‒ Łyknij! ‒ zachęcił.
Skosztowałem krztynę trunku. Alkohol był piekący, ale dość słodki oraz, istotnie, posiadał smak orzechów laskowych.
‒ Dobry?
‒ Niezły.
‒ Chcesz więcej?
‒ Nie, dziękuję.
‒ Wezmę jeszcze jedną miarkę ‒ wyznał Gabi.
Nalał do naczynia taką samą porcję likieru, jak poprzednio, i wypił; po czym zamknął butelkę i schował szkło do szafki.
‒ Wystarczy na teraz ‒ stwierdził.
‒ Pewnie.
‒ Nie lubię przesadzać.
‒ I słusznie.
‒ Kiedyś piło się na umór. Była prohibicja, ale w komisariatach stały baterie butelek z wódką. Każdy milicjant mógł pić, ile chciał. Gorzałkę piło się tak, jak herbatę. Miałeś pragnienie, wystarczyło wypić pół szklanki wódki.
Ludzie przychodzili do pracy w milicji, żeby napić się gorzały. Uważali, że milicjanci prowadzą fajne życie. Żarcie, kobiety oraz wódka były bez ograniczeń. Szajba naprawdę mogła odbić wielu. I odbijała. Wiele gości, z powodu nałogu, przekręciło się. Na amen!
Nie wiem, dlaczego… ale wybrnąłem z tego pochłaniającego bagna obronną ręką. Otarłem się o granicę samounicestwienia. Mówi się, że: kto nie poległ, pozostał silniejszy. I to jest prawda!
‒ Zgadza się.
‒ Nie miałeś podobnych doświadczeń?
‒ Przeżywałem też trudne chwile… zwłaszcza kiedy zmarła ukochana żona.
‒ Jesteś wdowcem?
‒ Tak. Od trzech lat.
‒ Ubolewam z całej duszy.
‒ Topiłem smutek w alkoholu.
‒ Nie wyobrażam sobie pobratymca pijanego.
‒ Upojenie nic nie pomagało. Byłem zalany i łkałem, jak dziecko. Nie piłem, też płakałem. Nie było sensu dalej wlewać alkohol w gardło. Zaprzestałem więc picia trunków.
‒ Nieco inne miałem przejścia w życiu. Pierwsze małżeństwo rozpadło się. Nie przeczę, zawiniłem. O byłej żonie złego słowa nie mogę powiedzieć. Jest bardzo ambitną kobietą. Chyba jej nie dorównywałem.
Rozpoczynaliśmy, nie mając prawie nic. Ja zostałem gliniarzem, a ona rozpoczęła studia prawnicze. Urodziła trójkę dzieci: dwóch synów i córkę. Mimo ogromu zajęć, nie przerwała studiów. Została prokuratorem. Początkowo moje doświadczenia zawodowe pokrywały się z jej poczynaniami w pracy. Potem nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Ona awansowała. Doznawała coraz wyższych zaszczytów. Byłem zazdrosny o jej osiągnięcia. Stałem w miejscu, a ona pięła się w górę. Dochodziło między nami do kłótni i scysji. W końcu uznaliśmy, że dalsze wspólne pożycie jest niemożliwe. Rozstaliśmy się. Ona dzisiaj jest uznanym prokuratorem, a ja jedynie zwykłym ochroniarzem w banku. To, co nas teraz łączy, to tylko troska o dzieci. Potomstwo jest już dorosłe. Usamodzielniło się. Mają własne życie.
Ale spotkałem nową kobietę… zakochałem się w babce. Nieoczekiwanie zaszła w ciążę i urodziła synka. Mam z przyjaciółką czteroletniego bąka. Teraz rozumiesz, dlaczego jeszcze muszę pracować?
‒ Rozumiem. Ale na czym polega twoja praca?
‒ Głównie stanowimy osłonę transportu pieniędzy, który przybywa do banku. Zajmujemy stanowiska z bronią gotową do użycia, kiedy samochód opancerzony zatrzymuje się przed bramą. Niestety nie mamy podglądu na rozwój sytuacji na zewnątrz. System monitoringu jest tylko wewnątrz banku. Nie wiemy, co się dzieje w pobliżu konwoju. Brama zostaje otwarta i samochód wjeżdża do środka. W tym momencie może nastąpić atak nieznanych grup terrorystycznych lub gangsterskich. Kiedy brama zostaje zamknięta, opuszczamy stanowiska i przystępujemy do innych działań operacyjnych.
