Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-030-5
Скачать книгу
że Chyłka wyciągnie wszystko ze swojej siostry, a potem przekaże jemu. Sprawdził telefon z nadzieją, że już jej się to udało, ale Joanna wciąż nie dawała żadnego znaku życia.

      – No? – wybełkotała Kabelis. – Co was podkusiło?

      – Czasem takie sprawy mają tendencję do obracania się jak fidget spinner.

      – Słabe porównanie, bo to dziadostwo wyszło już z mody.

      – Ale podejmowanie wyzwań nie. To zawsze jest trendy.

      Pokręciła głową niby zrezygnowana, ale w jej zachowaniu było coś, co kazało sądzić, że ta odpowiedź w zupełności ją satysfakcjonuje. Kordian obawiał się jednak, że kiedy to on zacznie zadawać pytania, jego reakcja będzie dokładnie odwrotna.

      – Sama powinnaś coś o tym wiedzieć – dodał po chwili.

      „Coś” stanowiło gigantyczne niedomówienie, jeśli chodziło o podejmowane przez nią wyzwania. Oprócz próby poprowadzenia nowej trasy na najniebezpieczniejszą górę świata miała za sobą zdobycie kilku ośmiotysięczników, dwukrotnie starała się pokonać zimą Nanga Parbat i raz powtórzyć sukces Marianne Chapuisat na Czo Oju. Przy tak imponującym życiorysie, prawdziwym sprawdzianem dla niej było wysiedzenie na równinach przez kilka tygodni.

      A mimo to środowisko nie darzyło jej sympatią, nigdy nie zyskała szacunku, na który według wielu zasługiwała. Teraz w dodatku wszystko wskazywało na to, że będzie tylko gorzej.

      – Co tam się stało? – zapytał w końcu Kordian.

      – A jak myślisz?

      Nie odezwał się, wbijając wzrok w oczy Klary. Ta zawieszała spojrzenie gdzieś w oddali, zupełnie jakby na horyzoncie nie widać było starych bloków, ale wypiętrzone, poszarpane skały.

      – Z bankruta chciałam stać się bogaczem.

      – Co?

      – Wiesz, co o Annapurnie mówił Maurice Herzog?

      – Nie wiem nawet, kto to jest.

      – Był – poprawiła go, wciąż z nieruchomym spojrzeniem. – Pierwszy zdobywca tej góry. Gość stał się legendą, ale zapłacił ogromną cenę. Przy schodzeniu ze szczytu odmroził sobie dziesięć palców. Wszystkie amputowano mu w warunkach polowych.

      Oryński mimo woli zobaczył w wyobraźni niepokojące obrazy, przez które natychmiast stracił apetyt.

      – Mówił, że na Annapurnę szedł bez grosza przy duszy, ale wrócił stamtąd ze skarbem, za który mógł od tamtej pory żyć.

      Na chwilę zamilkła, a Kordian dopiero teraz, widząc tęsknotę i rozrzewnienie w oczach Kabelis, zdał sobie sprawę z tego, ile te wyprawy dla niej znaczyły.

      – To wyjątkowa góra – dodała nieobecnym głosem. – I cholernie niebezpieczna. Właściwie co chwilę schodzą tam lawiny, a co trzeci człowiek, który się na nią porywa, już nie wraca.

      Przez moment milczeli.

      – Co tam się stało? – powtórzył.

      Klara potrząsnęła głową. Na powrót skupiła na nim wzrok, ale Oryńskiemu wydało się, że teraz patrzy na niego ktoś zupełnie inny. Maska opadła, a on w końcu miał przed sobą prawdziwą Kabelis.

      – Więcej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić – odparła po chwili.

      Zanim zdążył wyciągnąć z niej coś jeszcze, rozległ się dzwonek telefonu. Przypuszczając, że Chyłka w końcu zdecydowała się zadzwonić, czym prędzej przeprosił Klarę i odszedł kawałek.

      Osobą, która próbowała się z nim skontaktować, był jednak Kormak. Odbierając połączenie, Oryński kątem oka dostrzegł jeszcze, że ma jedną nieprzeczytaną wiadomość.

