Tylko raz pozwolił Evertowi odwieźć się pod drzwi domu. Pożałował tego natychmiast, gdy tylko ujrzał w nich Judith. Powinien był przewidzieć, że jego żona nie pozwoli jego przyjaciołom odjechać ot tak. Choć użycie słowa „przyjaciele” było sporym nadużyciem. Za swojego przyjaciela uważał jedynie Everta i za nim pewnie skoczyłby w ogień. Przed dziesięcioma laty to właśnie Evert przywitał go w Härnösand. To on pomógł załatwić Svenowi robotę i wspierał go, gdy inni z niego szydzili.
– Odpuść – mawiał, gdy ktoś zerkał na Judith spode łba. – Wszystkim mordy nie obijesz…
Wówczas w jakiś niezrozumiały dla siebie sposób Sven… odpuszczał. Rozluźniał zaciśnięte w pięści dłonie, odwracał głowę w drugą stronę, otaczał żonę ramieniem i odchodził. Tak, Evert był jego przyjacielem. Jerk i Hans nigdy nie zasłużyli sobie na takie miano. Wręcz przeciwnie. Byli znakomitymi rzemieślnikami, ale przy okazji prymitywami, pijakami i psami na baby, którzy nie przepuszczali żadnej spódniczce.
Tamtego popołudnia, kiedy bus zatrzymał się pod ich domem, Sven chwycił torbę, machnął kumplom na pożegnanie i odwrócił się w stronę Judith. Nie zdążył nawet jej pocałować, kiedy zapytała:
– Może zaprosisz przyjaciół na obiad? Na pewno są głodni po podróży – dodała, wyglądając zza jego ramienia. Zaraz potem dostrzegła, jak Sven zaciska zęby i wbija wzrok w ziemię. Zrozumiała, że powiedziała coś nie tak. Znała swojego męża zbyt dobrze. Ale wypowiedzianych słów nie można było cofnąć.
– No właśnie, Sven. Gdzie twoje maniery? – odezwał się Jerk, wychylając się przez okno busa. – Umieramy z głodu. Prawda, chłopaki?
Hans przytaknął mu głośno i w mgnieniu oka wyskoczył z samochodu. Evert najbardziej się ociągał. Podjął nawet próbę przekonania chłopaków, że to nie najlepszy pomysł, ale ci wchodzili już do domu.
– Dziękujemy, Judith – rzucił Jerk, przekraczając próg. – Co dobrego ugotowałaś?
– Lasagne – wymamrotała, nie odrywając wzroku od męża.
Jerk aż gwizdnął z zachwytu.
– Uwielbiam lasagne – przyznał i klepnął Svena w ramię. – Chłopie, ty to masz szczęście. Nie dość, że taka piękność, to jeszcze umie gotować.
Judith nie wytrzymała spojrzenia męża pełnego wyrzutu. Zniknęła we wnętrzu domu zaraz za swoimi gośćmi.
– Zjemy szybko i się zwijamy – zapewnił Evert, patrząc przyjacielowi w oczy. – Postaram się, żeby zachowywali się jak należy.
Jerk i Hans rzeczywiście byli wygłodniali. Mieli iście wilczy apetyt, ale ślinili się nie tylko na myśl o pysznych lasagne, lecz także na widok krzątającej się po kuchni Judith. Wodzili wzrokiem po jej smukłym ciele, kiedy serwowała im dokładkę. Sven z trudem panował nad rosnącym gniewem. Po raz kolejny toczył w życiu walkę z najtrudniejszym przeciwnikiem: z samym sobą. Robił wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać na wodzy bestię uwiezioną w jego ciele.
– Sven, masz jakiś dobry trunek? – wymamrotał Jerk z pełnymi ustami. – Wiesz, coś mocniejszego do obiadu?
– Dobra, dość tego. – Evert wstał, chociaż nie dokończył jeszcze swojej porcji. – Wychodzimy.
– Co? A niby dlaczego? Nie zdążyliśmy nawet zjeść.
– Judith na pewno chętnie zapakuje ci na drogę, prawda, Judith?
Wymuszony uśmiech na ułamek sekundy zagościł na jej twarzy.
Evert nachylił się nad Jerkiem i powtórzył:
– Wychodzimy.
