Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Maria Dąbrowska
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-660-7613-6
Скачать книгу
Matko Boska – szepnęła pani Michalina – co tu robić?

      Chodziła z tym listem jakiś czas dokoła stołu, wreszcie, zmarszczywszy się i zacisnąwszy oczy, aby na to, co czyni, nie patrzyć, rozerwała kopertę. List zawierał następujące słowa: „Najdroższy Julisiu! Rzucają tu na cieb straszne kalumje ale ja nie wierz Przyjedź jaknajprędzy i zabierz mnie. Daniel i Danielowa są dobrzy ale Michalina wdała się ze stryje Onufrym i znienawidziła mnie Muszę zaraz być w domu, aby wszystko wyjaśnić Zapyt rodziców, czy mogę przyje Rodzice pewno zdrowi czy ojciec ciągle się gniew Twoja na zawsze Bogu cię polecająca Jadwi”[185].

      Po zapoznaniu się z tym listem pani Michalina napisała do pani Barbary, a wkrótce Niechcicowie przyjechali i przy podwieczorku naradzono się ze smutkiem nad dalszym losem babci. Wezwany lekarz stwierdził początek sklerozy mózgu, przepisał jod i bardzo pochwalił projekt zmiany miejsca pobytu.

      – Na razie – uspokajał rodzinę – nie grozi żadne niebezpieczeństwo. To może trwać jeszcze lata i przy zmianie warunków, przy odpo­wiednim postępowaniu mogą nawet przyjść okresy powrotu do przy­tomności.

      Bogumił sam poszedł namawiać babcię na wyjazd do Serbinowa. Postanowił nie wspominać o Julianie, póki babcia sama o tym nie zacznie.

      – Moja mamo – przystąpił od razu do rzeczy – jedziemy do nas na wieś. Na mleczko, na powietrze. Doktór powiada, że mamie życie w tych dusznych miejskich murach bardzo szkodzi. A my już tak dawno chcemy, żeby mama do nas przyjechała. Dzieci się tak ucieszą. Moja mamo kochana.

      Były to sobie najzwyczajniejsze słowa, ale mówiąc je, Bogumił tak się wzruszył, że łzy stanęły mu w oczach.

      – Tak mówisz, kochaneczku? – pytała babcia rozrzewniona. – Może masz rację. Dobry z ciebie chłopiec. A mnie powiedzieli, że ty mnie też nie cierpisz. Ja i sama czuję, że miasto mnie szkodzi. Ale oni, widzisz, chcieli mnie wysłać do Piekar. A na Piekary wiem, że ojciec nigdy by się nie zgodził.

      – Nie, któż by jeździł do Piekar – oburzył się Bogumił. – Tylko do nas. Niech no się babcia zaraz zbierze, a po rzeczy przyślemy jutro. A tabaczką mnie babcia nie poczęstuje?

      – Patrzcie go! Tabaki mu się zachciewa! – śmiała się uszczęśliwiona. – Masz, masz. A nie wciągaj za mocno. Czekaj! Nasypię ci. Daj tu rękę. O tak. Widzisz! Nie zdmuchnij. O, to jest dopiero sztuka! Na zdrowie!

      Częstowali się i dokazywali, aż reszta rodziny dziwiła się w drugim pokoju. Zaś babcia, ożywiona, uszczęśliwiona, przytomna, zaczęła się zbierać do drogi. O Julianie jakoś nic nie wspomniała.

      22

      W Serbinowie oddano babci pokoik w niskiej, przybudowanej części dworu, w której mieściły się prócz tego kuchnia, pokój dla służby, piekarnik i spiżarnia. Ładniejszy byłby pokój na górze, ale doktór nie pozwolił babci dużo chodzić po schodach.

      – A jeszcze po takich – mówiła pani Barbara, gdyż schody były spróchniałe i niewygodne.

      Nowy pokoik babci miał tę wadę, że jedna jego ściana przytykała do piekarnika i często była gorąca. Pani Barbara kłopotała się z tego powodu, ale babcia brała to wszystko z dobrej strony.

      – A cóż to złego dla mnie starej – ciepła ściana? – śmiała się. – Latem będę i tak wciąż na powietrzu, a zimą właśnie sobie akurat przy tej ścianie zawsze posiedzę.

      Bogumił sam pomagał się pani Adamowej Ostrzeńskiej urządzić. Przybił do ściany portrety, poustawiał meble, wszystko znalazło się na ustalonych miejscach, tylko na kaktusy, dla których parapet okna okazał się za wąski, trzeba było kazać stelmachowi zrobić drewniane schodki.

