– Musisz doprowadzić do uniewinnienia – odezwała się Magdalena błagalnym tonem.
– Wiem.
– Jesteś w stanie to zrobić?
Chyłka chciała zapewnić ją, że tak, ale nie mogła tego zrobić z czystym sumieniem. Nie znała jeszcze nawet szczegółów sprawy, nie wiedziała, jaki był materiał dowodowy. Ani dlaczego okazał się na tyle mocny, by prokuratura rzuciła się na Klarę jak hieny na bezbronną ofiarę.
– Mam nadzieję – odparła. – Na początek muszę utrzymać ją na wolności.
– Przecież Awit wpłacił pieniądze.
– Ale prokuratura złoży zażalenie. Będą argumentować, że Kabelis już raz próbowała dać nogę.
Magdalena i Julian patrzyli na nią jak na wyrocznię. Znała ten wzrok, pojawiał się u wielu klientów zdesperowanych na tyle, by wierzyć, że ich obrońca potrafi przewidywać przyszłość.
– Jakie realnie mamy szanse? – zapytał Brencz.
– Nie wiem.
– Zajmujesz się tym wystarczająco długo, żeby…
– Musiałabym zgadywać – zastrzegła. – A od tego jest druga strona. Właściwie na tym polega cała praca śledcza. Ja zajmuję się faktami, nie gdybaniami.
Przypuszczała, że w zdecydowanej większości przypadków była to wierutna bzdura, ale w tej chwili stanowiła także najlepszą z możliwych odpowiedzi.
– Muszę się przede wszystkim dowiedzieć, co się stało w górach – dodała, widząc, że Brenczowie czekają na więcej. – I stworzyć odpowiednią narrację w mediach.
– Z tym będzie problem – zauważył Julian. – Opinia publiczna już zdążyła wydać wyrok i uznać, że Klara zostawiła swoich kumpli na śmierć, żeby sama się ratować. Dla większości to nie do przełknięcia.
– Wszystko staje ością w gardle, kiedy siedzi się wygodnie na kanapie – odparła Joanna. – Ja sprawię, że ci ludzie na chwilę wyobrażą sobie, jak się z niej podnoszą.
Wiedziała, że musi zrobić dużo więcej – doprowadzić do tego, by publika choć na moment postawiła się w sytuacji Kabelis i dostrzegła, że alpinistka walczyła już nie o zdobycie szczytu, ale o ocalenie własnego życia.
– Empatii raczej nie wzbudzisz – odezwała się Magdalena.
– Nie potrzebuję jej, w zupełności wystarczy mi odrobina zrozumienia.
– Na nią też trudno liczyć.
– Liczę tylko na siebie – odparła stanowczo Chyłka. – To dobra zasada, bo jesteś jedyną osobą, która z natury rzeczy ma problem z wbiciem ci noża w plecy. Chyba że masz wyjątkowo długie ręce.
Siostra Joanny zerwała kilka liści z krzewu przy ścieżce i zaczęła je nerwowo skubać.
– Nie przeskoczysz tego, że ona uciekła – włączył się Julian. – Nie chodzi tylko o to, że zostawiła tych wspinaczy, ale też o to, że próbowała potem zbiec przez granicę.
– Jakby miała coś do ukrycia – dorzuciła Magdalena.
– A to wszystko sprawi, że dojdzie do publicznego linczu.
Chyłka była przygotowana na najgorsze i wiedziała, że przyjdzie jej się zmierzyć z jedną z najtrudniejszych spraw, jakich kiedykolwiek się podjęła. A sytuacja mogła jeszcze się pogorszyć, jeśli okaże się, że materiał dowodowy naprawdę jest mocny. I że Kabelis rzeczywiście w jakiś sposób przyczyniła się do śmierci towarzyszy.
– Jakoś będzie – powiedziała. – Pozbieram fakty i zacznę układać linię obrony.
– Więc co tu jeszcze robisz? – rzuciła Magdalena, zmuszając się do bladego, wyjątkowo smętnego uśmiechu.