Kiedy wreszcie nieokrzesani goście opuszczali ich dom, Sven obserwował ich przez okno. Evert, niczym szofer, otworzył i zaraz zamknął drzwi za Jerkiem i Hansem. Sven wiedział, że więcej niż uprzejmości było w tym chęci upewnienia się, że odjadą tak szybko, jak to tylko możliwe, zanim przyjdzie im do głowy upomnieć się o deser.
Bus odjechał po szutrowej drodze, wzbijając tumany kurzu, jednak Sven nie ruszył się z miejsca. Wciąż czuł, jak krew buzuje mu w żyłach. Delikatne ramiona Judith oplotły go w pasie. Przycisnęła twarz do jego pleców.
– Przepraszam – wyszeptała.
Nie odpowiedział. Ściągnął z siebie flanelową koszulę, rzucił ją w kąt i nagi do pasa wyszedł na chłodne kwietniowe powietrze. Judith nastawiła wodę na herbatę. Po paru minutach z kubkiem w ręku wpatrywała się w okno, za którym jej mąż dawał upust złości, rąbiąc drwa. W akceptowalny sposób pozbawiał się złej energii. Położyła dłoń na brzuchu. Tego dnia wszystko miało wyglądać inaczej. Wieczorem powiedziała mu, że będą mieli dziecko.
Widok majaczącego w oddali zagajnika sprawił, że Sven wrócił do rzeczywistości. Przystanął, poprawił torbę, która zdążyła zsunąć mu się z ramienia, i uśmiechnął się szeroko. Lasek Björna, bo tak nazywali ulubione miejsce zabaw ich syna, dzieliło od domu zaledwie kilkaset metrów. Co prawda Judith nie pozwalała chłopcu chadzać tam samemu, ale Sven poważnie wątpił, aby przez ponad dwa miesiące ojcowskiej nieobecności Björn był w stanie przestrzegać zakazu. Ruszył ścieżką w kierunku drzew, których korony tworzyły nad jego głową coś na podobieństwo liściastego sklepienia. Intensywna woń lasu sprawiała, że aż kręciło mu się w głowie. Nie był jednak pewien, czy to tylko i wyłącznie wynik naturalnego zapachu, czy kolejnych wspomnień, jakie ten wywoływał. Przed oczami Sven miał chowającego się Björna, przekonanego, że jest niewidoczny. Mały uwielbiał zabawy w chowanego, prawie tak samo jak bitwy, które często toczyli. Wcześniej jednak musieli się porządnie uzbroić, a to oznaczało kolejne sztuki drewnianych mieczy, łuków, toporów i niezliczone ilości strzał, które strugali, siedząc nad płynącym nieopodal strumykiem.
– Tato, myślisz, że Wikingowie mieli takie same miecze jak my? – pytał Björn, zaciekle zeskrobując korę scyzorykiem. Sven z rozbawieniem obserwował syna, jak z lekko wysuniętym językiem i zmarszczonymi brwiami oddaje się swojej pracy.
– Myślę, że mieli prawie identyczne. Właściwie jestem pewien, że Ragnar miał dokładnie taki jak twój.
Chłopiec z wrażenia zaprzestał na moment strugania.
– Serio?
Sven uśmiechnął się i chwycił kawałek trzymanego przez syna drewna.
– Zobacz. – Wskazał na wyprofilowaną rękojeść. – Wystrugaliśmy ją tak, aby idealnie leżała w twojej dłoni. Miecz nie może być za ciężki, żebyś swobodnie mógł walczyć jedną ręką. – Sven uniósł drewnianą broń i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, jakby była prawdziwa, wykuta z lśniącej w słońcu stali. – Ale nie może też być za lekki, bo w przeciwnym razie miecze wroga rozłupią go w okamgnieniu. Cały sekret tkwi w ostrzu. – Sven przejechał palcem po sztychu wilgotnym od żywicy. – Musi być dobrze wyważone, i to jemu musisz poświęcić najwięcej uwagi. Ragnar miał taką samą dwusieczną spathę jak twoja.
Oddał miecz synowi, ale ten wciąż przyglądał się ojcu z szeroko rozdziawioną buzią. Dopiero po pewnym czasie ostrze nożyka na powrót zatopiło się w miękkim drewnie. Białe łuski lądowały u stóp chłopca.
– Tato,