      Przez jakiś czas nowo urządzony pokoik babci uważany była za najładniejsze, najprzyjemniejsze miejsce w całym domu. Zwłaszcza pięcioletnia Agnisia była zamieszkaniem babci w domu bardzo przejęta i co chwila chciała do niej przychodzić. A z nią przychodziły zaraz Emilka i niańka, Józia. To przyniosły babci kwiatów do wazonika ze strzelcem, to przybiegły pokazać nową zabawkę, to pytały, czy się mogą w pokoiku babci pobawić. Nawet mamka Tomasza, Józefa, duża, koścista kobieta o niemiłym, ponurym usposobieniu, chociaż po przyjeździe starszej pani głośno ciągle mówiła, że okropnie starych ludzi nie lubi, zawsze, ile razy przechodziła z niemowlęciem koło babcinego okna, zwalniała kroku, by popatrzeć, co się tam wewnątrz dzieje.

      Dla pani Barbary pokoik matki, niski, bielony, jak niegdyś pokoiki, w których się wychowała, był niby cudownie ocalonym szczątkiem dawnych lat dzieciństwa. Nawet pachniało tam tak samo lawendą i woskiem. Teraźniejsze życie pani Barbary było już na tyle ugruntowane, że z chęcią napawała się aromatem wracających do niej okruchów przeszłości tak odległej, że była miłą jak rozrzewniająca książka.

      Często też przychodziła do matki to z bielizną do połatania, to z papierosem – by posłuchać opowiadań o dawnych czasach. Bogumił też zaglądał i sam zwykle przynosił, jeśli miał coś z ubrania do reperacji.

      Babcia ochoczo brała się do przyszywania, cerowania, łatania i była w świetnym humorze.

      – Tu u was czuję się przynajmiej, że jestem na coś potrzebna – mówiła, choć nie robiła nic innego niż to, co u Ostrzeńskich.

      – Głupia byłam – twierdziła – żem do was wcześniej nie przyjechała. Tak tu miło, swobodnie. Widzę teraz, że jestem stworzona do wsi. I zawsze ktoś z was jest w domu, nie tak jak u Michasi. Tam wiecznie pusto i pusto.

      O projekcie wyjazdu do inżyniera Juliana wspominała czasem, ale raczej go krytykując.

      – Bo też to był pomysł do niczego – utrzymywała z pewnego rodzaju pretensją. – Owszem, niech przyjedzie, rozmówi się ze mną jak się należy, a wtedy zobaczymy.

      – Słuchaj – pytała pani Barbara męża. – Czy nie uważasz, że mama przyszła tu zupełnie do siebie? Ani razu nie mówiła od rzeczy.

      – A widzisz – cieszył się Niechcic. – Może teraz przyznasz mi rację, że nie ma to jak wieś.

      – Na jedne rzeczy, a na inne wieś jest zabójcza – odpowiadała pani Barbara, gdyż od jakiegoś czasu nawiedzały ją myśli, że życie na wsi jest w gruncie rzeczy daremną stratą czasu.

      Co prawda, to od przyjazdu babci myśli te złagodniały, rzadziej bywała w krytykującym usposobieniu. Oboje z Bogumiłem mieli teraz uczucie, że kogoś tonącego, pogrążającego się w mrok, wydobyli z powrotem na światło i na bezpieczne miejsce. To ich oświeżało, przenikała ich wobec babci uszczęśliwiająca czułość, którą wzbudza zawsze każdy, komu się dobrze zrobiło, kogo się ocaliło. Wiedzieli, że losu nic nie odwróci i że stracili go tylko z oczu na chwilę, ale zyskawszy tę chwilę, uważali ją za swoje dzieło i za morze czasu bez granic. Tak samo było i z babcią. Wstąpiły w nią jak gdyby nowe siły, a ona sama starała się pilnie o ich zachowanie i pomnożenie. Dbała o to, by nie zapomniano o śmietance dla niej, o drugim śniadaniu złożonym z wina z jajkiem[186], o to, by dostateczną ilość godzin spoczywać na świeżym powietrzu. A to wszystko nie z łakomstwa, nie aby miała upodobanie w dogadzaniu sobie, ale by jeszcze jak najdłużej być zdrową w tym domu, w którym życie nabrało dla niej znów ceny.

      Mijały tygodnie i miesiące, obecność babci spowszedniała, zwłaszcza że stan jej był o tyle dobry, że nie wzbudzał żadnych poważniejszych wzruszeń i niepokojów. Czasami widząc, jak matka sama zabiega dokoła siebie, sama troszczy się o swe zdrowie, pani Barbara czuła nawet zniecierpliwienie, jakby patrzyła na jakąś zdrożną gorliwość.

      – Ale niechże się mama uspokoi – mówiła wtedy. – Nikt nie zapomni ani o tej śmietance, ani o tym, żeby mamie wynieść fotel pod drzewa.

      Po