– Znakomite! Wręcz genialne! A niby jak zamierzasz to udowodnić?
– A twoim zdaniem dlaczego studiuję neurobiologię?
– Żeby podrywać dziewczyny. I jestem pewna, że pierwszy profesor, któremu przedstawisz swoje rewolucyjne pomysły, zaproponuje, żebyś przerzucił się na prawo albo na filozofię, na cokolwiek, bylebyś się wyniósł z jego wydziału.
– Ale gdybym miał rację, wyobrażasz sobie, co to by oznaczało?
– Załóżmy, że twoja mglista teoria opiera się na rzeczywistych podstawach i że pewnego dnia uda nam się odczytać informacje zawarte w tych molekułach. Wtedy można by dotrzeć do danego momentu pamięci ludzkiej istoty.
– Nie tylko. Moglibyśmy ją też skopiować, a dlaczego by nie przenieść ludzkiej świadomości do komputera?
– Uważam, że ta teoria jest przerażająca. A właściwie po co mi to mówisz?
– Żebyś pracowała ze mną nad tym projektem.
Hope wybuchnęła śmiechem, wywołując pełne dezaprobaty spojrzenia osób siedzących przy sąsiednich stołach. Śmiech Hope zawsze wprawiał Josha w dobry humor. Nawet gdy z niego się śmiała, co często się zdarzało.
– Na początek postaw mi kolację – szepnęła. – Ale żadne tam niestrawne świństwo z dowozem do domu, mam na myśli prawdziwą restaurację.
– Jeżeli to może zaczekać… W tej chwili jestem spłukany, ale pod koniec tygodnia spodziewam się trochę pieniędzy.
– Od ojca?
– Nie, za korepetycje, których udzielam pewnemu tumanowi. Jego rodzice uroili sobie, że pójdzie kiedyś na prawdziwe studia.
– Ale z ciebie wredny snob. Ja zapłacę rachunek.
– W takim razie zgoda, zapraszam cię na kolację.
Josh poznał Hope w ciągu pierwszego miesiąca pobytu na uczelni. Było to wczesną jesienią, on i Luke popalali na trawniku papierosy z rodzaju tych niekoniecznie legalnych, zwierzając się sobie z miłosnych zawodów. Kilka kroków dalej wsparta o pień drzewa wiśni Hope powtarzała materiał.
Zapytała dobitnie, czy ktoś tu cierpi na nieuleczalną chorobę, która usprawiedliwiałaby medyczne zastosowanie psychotropów na świeżym powietrzu.
Luke wstał, próbując odgadnąć, czy słowa te padły z ust wykładowczyni czy studentki, kiedy zaś rozglądał się bacznie dokoła, Hope pomachała mu ręką. Po czym zdmuchnąwszy włosy z czoła, odsłoniła oczy, wzbudzając zachwyt Luke’a.
– Wygląda, że z tobą wszystko w porządku, z czego wnioskuję, że to twój kumpel, ten, który w biały dzień liczy gwiazdy rozwalony na trawie, chociaż to z pewnością wina jamajskiego tytoniu, bo nawet ja dziwnie się czuję.
– Chcesz się przyłączyć? – zapytał Luke.
– Dzięki, ale już i tak trudno mi się skupić. Przez tę waszą błyskotliwą rozmowę o płci żeńskiej od pół godziny ciągle czytam to samo zdanie. To niesamowite, ile bredni potrafią wygadywać o kobietach faceci w waszym wieku.
– Co takiego interesującego czytasz?
– „Wady wrodzone ośrodkowego układu nerwowego” profesora Eugene’a Ferdinanda Algenbrucka.
– „Jest spokojną, szczupłą, atrakcyjną dziewczyną, taką, która zawsze walczy do końca”1. Raymond Carver, „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości”. Każdy ma swoją kultową książkę, prawda? Ale może zechcesz nas łaskawie oświecić w kwestii płci pięknej? To jeszcze głębsza tajemnica niż choroby kory mózgowej. I o wiele bardziej pasjonująca.
Hope zmierzyła Luke’a podejrzliwym wzrokiem, zamknęła książkę i podniosła się.