– Dobre pytanie.
Wszyscy zgodnie ruszyli z powrotem w kierunku Europejskiej. Zanim dotarli do zaparkowanej przed domem iks piątki, omówili właściwie każdy istotny aspekt sprawy. Julian i Magdalena mieli więcej nie kontaktować się z Awitem i uważać na wszystko, co mówią. Chyłka przypuszczała, że powinna przyjąć taką samą strategię. Szczególnie że do jej samochodu porywacz także się dostał.
Siadając za kierownicą, czuła się, jakby znalazła się w obcym miejscu. Westchnęła, a potem włączyła radio i skierowała się w stronę Tarchomina. Po minięciu kilku skrzyżowań utknęła w korku, a na antenie TOK FM akurat rozpoczynało się pełne pasmo informacyjne. Myślami była daleko, ale kiedy tylko z głośników padło nazwisko jej klientki, natychmiast się ocknęła i dała głośniej.
Wyłapała jedynie końcówkę wiadomości. Kabelis miała spławić w niewybrednych słowach kilka osób, które zaczepiły ją w autobusie. Relacjonująca to zdarzenie dziennikarka dodała, że Klara była w towarzystwie znanego warszawskiego prawnika, co potwierdzało, że wynajęła do obrony renomowaną kancelarię.
Tylko tego było Chyłce potrzeba. Dziewczyna zasadniczo nie musiała otwierać ust, by wywoływać negatywne emocje i zagrzewać publikę do hejtu. Dobre geny zapewniły jej ponadprzeciętną urodę i kształtne ciało, a regularne uprawianie sportu tylko zwiększało efekt. Klara przebiła się przez środowisko, w którym wciąż rządzili mężczyźni, a fakt ten w połączeniu z jej atrakcyjnością nasuwał jednoznaczne, stereotypowe skojarzenia.
W dodatku była wygadana i jak każda alpinistka brnęła do celu za wszelką cenę. Czasem także po trupach, co wielu komentatorów traktowało stanowczo zbyt dosłownie w przypadku zdarzeń na Annapurnie.
Wdawanie się w utarczki słowne z przypadkowo spotkanymi ludźmi mogło okazać się gwoździem do trumny.
Chyłka sięgnęła po telefon, zamierzając skontaktować się z Zordonem, ale zobaczyła, że ma nieprzeczytanego esemesa. Natychmiast wyświetliła wysłaną z bramki wiadomość.
„Żwirki i Wigury 99A. Pod schodami”.
Joanna zamarła. Samochody przed nią zaczęły powoli ruszać, ale prawniczka nawet nie drgnęła. Po chwili kierowca stojący za nią zaczął trąbić, a zaraz potem dołączyli do niego inni.
Ignorowała klaksony, wbijając wzrok w pęknięty wyświetlacz. Ta krótka wiadomość mówiła więcej niż wszystko, co do tej pory udało jej się ustalić. Nie tylko o sprawie, ale także o tożsamości stalkera.
10
Tarchomin, Białołęka
Szli z przystanku szybkim krokiem, a Kordian modlił się, by już nikt po drodze ich nie rozpoznał. Spięcie w autobusie było najgorszym, do czego mogło dojść – media będą rozpisywały się teraz wyłącznie na ten temat, podkreślając, jak arogancka i butna jest Klara Kabelis, a niekorzystny obraz utrwali się w oczach wszystkich osób interesujących się sprawą. Także jeśli chodziło o sędziów i ławników, którzy za jakiś czas będą decydować o losie alpinistki.
Kabelis poprowadziła swojego obrońcę na jedno ze starszych osiedli nieopodal Białołęckiego Ośrodka Sportu. Kompleksu boisk wprawdzie nie było stąd widać, ale Kordian bez problemu mógł usłyszeć charakterystyczne dźwięki towarzyszące grom zespołowym.
Weszli do mieszkania na parterze, i dopiero wówczas Oryński w końcu odetchnął. Teraz mógł być pewien, że do żadnego kolejnego kryzysu nie dojdzie.
– Ciężko