Bittori raz po raz spoglądała w lewo, od kiedy zauważyła, że Arantxa daje jej jakieś znaki. Przechyliwszy się lekko do przodu, dojrzała za dzielącymi je trzema czy czterema twarzami z profilu fragment matki i całą postać córki. W pewnej chwili jednak, ku jej zdziwieniu, wózek inwalidzki zmienił ustawienie i nie mogła już dłużej uśmiechać się porozumiewawczo do Arantxy.
Miren złożyła dłonie do modlitwy i poszła przyjąć komunię. Na pewno patrzy na mnie, czuję, jak mnie przeszywa jej ostre spojrzenie. Rzeczywiście Bittori uważnie się jej przyglądała. Świętoszka, pewnie myśli, że wyląduje prosto w raju. Ciekawe, co powiedzą, kiedy zobaczą ją w tunice poplamionej krwią mojego męża. Przed księdzem powstała krótka kolejka. Bittori kusiło, żeby dołączyć do przyjmujących komunię. Co z tego, że nie wierzy ani nie praktykuje? Kiedy tamta z opłatkiem w ustach będzie wracała na swoje miejsce głównym przejściem, kto wie, być może ich spojrzenia na chwilę się skrzyżują. Na samą myśl o tym Bittori ogarnęła prawdziwa euforia. Nawet zrobiła ruch, żeby wstać, ale nagłe ostre ukłucie w żołądku – trzecie czy czwarte w ciągu ostatnich dni – zatrzymało ją na miejscu. Przez kilka minut ból był tak dotkliwy i czuła takie zawroty głowy, że bała się, iż zemdleje. Zamknęła oczy, oddychała powoli, odzyskując kontrolę nad sobą, gdy tymczasem ludzie po skończonej mszy zaczęli iść w stronę wyjścia. Kiedy w końcu wstała, stwierdziła, że wózek inwalidzki zniknął.
Była jedną z ostatnich osób opuszczających kościół. Wyszła na pogrążony w mroku plac. Padał deszcz i pewnie dlatego ludzie pospiesznie się rozeszli. Nie zdążyła zrobić nawet pięciu kroków, kiedy zbliżyły się niej dwie niewyraźne postacie.
– Pamiętasz nas?
Głos nie zabrzmiał znajomo, pogrążone w mroku twarze rozpoznała dopiero po chwili. Wreszcie zobaczyła je z bliska, tak! To pan X i pani Y, starsze małżeństwo z miasteczka. Mówili szeptem:
– Zobaczyliśmy cię w kościele i bardzo się ucieszyliśmy. Powiedziałam więc do męża: zaczekajmy na nią. Bardzo cię lubimy. Zawsze darzyliśmy cię sympatią.
Potem przemówił mężczyzna, tak cicho, że Bittori musiała wytężyć słuch, żeby usłyszeć go przez odgłos kropli deszczu rozbijających się o parasole.
– Nigdy nie byliśmy nacjonalistami, ale oczywiście lepiej się tutaj z tym nie obnosić.
Bittori podziękowała im, a następnie pożegnała się, tłumacząc, że się spieszy.
– Oczywiście. Nie będziemy cię dłużej zatrzymywać.
Spieszyła się? Wcale nie. Zniknęła w ciemnościach, przystanęła w jakiejś bramie i przez chwilę opierała się o ścianę, czekając, aż ból minie.
27
Rodzinny obiad
Niedzielna paella. Nerea przyszła pierwsza. W płaskich butach, nieumalowana i bez męża. Matka i córka musnęły się policzkami w sieni.
– Jak było w Londynie?
Nerea przywiozła w prezencie wycieraczkę. Kupiła ją w tym miejscu – wymówiła nazwę z przesadzonym akcentem, do którego pewnie przywykła po dwutygodniowym używaniu języka.
– Ładna, prawda?
Był na niej rysunek piętrowego, czerwonego autobusu. Bittori przytaknęła z udawanym entuzjazmem, że niby ładna, ale po co wydajesz pieniądze, dziecko. Nerea wyszła na korytarz, żeby wymienić wycieraczki. Starą oparła o ścianę, by wyrzucić ją później do kontenera na śmieci.
– A Quique? Nie lubi paelli?
