We dwoje. Николас Спаркс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Николас Спаркс
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-6578-182-6
Скачать книгу
w porządku? – zapytałem.

      – Chyba złapałam infekcję.

      – Latem?

      – Wczoraj zawiozłam ojca do lekarza i poczekalnia pełna była chorych. Aż dziw bierze, że nie skończyłam na noszach.

      – Jak tam tata?

      – Wyniki będą za kilka dni, ale test obciążeń i EKG pokazały, że z sercem wszystko w porządku. Z płucami też. Lekarz wydawał się zdumiony, chociaż tata zachowywał się jak ostatni gbur.

      – To do niego podobne – zgodziłem się. Zaraz jednak wróciłem myślami do córki. – Co ja zrobię z London, jeśli nie znajdę nikogo, kto się nią zaopiekuje?

      – Jesteś mądry. Coś wymyślisz.

      – Ty to wiesz, jak pomóc człowiekowi.

      – Staram się.

      *

      Spotkanie z właścicielami baru z kanapkami było identyczne jak to z kręgarzem. Nie dlatego, że nie byli zainteresowani. Właściciele, małżeństwo z Grecji, wiedzieli, że reklama pomoże ich biznesowi; problem w tym, że pieniądze, które zarabiali, ledwie starczały na bieżące wydatki. Powiedzieli, żebym skontaktował się z nimi za kilka miesięcy, kiedy staną na nogi, a gdy wychodziłem, poczęstowali mnie kanapką.

      – Jest pyszna – zachwalał mąż. – Wszystkie kanapki podajemy na świeżym chlebie pita, który pieczemy na miejscu.

      – Według przepisu mojej babci – dodała żona.

      Musiałem przyznać, że chleb pachniał niebiańsko i widziałem staranność, z jaką mężczyzna przygotowywał kanapkę. Jego żona zapytała, czy mam ochotę na frytki i coś do picia – czemu nie? – i z uśmiechem na ustach wręczyli mi lunch.

      Na koniec przedstawili mi rachunek.

      *

      Przyjechałem na spotkanie członkiń Ruchu Czerwonych Kapeluszy kwadrans po dwunastej. Mimo niezręcznej sytuacji, w jakiej postawiłem mamę, miałem wrażenie, że była dumna, mogąc pochwalić się wnuczką, która stanowiła pewną atrakcję.

      – Tatuś! – zawołała London, kiedy tylko mnie zobaczyła. Zeskoczyła z krzesła i pognała w moją stronę. – Koleżanki babci mówią, że mogę jeść z nimi lunch, kiedy tylko będę chciała!

      Mama wstała od stołu i objęła mnie.

      – Dzięki, że się nią zajęłaś, mamo.

      – Cała przyjemność po mojej stronie – odparła. – Są nią zauroczone.

      – Właśnie widzę.

      – Ale jutro i do końca tygodnia…

      – Tak, wiem – rzuciłem. – Tulipany. Wolontariat.

      Wychodząc, wziąłem London za rękę. W mojej dłoni wydawała się mała, ciepła i podnosząca na duchu.

      – Tatusiu? – zapytała London.

      – Tak?

      – Jestem głodna.

      – W takim razie pojedziemy do domu i zrobimy ci kanapkę z masłem orzechowym i dżemem.

      – Nie możemy – powiedziała z powagą.

      – Dlaczego?

      – Bo nie mamy chleba.

      *

      Pojechaliśmy do sklepu, gdzie – pierwszy raz w życiu – wziąłem wózek.

      Przez godzinę powoli odhaczałem kolejne pozycje na liście sporządzonej przez Vivian, niejednokrotnie wracając do alejki, z której wyszedłem przed chwilą. Nie miałem pojęcia, co bym zrobił, gdyby nie pomoc London, która jak na swoje pięć lat miała zadziwiającą wiedzę o rozmaitych markach. Nie miałem pojęcia, gdzie szukać spaghetti ani jak sprawdzić, czy awokado jest dojrzałe, ale z pomocą London i pracowników sklepu do wózka trafiły wszystkie produkty z listy. Spacerując między regałami, widziałem matki z dziećmi w różnym wieku. Większość z nich wyglądała na równie przytłoczone jak ja i poczułem z nimi ulotną więź. Zastanawiałem się, ile z nich, podobnie jak ja, wolałoby siedzieć w biurze, zamiast stać w dziale mięsnym, szukając piersi z kurczaków z wolnego wybiegu.

