– Jej uwijemy na garbie wielbłąda gniazdko jak ptaszkowi, aby wcale nie czuła zmęczenia i mogła spać w drodze równie spokojnie, jak śpi teraz.
To powiedziawszy podszedł ku wielbłądowi i wraz z Beduinami począł na grzbiecie najlepszego z dromaderów mościć siedzenie dla dziewczynki. Gadali przy tym dużo i sprzeczali się trochę, ale wreszcie za pomocą powrozów, koców oraz bambusowych drążków urządzili coś w rodzaju głębokiego, nieruchomego kosza, w którym Nel mogła siedzieć lub leżeć, lecz z którego nie mogła spaść. Nad tym siedzeniem, tak obszernym, że i Dinah mogła się w nim pomieścić, rozpięli płócienny daszek.
– Oto widzisz – rzeki Idrys do Stasia – jaja przepiórki nie potłukłyby się w tych wojłokach. Stara niewiasta pojedzie z panienką, aby jej służyć i we dnie, i w nocy… Ty siądziesz ze mną, ale możesz jechać przy niej i czuwać nad nią.
Staś był rad, że uzyskał choć tyle. Zastanowiwszy się nad położeniem, doszedł do przekonania, że najprawdopodobniej złapią ich, zanim dojadą do pierwszej katarakty, i ta myśl dodała mu otuchy. Tymczasem chciało mu się przede wszystkim spać, obiecywał więc sobie, że przywiąże się jakim powrozem do siodła i ponieważ nie będzie musiał podtrzymywać Nel, zaśnie na kilka godzin.
Noc czyniła się już bledsza i szakale przestały skomleć wśród wąwozów.
Karawana miała zaraz wyruszyć, ale Sudańczycy spostrzegłszy brzask udali się za odległą o kilka kroków skałę i tam, zgodnie z przepisami Koranu, poczęli ranne obmywania, używając jednakże piasku zamiast wody, której pragnęli zaoszczędzić.
Następnie zabrzmiały ich głosy odmawiające soubhg, czyli pierwszą poranną modlitwę. Wśród głębokiej ciszy słychać było wyraźnie ich słowa: "W imię litościwego i miłosiernego Boga. Chwała niech będzie Panu, władcy świata, litościwemu i miłosiernemu w dniu sądu. Ciebie wielbimy i wyznawamy, Ciebie błagamy o pomoc. Prowadź nas po drodze tych, którym nie szczędzisz dobrodziejstw i łaski, nie zaś po ścieżkach grzeszników, którzy ściągnęli na się gniew Twój i którzy błądzą. Amen".
A Staś słuchając tych głosów podniósł oczy w górę – i w tej dalekiej krainie, wśród płowych, głuchych piasków, począł mówić: "Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko…"
ROZDZIAŁ 8
Rozdział 8
Noc bladła. Ludzie mieli już siadać na wielbłądy, gdy nagle spostrzegli pustynnego wilka, który wtuliwszy ogon pod siebie przebiegł wąwóz o sto kroków od karawany i wydostawszy się na przeciwległe płaskowzgórze biegł dalej z wszelkimi oznakami strachu, jakby uciekał przed jakimś nieprzyjacielem. W egipskich pustyniach nie masz takich dzikich zwierząt, przed którymi wilki czułyby trwogę, i dlatego widok ten zaniepokoił wielce sudańskich Arabów. Cóż by to być mogło? Czyżby nadchodziła już pogoń? Jeden z Beduinów wdrapał się szybko na skałę, ale zaledwie spojrzał, zsunął się z niej jeszcze prędzej.
– Na proroka! – zawołał zmieszany i przelękły – chyba lew bieży ku nam i jest już tuż!
A wtem spoza skał ozwało się basowe: "wow", po którym Staś i Nel zakrzyknęli razem:
– Saba! Saba!
Ponieważ po arabsku znaczy to: lew, więc Beduini przestraszyli się jeszcze bardziej, lecz Chamis roześmiał się i rzekł:
– Ja znam tego lwa.
To powiedziawszy, gwizdnął przeciągle – i w tejże chwili olbrzymi brytan wpadł między wielbłądy. Ujrzawszy dzieci skoczył ku nim, przewrócił z radości Nel, która wyciągnęła do niego ręce, wspiął się na Stasia, następnie skowycząc i poszczekując obiegł oboje kilkakrotnie, znów przewrócił Nel, znów wspiął się na Stasia i wreszcie, ległszy u ich nóg, począł ziać.