      – Jestem trochę zajęty – rzucił, zerkając na Klarę.

      – Będziesz jeszcze bardziej.

      – Dlaczego?

      – Bo wiem, jaki materiał dowodowy mają śledczy.

      Kordian milczał, spodziewając się najgorszego.

      – Nie mam jeszcze wszystkich informacji, ale nie wygląda to najlepiej – ciągnął Kormak. – Okazuje się, że przynajmniej jeden z mężczyzn, z którymi Kabelis się wspinała, nie zmarł ani z powodu hipotermii, ani choroby wysokościowej, obrzęku płuc czy mózgu.

      – Więc jak?

      – Od uderzenia w czaszkę ostro zakończonym, ząbkowanym przedmiotem.

      – Czyli?

      – Głowicą czekana.

      Oryński natychmiast spojrzał na Klarę, jakby ta nagle miała uciec.

      – To nie wszystko – dodał chudzielec. – Z raportu patomorfologicznego wynika, że pierwszej z ofiar zadano kilka ciosów, zanim umarła.

      11

      ul. Żwirki i Wigury, Ochota

      Minęło kilkadziesiąt minut, od kiedy Chyłka wysłała Oryńskiemu esemesa, ten jednak najwyraźniej przesadnie się nie spieszył. Paliła już któregoś papierosa pod niegdysiejszą rockową mekką Warszawy, klubem Proxima, nerwowo wypatrując Kordiana.

      W końcu dostrzegła, jak nadchodzi od strony przystanku na Banacha.

      – Gdzie rydwan ognia, Zordon? – powitała go.

      Zatrzymał się tuż przed nią, posłał jej krótkie spojrzenie i ją pocałował. Wyciągnąwszy Joannie papierosa spomiędzy palców, omiótł wzrokiem chodnik, jakby zamierzał zliczyć wszystkie pety.

      – Uznałem, że szkoda się fatygować na Argentyńską i z powrotem tutaj – odparł. – Poza tym żółte daihatsu stojące na twoim miejscu parkingowym robi naprawdę dobre wrażenie. Szkoda byłoby je psuć.

      Chyłka się skrzywiła.

      – Mógłbyś w końcu zabrać tego dezela do siebie.

      – I płacić za parking pod Pajacem? – spytał z powątpiewaniem, a potem głęboko się zaciągnął. – Nieopłacalne. Szczególnie że i tak cały czas jestem u ciebie, dzięki czemu codziennie rano mam podwózkę do roboty.

      – W takim razie mógłbyś czasem pomieszkać u siebie.

      – Wyrzucasz mnie?

      – Najpierw musiałabym cię przyjąć, a ty pomieszkujesz u mnie tylko dlatego, że zaanektowałeś ten teren.

      – Zaanektowałem znacznie więcej – odparł, wyrzucił papierosa i objął ją w pasie.

      Joanna prychnęła cicho i zarzuciła mu ręce na kark. Choć nie była gotowa do końca się przed sobą przyznać, potrzebowała tego. Bliskości między nimi, która jednocześnie powodowała dystans wobec wszystkiego innego. Chyłka choć na chwilę musiała przestać myśleć o tym, co grozi siostrzenicy.

      – Prędzej dokonałbyś aneksji części Ukrainy niż mnie, Zordon.

      – Władimirowi Władimirowiczowi się udało.

      – Bo miał na podorędziu jakiś milion żołdaków – odparła. – Ty masz tylko swój urok osobisty, a to nie jest broń wielkiego kalibru.

      Zanim zdążył odpowiedzieć, poklepała go po policzku, a potem wskazała akademiki znajdujące się za klubem. Oryński rozejrzał się, jakby dopiero teraz zorientował się, gdzie są.

      – Co my tutaj właściwie robimy? – spytał, kiedy ruszyli przed siebie.

      Joanna bez słowa podała mu komórkę. Fakt, że musiała na niego czekać, był jej tak naprawdę na rękę.