Rozdział 2: Globalna wioska
Dlaczego im jesteśmy bliżej, tym bardziej się oddalamy
Nadmiar informacji i stan permanentnej łączności sprzyjają emocjonalnej polityce plemiennej, która dzieli społeczeństwo, a gniew i lojalność wobec grupy stawia ponad rozsądkiem i kompromisem. Pewna stronniczość jest w polityce potrzebna, ale w nadmiarze bywa niebezpieczna. Politycy przystosowują się do nowego medium informacyjnego – stąd kariera populistów obiecujących odpowiedzi natychmiastowe, impulsywne i totalne. Ale zwaśnione plemiona wykorzenionych i pogubionych obywateli są pierwszą jaskółką totalitaryzmu.
W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku akademicki gwiazdor i zagadkowy teoretyk kultury Marshall McLuhan przewidywał, że nadchodząca era komunikacji elektronicznej spowoduje załamanie ustalonych porządków i tożsamości. Skutkiem, jak twierdził, miał być nawrót do bardziej plemiennych form społecznych. Tę niewidzialną sieć z informacji nazwał słynnym terminem „globalna wioska”26. Jego wizję witano wówczas owacyjnie.
McLuhan wciąż pozostaje dla Doliny Krzemowej odległą inspiracją; jest jednym z czołowych myślicieli i intelektualnych rockmanów rewolucji technologicznej. Echa jego globalnej wioski wciąż niosą się po Palo Alto, Mountain View i Cupertino. Ilekroć słyszymy o „globalnych społecznościach” i „totalnym podłączeniu”, odwiedza nas duch McLuhana. „Zapewniając ludziom z różnych środowisk łatwy dostęp do sieci i możliwość dzielenia się swoimi pomysłami – pisał Mark Zuckerberg u początków swojego portalu – możemy doprowadzić do złagodzenia światowych konfliktów w krótkiej i długiej perspektywie”.
Wielki prorok McLuhan był zbyt inteligentny, żeby swoich prognoz nie obwarować. Mówił również, że w świecie, w którym każdy jest połączony z każdym, mogą wybuchnąć konflikt i zamęt, bo nieprzerwany strumień informacji będzie tak oszałamiający, że wznieci masowy kryzys tożsamości. „Demokracja w znanej nam dotychczas postaci dobiegła końca – powiedział McLuhan w 1969 roku w wywiadzie dla «Playboya». – Za sprawą elektrycznych mediów człowiek ulega plemiennej metamorfozie, a my wszyscy zmieniamy się w Kurczaka Małego i miotamy się w poszukiwaniu naszych dawnych tożsamości, wywołując przy tym gwałtowną falę przemocy”27. Dyrektorzy spółek, prominentni orędownicy cyfrowego postępu, pieczeniarze, pionierzy technologii i politycy zgodnie ignorowali powyższy fragment, ten gatunek ludzi bowiem zdecydowanie przedkłada optymizm nad gwałtowne fale przemocy.
Demokratyczna polityka zawsze jest hałaśliwa i nierzadko rodzi skrajne podziały. Weźmy wojny w Iraku i Wietnamie czy nawet strajki górnicze z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Niemniej od zakończenia drugiej wojny światowej demokratyczna polityka, mimo sporadycznych porywów furii, zasadniczo odznaczała się niezwykłym poziomem uprzejmości i wspólnoty założeń. Tymczasem w ciągu ostatnich paru lat natura sporu politycznego uległa przemianie. Popadła w plemienność. Stała się radykalnie stronnicza: cechuje ją agresywna lojalność wobec grupy, nieraz ocierająca się o kult wodza; skłonność do niedostrzegania własnych wad przy jednoczesnym wyolbrzymianiu skaz wroga oraz niechęć do kompromisu z przeciwnikiem. Polityka upodabnia się do sportu. Zwolennikom Corbyna i Trumpa nie przypadnie do gustu to porównanie, ale zauważcie, że jeden i drugi mają swoje gadżety, rozkrzyczanych fanów, pieśni zwycięstwa i żywoty świętych. Właśnie przeżywamy – zgodnie z prognozą McLuhana – wielkie wtórne uplemiennienie polityki. Piszę „wtórne”, gdyż plemienna lojalność i tożsamość nadawały rysy ludzkiej egzystencji na długo przed nowoczesną polityką. Dość widzieliśmy wojen domowych, by wiedzieć, jak głęboko zakorzeniona jest potrzeba przynależenia do grupy.
Psychologowie już dawno zauważyli irracjonalny charakter wielkich tłumów. Charles Mackay (jeszcze przed słynniejszym dziełem Gustave’a Le Bona) pisał, że „[ludzie] myślą stadnie […]. Przekonamy się, że stadnie wpadają w obłęd, natomiast zmysły odzyskują powoli, jeden po drugim”. Wcześni orędownicy demokracji przedstawicielskiej – zwłaszcza ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych – obawiali się rozognionej namiętności oszalałego tłumu. Patrząc na minione dzieje, widzieli, jak „pospolite bodźce namiętności lub interesów, sprzeczne z prawami innych obywateli”, okazywały się „moralną gangreną niszczącą wszędzie rządy ludu”28. Po części był to lęk przed ludźmi ubogimi – uczucie nierzadkie pośród klas panujących – lecz ci starzy wyjadacze wiedzieli, że w demokrację wpisane jest ryzyko wynaturzenia w rządy prymitywnego, samolubnego tłumu gnanego przez niekontrolowane popędy. Starannie opracowali system przedstawicielski z mechanizmami gwarantującymi równowagę polityczną oraz okresowymi wyborami, które miały przekazywać władzę wzwyż i służyć jako zabezpieczenie przed dezorientacją i gniewem ludzkiej masy.
Każdy, kto spędził na Twitterze więcej niż pięć minut, rozpozna zjawisko zdefiniowane przez Charlesa Mackaya. Tymczasem współczesny spec od technologii cyfrowych uważa tłum nie tyle za anonimowy i oszalały, ile mądry i sprawiedliwy: nasz specjalista czyta książki w rodzaju Smart Mobs (Mądre tłumy) Howarda Rheingolda i w kółko opowiada o „rozwiązaniach crowdsourcingowych” oraz „mądrości tłumu”. Wierzy w „inteligencję roju”. Ludzki rój niewątpliwie wykazuje dużą inteligencję, gdy trzeba rozwiązać techniczny problem pozbawiony wymiaru etycznego – na przykład naprawić błąd w komputerze – ale polityka to zupełnie inna para kaloszy29.
Ludzie doskonale radzili sobie z wzajemnym wyrzynaniem się na długo przed tym, jak pojawił się iPhone. Ale Dolina Krzemowa, radośnie dążąc do globalnej wioski z jej totalną łącznością i przepływem informacji, niechcący wypuściła postawę plemienną z klatki, którą zbudowała dla niej nowoczesna demokracja przedstawicielska.
Wielka gromadność
Jedną z najważniejszych – i najgwałtowniejszych –