‒ Nie ma żadnej rady?
‒ Nie w tym sanatorium.
‒ Dlaczego więc przyjechałeś do kurortu?
‒ Po chwile przyjemności i zadowolenia.
‒ Acha.
‒ Zamierzam dobrze się bawić. Cóż mi pozostało innego?
‒ Bawić się?
‒ Tak. Bawić się. Używać życia!
‒ Ale jak?
‒ Kocham kobiety… taniec… i dobry trunek.
‒ Lubisz alkohol?
‒Tak. Uwielbiam likier o nazwie Soplica. Biała wódka, lekko słodka, o smaku orzechów laskowych. Piłeś już orzechową Soplicę?
‒ Nie. Nawet nie wiem, że jest taki likier.
‒ Kupię kiedyś białą orzechówkę i dam koledze do posmakowania.
‒ Nie piję alkoholu.
‒ Dobrze. Dam tylko troszkę do skosztowania.
‒ Niech będzie.
Po odbytych zabiegach postanowiłem ponownie odwiedzić park solankowy. Gabi pozostał w pokoju. Ubrałem się i wyszedłem z gmachu sanatorium. Lodowaty wiatr dmuchnął w twarz, gdy znalazłem się na zewnątrz. Gruba warstwa śniegu niezmiennie zalegała okolicę. Wniknąłem w głąb parku. Przeszedłem obok kawiarni o nazwie „Zdrojowa”, z szeregiem dużych okien, i wkroczyłem na plac z muszlą koncertową. Na jednej z ławek ‒ zauważyłem już po raz pierwszej wizyty ‒ usadowiona była figura z brązu w wojskowym mundurze. Zbliżyłem się do rzeźby. Pomnik przedstawiał postać generała Władysława Sikorskiego, odpoczywającego na parkowym sprzęcie, z założoną jedną nogą na drugą i rękoma leżącymi na kolanie. Obok monumentu umieszczona była tabliczka z napisem:
Gen. Władysław Sikorski 1881-1948 premier rządu RP na uchodźstwie i wódz naczelny w latach 1939-1943, w okresie międzywojennym był częstym gościem w parku solankowym. Pomnik odsłonięto 15.08.2005 r.
Kiedy przyglądałem się postaci generała, zbliżył się do ławki mężczyzna w średnim wieku, z aparatem fotograficznym w dłoni.
‒ Przepraszam ‒ zagaił. ‒ Czy mógłby pan zrobić zdjęcie, gdy usiądę przy generale? Jeden gość nie mógł wykonać prostej czynności, umieścić w okienku aparatu dwóch sylwetek. Urządzenie jest łatwe w obsłudze. Proszę zobaczyć… Pokazał, gdzie znajduje się spust migawki i przedstawił monitor na odwrocie aparatu. Ekran był na tyle duży, że skadrowanie dwóch postaci nie stanowiło żadnej trudności.
Zgodziłem się wykonać usługę. Gość usiadł na ławce obok posągu generała. Objął wodza za szyję, w geście koleżeńskiej komitywy, i spojrzał w obiektyw. Pstryknąłem zdjęcie i oddałem człowiekowi aparat. Mężczyzna odtworzył ujęcie i rzekł:
‒ O to właśnie chodziło ‒ ucieszył się. ‒ Dziękuję bardzo za pomoc.
Pożegnałem się z nieznajomym i podążyłem w dalszą drogę.
Dotarłem w końcu pod tężnię. Minąłem bramę w ogrodzeniu tężni. Za wejściem ulokowana była wielka plansza informująca o walorach leczniczych inhalatorium. Z zaciekawieniem przeczytałem teraz tekst komunikatu. Z adnotacji wynikało, że aerozol solankowy służy chorym na niedomagania układu oddechowego, stanom wyczerpania nerwowego, schorzeniom alergicznym i nadciśnieniu tętniczemu. Ostatnia uwaga dotyczyła dolegliwości, na którą także cierpiałem. Pomyślałem, że powinienem dokładnie zapoznać się z zasadami korzystania, z zalet tężni.
Ruszyłem dalej i dobrnąłem w końcu do pasażu wejściowego, do inhalatorium. Obok pomostu prowadzącego do wnętrza tężni dostrzegłem metalową tablicę z napisem, której wcześniej nie zauważyłem. Podszedłem do płyty i odczytałem notatkę umieszczoną na powierzchni:
Tężnia solankowa im. Jana Oseta. Lekarz medycyny Jan Oset 1939-2002 specjalista balneologii, bioklimatologii i medycyny fizykalnej, zasłużony społecznik, długoletni dyrektor sanatorium „Metalowiec” i naczelny lekarz uzdrowiska Inowrocław.