Boki miał zapadłe, z wywieszonego języka spadały mu płaty piany, machał jednak ogonem i podnosił oczy pełne miłości na Nel, jakby jej chciał powiedzieć: "Ojciec twój kazał mi cię pilnować, więc oto jestem!" Dzieci siadły przy nim z jednej i drugiej strony i poczęły go pieścić. Dwaj Beduini, którzy nie widzieli nigdy podobnej istoty, spoglądali na niego ze zdumieniem, powtarzając: "Allach! o kelb kebir!" (Na Boga, to wielki pies! ) – on zaś leżał przez jakiś czas spokojnie, następnie podniósł jednak łeb, wciągnął powietrze w swój czarny, podobny do ogromnej trufli nos, zawietrzył i skoczył ku wygasłemu ognisku, przy którym leżały resztki pożywienia.
W tej samej chwili kozie i baranie kości poczęły trzaskać i kruszyć się jak słomki w jego potężnych zębach. Po ośmiu ludziach, licząc ze starą Dinah i z Nel, było tego dosyć nawet dla takiego kelb kebir.
Lecz Sudańczycy zakłopotali się jego przybyciem i dwaj wielbłądnicy odwoławszy na bok Chamisa poczęli z nim rozmawiać z niepokojem, a nawet ze wzburzeniem.
– Iblis przyniósł tu tego psa! – zawołał Gebhr i jakim sposobem trafił tu za dziećmi, skoro do Gharak przyjechały koleją?
– Zapewne śladem wielbłądów – odpowiedział Chamis.
– Źle się stało. Każdy kto zobaczy go przy nas, zapamięta naszą karawanę i wskaże, którędy przechodziła. Trzeba się go pozbyć koniecznie.
– Ale jak? – spytał Chamis.
– Jest strzelba, weź ją i strzel mu w łeb.
– Jest strzelba, ale ja nie umiem z niej strzelać. Chyba że wy umiecie?…
Chamis od biedy byłby może potrafił, Staś bowiem kilkakrotnie otwierał przy nim swoją broń i zamykał, lecz żal mu było psa, którego był polubił opiekując się nim jeszcze przed przyjazdem dzieci do Medinet. Wiedział natomiast doskonale, że obaj Sudańczycy nie mają żadnego pojęcia, jak obchodzić się z bronią najnowszego systemu, i że nie dadzą sobie z nią rady.
– Jeśli wy nie umiecie – rzekł z chytrym uśmiechem – to psa mógłby zabić tylko ten mały nouzrani (chrześcijanin), ale ta strzelba może wystrzelić kilka razy z rzędu, więc nie radzę dawać mu jej do ręki.
– Niech Bóg broni – odpowiedział Idrys. – Powystrzelałby nas jak przepiórki.
– Mamy noże – zauważył Gebhr.
– Spróbuj, ale pamiętaj, że masz i gardło, które pies rozerwie, nim go zakłujesz.
– Co więc robić?
A Chamis ruszył ramionami.
– Dlaczego wy chcecie tego psa zabić? Choćbyście go potem przysypali piaskiem, hieny go wygrzebią, pogoń znajdzie jego kości i będzie wiedziała, że nie przeprawiliśmy się przez Nil, lecz uciekaliśmy z tej strony. Niech leci za nami. Ilekroć Beduini pojadą po wodę, a my się skryjemy w jakim wąwozie, możecie być pewni, że pies zostanie przy dzieciach. Allach! Lepiej, że teraz przyleciał, bo inaczej byłby prowadził pogoń naszym śladem aż do Berberu. Karmić go nie potrzebujecie, gdyż jeśli mu resztek po nas nie starczy, to o hienę albo szakala nie będzie mu trudno. Zostawcie go w spokoju, mówię wam i nie traćmy czasu na gadanie.
– Może masz duszność – rzekł Idrys.
– Jeśli mam słuszność, to mu dam i wody, aby sam nie latał do Nilu i nie pokazywał się w wioskach.
W ten sposób został rozstrzygnięty los Saby, który wypocząwszy nieco i pożywiwszy się należycie, wychłeptał w mgnieniu oka miskę wody i puścił się z nowymi siłami za karawaną.
Wjechali teraz na wysoką płaszczyznę, na której wiatr pomarszczył piasek i z której widać było na obie strony ogromną przestrzeń pustyni. Niebo przybrało barwę muszli perłowej. Lekkie chmurki,