– Nikt. Dotarliśmy do rzeki między dwiema wioskami. Z daleka tylko szczekały psy.
– Trzeba będzie zawsze jeździć po wodę o północy i czerpać ją w pustych miejscach. Byle minąć pierwszą challal (kataraktę), to dalej wsie już rzadsze i prorokowi przychylniejsze. Pościg pójdzie za nami z pewnością.
Na to Chamis przewrócił się plecami do góry i podparłszy dłońmi twarz, rzekł:
– Mehendysi będą naprzód czekali dzieci w El-Fachen przez całą noc i do następnego pociągu, potem pojadą do Fajum, a stamtąd do Gharak. Tam dopiero zrozumieją, co się stało, i wówczas muszą wrócić do Medinet, aby wysłać słowa lecące po miedzianym drucie do miast nad Nilem – i jeźdźców na wielbłądach, którzy będą nas ścigali. Wszystko to zabierze najmniej trzy dni. Przedtem nie potrzebujemy męczyć naszych wielbłądów i możemy spokojnie "pić dym" z cybuchów.
To rzekłszy, wydobył z ogniska płonący pręcik róży jerychońskiej i zapalił nim fajkę, a Idrys począł zwyczajem arabskim cmokać z zadowolenia.
– Dobrze to urządziłeś, synu Chadigiego – rzekł – ale nam trzeba korzystać z czasu i zajechać przez te trzy dni i noce najdalej na południe. Odetchnę spokojniej dopiero wówczas, gdy przejedziemy pustynię między Nilem a Kharge (wielka oaza na zachód od Nilu). Dałby Bóg, aby wielbłądy wytrzymały.
– Wytrzymają – ozwał się jeden z Beduinów.
– Ludzie mówią też – wtrącił Chamis – że wojska Mahdiego (niech Bóg przedłuży jego żywot) dochodzą już do Assuanu.
Tu Staś, który nie tracił ani słowa z tej rozmowy i zapamiętał również, co przedtem mówił Idrys do Gebhra, podniósł się i rzekł:
– Wojska Mahdiego są pod Chartumem.
– La! La! (nie, nie) – zaprzeczył Chamis.
– Nie zważajcie na jego słowa – odpowiedział Staś – bo on ma nie tylko skórę, ale i mózg ciemny. Do Chartumu, choćbyście co trzy dni kupowali świeże wielbłądy i pędzili tak jak dziś, zajedziecie za miesiąc. A i tego może nie wiecie, że drogę przegrodzi wam armia, nie egipska, ale angielska… Słowa te uczyniły pewne wrażenie, a Staś spostrzegłszy to mówił dalej:
– Zanim znajdziecie się między Nilem a wielką oazą, wszystkie drogi na pustyni będą już pilnowane przez szereg straży wojskowych. Ha! słowa po miedzianym drucie prędzej biegną od wielbłądów! Jakże zdołacie się przemknąć?
– Pustynia jest szeroka – odpowiedział jeden z Beduinów.
– Ale musicie trzymać się Nilu.
– Możemy się nawet przeprawić i gdy nas będą szukać z tej strony, my będziemy z tamtej.
– Słowa biegnące po miedzianym drucie dojdą do miast i wsi po obu brzegach rzeki.
– Mahdi ześle nam anioła, który położy palce na oczach Anglików i Turków (Egipcjan), a nas osłoni skrzydłami.
– Idrysie – rzekł Staś – nie zwracam się do Chamisa, którego głowa jest jak pusta tykwa, ani do Gebhra, który jest podłym szakalem, ale do ciebie. Wiem już, że chcecie nas zawieźć do Mahdiego i oddać w ręce Smaina. Lecz jeśli to czynicie dla pieniędzy, to wiedz, że ojciec tej małej bint (dziewczynki) jest bogatszy niż wszyscy Sudańczycy razem wzięci.
– I co z tego? – przerwał Idrys:
– Co z tego? Wróćcie dobrowolnie, a wielki mehendys nie pożałuje wam pieniędzy i mój ojciec także.
– Albo oddadzą nas rządowi, który każe nas powiesić.
– Nie, Idrysie. Będziecie wisieli niezawodnie, lecz tylko w takim razie, jeśli was złapią w ucieczce. A tak się stanie z pewnością. Ale jeśli sami wrócicie, żadna kara was nie spotka i prócz tego zostaniecie bogatymi ludźmi do końca życia. Ty wiesz, że biali z Europy dotrzymują zawsze słowa. Otóż daję wam słowo za obu mehendysów, że będzie tak, jak mówię.