– Pierwszy rok? – zapytała.
Josh podszedł, aby się przywitać, ona milczała wpatrzona w jego wyciągniętą dłoń. Zaskoczony, że nie podała mu ręki, usiadł z powrotem.
Luke’owi nie umknęły spojrzenia, jakie oboje wymienili, ani blask w oczach Hope i chociaż nieznajoma zdążyła go już oczarować, pojął, że nie on jest jej wybrankiem.
Hope zawsze będzie zaprzeczała, że tamtego dnia Josh wpadł jej w oko, Luke jednak jej nie wierzył i ilekroć ten temat powracał, przypominał, że zgodnie z dalszym rozwojem wypadków to on miał rację.
Josh również będzie się zaklinał, że tamtego dnia nie dostrzegł w Hope niczego szczególnie urzekającego, dodając nawet, że należy ona do tych dziewczyn, które wydają się ładne dopiero wtedy, gdy się je naprawdę pozna. Hope zaś nigdy nie zdoła z niego wyciągnąć, czy to komplement czy ironia.
Po wstępnych uprzejmościach cieszyli się ciepłym wieczorem babiego lata. Jako że Josh był mało rozmowny, Luke starał się odpowiadać w jego imieniu na każde pytanie Hope, Josh zaś z pełnym złośliwości upodobaniem przyglądał się, jak jego przyjaciel dwoi się i troi.
W środku jesieni Hope, Josh i Luke tworzyli nierozłączne trio. Po zajęciach przy ładnej pogodzie spotykali się na dziedzińcu przed biblioteką, a w zimne lub deszczowe dni w czytelni.
Z całej trójki Josh najmniej przykładał się do nauki i dostawał najlepsze oceny. Po każdym egzaminie porównując wyniki, Luke musiał przyznać, że lotnością umysłu przyjaciel przewyższa ich oboje. Hope go mitygowała: z pewnością Josh jest bystry, ale przede wszystkim wykorzystuje przesadnie swój wdzięk zarówno wobec wykładowców, jak i ofiar płci żeńskiej. Przyznała, że w najlepszym razie ma więcej wyobraźni niż oni, za to jest o wiele mniej dokładny.
Luke przynajmniej nie pozwalał, by rozproszyły go pierwsze lepsze damskie nogi, i podobnie jak ona za nadrzędny cel stawiał sobie ukończenie studiów.
Pewnego wieczoru, kiedy powtarzali materiał w kafeterii, siedząca przy stoliku obok studentka pożerała wzrokiem Josha, który nie omieszkał także na nią zerkać spod oka. Hope przerwała te podchody, proponując, by bzyknął laskę w pokoju, zamiast udawać, że się uczy.
– Bardzo wytworna uwaga – skwitował.
– Remis – rozsądził Luke. – Jedno pytanie… Dlaczego wy musicie się bez przerwy żreć? Powinniście się zająć czymś innym. – Ponieważ oboje milczeli, dodał: – Na przykład gdzieś razem wyjść.
Nastąpiło wyraźne zakłopotanie, wkrótce potem zaś Hope sobie poszła, wymawiając się koniecznością powtórki do egzaminów, co z naukowego punktu widzenia jest zupełnie niemożliwe w towarzystwie dwóch kretynów takich jak oni, stwierdziła na odchodnym.
– Co cię napadło? – zapytał Josh.
– Męczą mnie te wasze korowody, zupełnie jakbyście mieli po kilkanaście lat. Na dłuższą metę to wkurzające.
– Pilnuj swojego nosa! A poza tym Hope i ja tylko się przyjaźnimy.
– Może jesteś mniej inteligentny, niż mówią. Albo naprawdę ślepy, bo gadasz jak potłuczony.
Josh wzruszył ramionami i również opuścił kafeterię.
Po powrocie do mieszkania, które dzielił z Lukiem, usiadł przed laptopem, aby poszukać czegoś, czego zwykle nie szukał. Wypróbowawszy wszystkie możliwe pseudonimy, jakie wpadły mu do głowy, musiał się pogodzić z oczywistym faktem: Hope jest jedyną znaną mu osobą, która nie pojawia się w Sieci.