– Z Quiquem koniec. Potem wam opowiem.
Ikatza drzemała na kanapie. Pozwoliła się głaskać, nie otwierała oczu. Na dworze szarówka. Rozległ się dzwonek u drzwi. Xabier pocałował/objął matkę, pocałował/objął Nereę. Zignorował kotkę i nie zauważył nowej wycieraczki, w którą chwilę wcześniej wytarł buty. Przyniósł butelkę wina i kwiaty. Po co się wykosztowałeś?! Rzadko jedli we troje. Z okazji Bożego Narodzenia, urodzin Bittori, a dzisiaj? Cóż, bez konkretnego powodu, po prostu dlatego, że Nerea wróciła z Londynu, a poza tym od dawna nie siedzieli razem przy stole. Xabier opowiedział smutną historię jednego ze swoich pacjentów, potem wspomniał inną, dość zabawną, ale jak się śmiać, skoro usłyszeli poprzednią? Rzucili się na przystawki. Nerea paplała o swoich turystycznych perypetiach (weszliśmy do…, poszliśmy, przejechaliśmy przez…). Jej bratu, który właśnie odkorkowywał butelkę wina, najwidoczniej zabrakło w jej opowieści jednego elementu. Dlatego zapytał:
– Co robi Quique?
– Przypuszczam, że nadal jest w Londynie.
Ciekawość i zaskoczenie zatrzymały rękę, która wyciągała korek. Bittori pospiesznie wtrąciła:
– Znów ze sobą zerwali.
– Nie zerwaliśmy.
– Rozstaliście się.
– To nie to samo.
– Tak czy owak mieszkaliście przecież każde we własnym mieszkaniu. A może się mylę?
– Nie mylisz się.
Ponieważ prędzej czy później i tak by się dowiedzieli, Nerea wszystko im zrelacjonawała, wyjaśniła i szczegółowo opisała sytuację.
– No to już wiecie. Rozstaliśmy się za obopólną zgodą. Czy ostatecznie? Czas pokaże. Quique zaproponował, że będzie co miesiąc przelewać mi pewną kwotę. Oczywiście, nie zgodziłam się.
Matka uniosła brwi.
– Dlaczego?
– Bo wolę nie mieć w stosunku do niego długu wdzięczności.
Xabier chciał nalać matce wina, ale odmówiła, podobnie Nerea. Zrobił ruch, jakby chciał napełnić swój kieliszek, rozmyślił się jednak i postawił nietkniętą butelkę na stole z boku. Bittori wstała, żeby pójść do kuchni po paellę. Nerea spytała, czy jej pomóc. Bittori odparła, że nie.
Pod nieobecność matki rodzeństwo zaczęło rozmawiać ze sobą szeptem. Xabier:
– Błagam cię, nie ciągnij tematu.
W drodze z kuchni Bittori dosłyszała ostatnie słowo.
– Jakiego tematu?
Wiklinowe podkładki pod talerze z czarnymi śladami przypaleń były używane w ich rodzinie jeszcze w czasach, kiedy mieszkali w miasteczku, dzieci były małe, a ich ojciec żył, podobnie patelnia do paelli z odpryśniętą na brzegu emalią. Nerea od dawna błagała matkę, żeby pozbyła się tych prehistorycznych gratów i kupiła nowe. A serwetkami, które należało oddać do muzeum albo do sklepu ze starzyzną, Txato ocierał przed dwudziestoma laty tłuszcz z palców.
Nad ryżem unoszą się ostatnie smużki pary. Bittori nakłada porcję paelli dla Xabiera. Jej ulubionego dziecka? Ulubionego, bo jest nieporadny? Nerea ma zupełnie inny charakter. Chwyta energicznie łyżkę i obsługuje się sama, jednocześnie wspominając/wyliczając śniadania, obiady i kolacje średniej/wątpliwej jakości, które zjadła w Londynie. A kiedy we troje zaczynają przenosić jedzenie z talerzy do ust, zaczyna przedstawiać swoje plany krótko- i średnioterminowe.
– Wreszcie podjęłam decyzję, że przy najbliższej sposobności wezmę udział w spotkaniu pojednawczym w więzieniu.
Cisza. Właśnie tego tematu miała nie poruszać. Nie słysząc głosów