      Po powrocie do domu zrobiłem London kanapkę, rozpakowałem zakupy i przez resztę popołudnia na przemian pracowałem i sprzątałem, co chwila zaglądając do London i czując się jak ktoś, kto uparcie płynie pod prąd. Vivian wróciła o wpół do siódmej, spędziła z córką kilka minut i przyszła do kuchni, gdzie przygotowywałem sałatkę.

      – Jak tam kurczak w sosie marsala?

      – Kurczak w sosie marsala?

      – Ze spaghetti.

      – No…

      Roześmiała się.

      – Żartowałam. Daj, zajmę się tym.

      – Jak było w pracy?

      – Urwanie głowy – odparła. – Przez większość dnia zbierałam informacje o dziennikarzu, o którym mówiłam ci wczoraj, i próbowałam ustalić, co zamierza umieścić w tym artykule. No i oczywiście, jak go wykorzystać, żeby miał pozytywny wydźwięk.

      – Domyślasz się, o czym będzie pisał?

      – Podejrzewam, że będzie wywlekał jakieś brudy; zawsze tak jest. Facet jest zapalonym ekologiem i rozmawiał z ludźmi, którzy twierdzą, że jeden z nadbrzeżnych apartamentowców został zbudowany nielegalnie i podczas ostatniej burzy tropikalnej wywołał poważną erozję pobliskiej plaży. Głównie chodzi o to, żeby za gniew matki natury obarczyć winą bogaczy.

      – Ale masz świadomość, że Spannerman nie jest zbyt przyjazny środowisku?

      Vivian nalała sobie wina.

      – Walter już taki nie jest. Bardzo się zmienił.

      Wątpię, pomyślałem.

      – Wygląda na to, że to rozgryzłaś – rzuciłem zamiast tego.

      – Dobrze, że artykuł nie ukaże się w tym tygodniu. W weekend Walter bierze udział w zbiórce pieniędzy w Atlancie. Na swój komitet wyborczy.

      – On ma komitet wyborczy?

      – Przecież ci mówiłam – odparła. Postawiła patelnię na palniku, wrzuciła na nią piersi z kurczaka i zaczęła przetrząsać szafkę z przyprawami. – Założył go kilka lat temu i finansował z własnych pieniędzy. Teraz postanowił zwrócić się o wsparcie do innych. Właśnie tym będę się zajmowała przez kolejne trzy dni. Wynajął firmę zajmującą się organizacją imprez i chociaż odwalili kawał dobrej roboty, Walter chce, żeby wszystko było idealne. I wtedy pojawiam się ja. On wie, że działałam w branży rozrywkowej, i chce, żebym załatwiła jakiegoś muzyka. Najlepiej kogoś znanego.

      – Na weekend? Nie masz za wiele czasu.

      – Wiem. To samo mu powiedziałam. Zadzwoniłam do swojego byłego szefa, a on podał mi nazwiska kilku osób, do których warto zadzwonić. Zobaczymy. Na szczęście Walter jest gotów zapłacić każdą cenę, ale to oznacza, że do końca tygodnia będę musiała zostawać po godzinach. No i czeka mnie wyjazd do Atlanty.

      – Żartujesz – rzuciłem. – Pracujesz dopiero od dwóch dni.

      – Nie bądź taki – powiedziała, podsmażając kurczaka. – Nie mam raczej wyboru. Będą tam wszyscy liczący się deweloperzy od Teksasu po Wirginię i wszyscy kierownicy. Zresztą to nie cały weekend. Wylatuję w sobotę i wracam w niedzielę.

      Nie podobało mi się to, ale co mogłem zrobić?

      –