kotku. Dlatego zwróciłam się o pomoc do Eba, bo sama nie mogłam zapewnić nam bezpieczeństwa. Eb będzie nas chronił, póki Lopez znów nie trafi za kratki.
– Ebenezer też jest tajnym agentem?
– Nie. – Jessica nabrała w płuca powietrza.