‒ Piekielnie trudne zadanie.
‒ Właśnie.
‒ Tworzycie dużą grupę ochrony?
‒ Nie, zaledwie paru pracowników. Ja pracuję w parze z innym ochroniarzem, z powodu stanu zdrowia. W sytuacji, gdyby coś mi się stało, kolega zabezpiecza odcinek i dzwoni po pomoc.
‒ Gdyby nie przyjęty system działania, nie mógłbyś pracować?
‒ Niestety, nie.
‒ Żyjesz w ciągłej niepewności, co się może zdarzyć.
‒ No właśnie.
‒ Podziwiam cię.
‒ Jesteś byczy chłop. Szkoda, że nie możesz pić.
‒ No cóż, trudno.
Po południu udałem się na przechadzkę do parku solankowego, ale obrałem inną drogę. Zboczyłem z utartego szlaku i ruszyłem w stronę dwóch budynków stojących nieco na uboczu, ale nie odwiedzanych przez kuracjuszy. Na pierwszym obiekcie widniała tabliczka z napisem: Zakład Kąpieli Borowinowych, ale jednostka była nieczynna, drzwi stały zawarte i nie było widać żadnej obsługi. Gmach miał solidne mury, a na wysokości piętra, do fasady, przylegał ciężki balkon, wsparty na grubych filarach. Poszedłem dalej i zbliżyłem się do następnego budynku. Kolejny gmach był jeszcze większy, dłuższy, otynkowany na biało i posiadał imponujący portyk, sięgający aż do szczytu elewacji, zapatrzony w cztery kolumny, w stylu jońskim. Zatrzymałem się przed wejściem i poszukałem wzrokiem tablicy informującej o przeznaczeniu obiektu, ale żadnego szyldu nie znalazłem. Ominąłem zatem gmach, a ponieważ szlak był odśnieżony, ruszyłem w kierunku rysującego się w oddali stawu. Zbiornik wodny miał owalny kształt i pokryty był grubą warstwą lodu. Okrążyłem staw, ponieważ z drugiej strony, na specjalnej platformie, poniżej poziomu gruntu, stał niewysoki posąg z białego kamienia. Brnąc w śniegu, zbliżyłem się do rzeźby. Przedstawiała Ziemowita, syna Piasta Kołodzieja. Figurka chłopca umieszczona była na walcu; następca protoplasty stał wyprostowany, w długiej sukmanie, z krótko i równo ostrzyżoną fryzurą. Wycofałem się z występu i oczyszczoną ścieżką pomaszerowałem dalej, podążając w niewiadomym kierunku. Dotarłem do skrzyżowania alei i musiałem zdecydować, w którą stronę iść. Wtedy zauważyłem dość dużą drewnianą tablicę, stojącą na uboczu. Zbliżyłem się do planszy, na której wyryty był sporych rozmiarów tekst. Zapoznałem się z zawartą informacją. Najważniejsza treść była następująca:
Park solankowy w Inowrocławiu ma powierzchnię 53 ha.
Charakteryzuje go wielkie bogactwo wody i przyrody.
Występują tu dęby, jesiony, jawory, klony, kasztanowce, oliwniki wąskolistne oraz platany.
Można tu także zobaczyć wierzby nadmorskie, rosnące dzięki klimatowi tworzonemu przez solankę.
Obecnie dowiedziałem się, czym odznacza się park solankowy w uzdrowisku. Zawróciłem więc na alejce i skierowałem się w stronę gmachu sanatorium.
5
Odbyłem kolejną rundę ćwiczeń fizycznych w sali z przyrządami hakowo-linowymi. Jedna z terapeutek poleciła nowy rodzaj zaprawy ruchowej. Wskazała krzesło, na którym należało usiąść ‒ po czym opuściła linę z górnej części boksu. Linka była przeciągnięta przez dwa bloczki i zaopatrzona w drewniane kołki na końcach urządzenia. Ująłem oba uchwyty w dłonie, a rehabilitantka pokazała, jakie ruchy należy wykonywać. Manewry składały się z trzech rodzajów poruszań: pływackie, marszowe i lotnicze. Pływackie polegały na wysunięciu