Uzupełniłem posiadaną wiedzę o wartościach leczniczych miejscowości kuracyjnej, w której znalazłem się dzięki zaleceniom specjalisty. Mogłem obecnie wrócić do siedziby sanatorium, żeby ogrzać się po odbytej wycieczce.
3
Przechodziłem kolejne zabiegi lecznicze.
Następnymi czynnościami rehabilitacyjnymi były okłady z borowiny. Zgłosiłem się do gabinetu balneologicznego. Z ulotki informacyjnej wiszącej w pomieszczeniu dowiedziałem się, że borowina jest odmianą torfu, powstałą w wyniku przetwarzania resztek roślinnych w glebie, a zawarte w masie kwasy organiczne i sole oddziaływają bakteriobójczo i przeciwbólowo na schorzenia skóry i zniszczone przez reumatyzm stawy. Zabiegowa poleciła, bym zajął wolną już kabinę i odsłonił plecy do zakończenia kręgosłupa. Wszedłem do pakamery, zdjąłem górną część odzienia i położyłem się na leżance, grzbietem do góry. Po pewnym czasie, do boksu weszła rehabilitantka z plastrem ciepłej, brunatnej pulpy w dłoniach. Sprawnie przełożyła płat na lędźwiową część pleców. Poczułem gorący kompres na skórze. Borowina przyjemnie otuliła dolny fragment tułowia. Zabiegowa opuściła kabinę, ale po chwili wróciła z następnym okładem borowiny, na prostokątnym kawałku folii, i umieściła warstwę mułu na odcinku szyjnym. Owinęła opatrunki dużymi ręcznikami papierowymi i przykryła cały tułów grubym kocem, żeby zachować temperaturę miazgi torfowej. Włączyła elektroniczny zegar i wyszła z pakamery.
Zabieg trwał dokładnie dziesięć minut. Kiedy rozległ się dźwięk chronometru, terapeutka pojawiła się ponownie, zgarnęła błotną zawiesinę z całego korpusu, czystym ręcznikiem wytarła starannie skórę na plecach i podziękowała za cierpliwość. Wyraziłem również wdzięczność za przeprowadzony zabieg i pożegnałem się z rehabilitantką.
Otrzymałem też polecenie, bym co drugi dzień zbadał ciśnienie krwi. Skierowałem się więc do pokoju pielęgniarek. Ciśnieniomierz był umieszczony na wysokim stojaku i posiadał duży obraz, służący do odczytu pomiaru. Pielęgniarka założyła opaskę na ramię, które odkryłem do badania, i poczęła pompować powietrze do mankietu. Aparat przystąpił do mierzenia nacisku krwi na ścianki naczyń krwionośnych. Na ekranie wyświetlił się wynik. Ciśnienie było wciąż wysokie, wyższe niż dopuszczana norma. Zapytałem więc przedstawicielkę służby zdrowia o reguły korzystania z inhalatorium tężni. Odparła, że powinno przebywać się pod tężnią w bliskiej odległości nie dłużej niż piętnaście minut, najlepiej dwa razy dziennie. Przebywanie w pobliżu inhalatorium w pochmurne i deszczowe dni jest niewskazane, bo oddziaływanie oparów jest mało skuteczne. Podziękowałem pielęgniarce za wskazówki i opuściłem służbowe pomieszczenie.
Gdy znalazłem się na korytarzu, ujrzałem kompana stojącego za drzwiami wiodącymi na zewnątrz kondygnacji. Miał założoną kurtkę i palił papierosa. Podszedłem do drzwi i zapukałem w szybę. Gabi odwrócił się i skinął dłonią. Uchyliłem drzwi i wyszedłem na taras. Kaskadowy układ budynku pozwalał na utworzenie tarasów widokowych na każdym piętrze. Patio otoczone było wysoką balustradą. Na tarasie stały metalowe stoliki i krzesła pomalowane na biało. Z patio roztaczał się widok na park solankowy z wejściem na teren zieleńca. Dłuższe przebywanie na tarasie było niemożliwe z powodu panującego zimna, więc wycofałem się z patio i udałem się do pokoju.
Po niedługim czasie do pomieszczenia wszedł także Gabi.
‒ Muszę ukrywać się z paleniem papierosów ‒ wyjaśnił ‒ ponieważ zakaz palenia obowiązuje na terenie całego sanatorium.
‒