I Staś pewien był istotnie, że ojciec jego i pan Rawlison będą stokroć woleli dotrzymać uczynionej przez niego obietnicy niż narażać ich oboje, a zwłaszcza Nel, na okropną podróż i jeszcze okropniejsze życie wśród dzikich i rozszalałych hord Mahdiego.
Toteż z bijącym sercem oczekiwał na odpowiedź Idrysa, który pogrążył się w milczeniu i dopiero po długiej chwili rzekł:
– Mówisz, że ojciec małej bint i twój dadzą nam dużo pieniędzy?
– Tak jest.
– A czy wszystkie ich pieniądze potrafią otworzyć nam drzwi do raju, które otworzy jedno błogosławieństwo Mahdiego?
– Bismillach! – krzyknęli na to obaj Beduini wraz z Chamisem i Gebhrem.
Staś stracił od razu wszelką nadzieję, wiedział bowiem, że jakkolwiek ludzie na Wschodzie chciwi są i przekupni, to jednak gdy prawdziwy mahometanin spojrzy na jakąś rzecz od strony wiary, wówczas nie ma już na świecie takich skarbów, którymi dałby się skusić.
Idrys zaś, zachęcony okrzykiem, mówił dalej i widocznie już nie dlatego, by odpowiedzieć Stasiowi, lecz w tej myśli, by zyskać tym większe uznanie i pochwały towarzyszów:
– My mamy szczęście należeć tylko do tego pokolenia, które wydało świętego proroka, ale szlachetna Fatma i jej dzieci są jego krewnymi – i wielki Mahdi je kocha. Gdy więc oddamy mu ciebie i małą bint, on zamieni was za Fatmę i jej synów, a nas pobłogosławi. Wiedz o tym, że nawet ta woda, w której on się co rano, wedle przepisów Koranu, obmywa, uzdrawia choroby i gładzi grzechy, a cóż dopiero jego błogosławieństwo!
– Bismillach! – powtórzyli Sudańczycy i Beduini. Lecz Staś chwytając się ostatniej deski ratunku rzekł:
– To zabierzcie mnie, a Beduini niech wrócą z małą bint. Za mnie wydadzą Fatmę i jej synów.
– Jeszcze pewniej wydadzą ją za was oboje.
Na to chłopak zwrócił się do Chamisa.
– Ojciec twój odpowie za twoje postępki.
– Mój ojciec jest już w pustyni, w drodze do proroka – odparł Chamis.
– Więc go złapią i powieszą.
Tu Idrys uznał jednak za stosowne dodać otuchy swym towarzyszom.
– Te sępy – rzekł – które objedzą ciało z naszych kości, może nie wylęgły się jeszcze. Wiemy, co nam grozi, aleśmy nie dzieci, i pustynię znamy od dawna. Ci ludzie (tu wskazał na Beduinów) byli wiele razy w Berberze i wiedzą o takich drogach, którymi biegają tylko gazele. Tam nikt nas nie znajdzie i nikt nie będzie ścigał. Musimy zaiste skręcać po wodę do Bahr-el-Jussef, a później do Nilu, ale będziemy to czynili w nocy. Czy myślicie przy tym, że nad rzeką nie ma ukrytych przyjaciół Mahdiego? A ja ci powiem, że im dalej na południe, tym ich więcej, że i całe pokolenia, i ich szeikowie czekają tylko pory sposobnej, by chwycić za miecze w obronie prawdziwej wiary. Ci sami dostarczą wody, jadła, wielbłądów – i zmylą pogoń.
Zaprawdę wiemy, że do Mahdiego daleko, ale wiemy i to także, że każdy dzień przybliży nas do owczej skóry, na której święty prorok klęka do modlitw.
– Bismillach! – zakrzyknęli po raz trzeci towarzysze.
I widać było, że powaga Idrysa wzrosła pomiędzy nimi znacznie. Staś zrozumiał, że wszystko stracone, więc chcąc przynajmniej uchronić Nel od złości Sudańczyków rzekł:
– Po sześciu godzinach mała panienka dojechała ledwie żywa. Jakże możecie myśleć, że ona wytrzyma taką drogę? Jeśli zaś umrze, to i ja umrę, a