Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-0953-9
Скачать книгу
wystarczyć trzy dni. Na więcej nie możemy jej wyizolować z bieżączki. A na razie gęba w kubeł. – Wiking uśmiechnął się półgębkiem. – Najpierw dupochron.

      Banan skinął głową.

      – Szóstka nurka zaparkowana jest na Babich Dołach. Torpedownia jak nic. Życzliwy widział sprawców demolki, ale zawiadomił nas, jak już odjeżdżali.

      – Skąd wiedziałeś, że to ten wóz?

      – W bagażniku leży kombinezon nurka i zapasowa butla. Adres rejestracji też jest ciekawy. Osiedle na Marinie. W dzielnicy nagród szefów UOP-u, oczywiście. Znów tatuś.

      – Nazwisko po WSI rozumiem, ale wózek? – Wiking się skrzywił.

      – Puszczę tam moich tropiących. Może coś wyniuchają.

      – A sam nurek?

      – Oby nie w Bałtyku. Mam dziś o siedemnastej, kurwa, wesele.

      – W niedzielę? – zdziwił się jeden z ludzi Banana.

      – Dziś sobota, ćwoku.

      – Wiesz, ile rodzinnych bibek opuściłem tym sposobem? – pocieszył go wiking. – Człowiek przynajmniej się nie denerwuje. I głowa mniej boli.

      Banan zatrzymał się, wygładził odblaskowe lamówki dresu.

      – Jestem całkowicie spokojny – odparł. – To moje własne.

      Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. Wiking zerknął na zegarek.

      – To masz mało czasu. Druga.

      Banan wyjął telefon. Kliknął w wyświetlacz i skrzywił się.

      – Fakt. – Pokiwał głową. A potem, cały rozanielony, pokazał zebranym zdjęcie na tapecie. Uśmiechała się do nich efektowna kobieta w identycznym dresie, jaki miał na sobie teraz Banan. W rękach, niczym maskotkę, trzymała rudego kota. Wszyscy wydali stosowny odgłos aprobaty.

      – A tam. – Policjant machnął ręką. – Najwyżej nie będę się przebierał.

      Klatkę schodową przy ulicy Zamenhofa 17 wypełniał smakowity zapach. Ktoś smaży mielone, zawyrokował Jekyll. Dotarł pod siódemkę i zidentyfikował zdolną kucharkę. Drzwi otworzyły się i drogę przebiegł mu sznur harcerzy. W drzwiach stał gruby facet w czarnym siatkowym podkoszulku i spodenkach Sindbada mocno opuszczonych w kroku. Jekyll nie tak wyobrażał sobie producentkę mielonych. Na widok technika grubas splunął solidnie na wycieraczkę i trzasnął drzwiami. Policjant obejrzał się za siebie, ale poza nim nie było nikogo. Przygładził włosy i ruszył dalej, mrucząc pod nosem:

      – Czyżbym aż tak źle wyglądał?

      Kiedy przechodził obok drzwi ofiary mody, krzyknął wprost do judasza:

      – Dobrego dnia, panie władzo, się mówi!

      Łukasz Polak zajmował lokal piętro wyżej. Stalowe drzwi w kolorze biegunki, odrapane przy zawiasach, nasunęły Jekyllowi skojarzenie z lokalami konspiracyjnymi. W Polsce bardzo dbano o zachowanie prywatności świadków koronnych, których było nad Wisłą już osiemdziesięciu czterech. Szkoda tylko, że policja podpisała przetarg na drzwi u jednego dostawcy i wszystkie lokale miały wstawione identyczne stalowe konstrukcje. Pewnie Łukasz kupił to mieszkanie z drugiej ręki po Splinterze albo Kurczaku. Bułka, z tego, co ustalili fejsbukowi detektywi, zajmuje wielki dom z basenem w Kieleckiem. Czasem Jekyll myślał, że kariera skruszonego bandyty niektórym się opłaca.

      Dzwonka nie było. Znów kłaniał się program ochrony świadków. Jekyll zwinął dłoń w pięść, uderzył solidnie. Usłyszał chrząknięcie na dole i domyślił się, że to Sindbad stoi na czatach. Jakby nie mógł się zająć smażeniną.

      – Policja! – podniósł głos. – Proszę otworzyć.

      Na dole ktoś natychmiast zasunął potężny rygiel. Aż echo poszło. Tymczasem z wnętrza mieszkania docierały do niego ciche kroki. Judasz wciąż jednak pozostał ciemny.

      – To ja. Jekyll.

      Skrzypienie. Cisza. Jakieś szuranie. Szczęknęły klucze i drzwi się uchyliły. Przez szparę technik zobaczył najpierw jasną czuprynę, a potem przystojną twarz Polaka ze sporym sińcem pod okiem. Błękitne tęczówki, przekrwione białka. Wygląd zupełnie nie korespondował z wesołym tonem.

      – Cześć. Jaka niespodzianka.

      Jekyll popchnął drzwi i wszedł do środka. Dopiero wtedy się odezwał:

      – Mogę?

      W korytarzu panowała ciemność, ale dalszą część pomieszczenia wprost zalewało słońce. Okna zajmowały całą ścianę. Dwa z nich zaklejono gazetami. Trzecie wytapetowano tylko do połowy. Balkon był szczelnie zamknięty, choć temperatura wewnątrz sięgała pewnie trzydziestu stopni. Zaraz po wejściu Jekyll poczuł, że po plecach spływają mu strużki potu. Sprzętów było niewiele, jakby resztki po wyprowadzce domowników. Duży materac bez pościeli. Pod ścianą rząd kartonów oklejonych kolorowymi fiszkami. Jekyll dostrzegł w nich grzbiety płyt kompaktowych. Na samym środku otwartej przestrzeni stał antyczny stolik. Na nim kilka puszek z piwem i miseczka z orzeszkami. Były rozsypane. W metalowej popielniczce leżał szczur od herbaty oraz kilka rozmokłych petów.

      – Palisz? – zdziwił się Jekyll.

      Łukasz podniósł rękę do twarzy, jakby chciał zasłonić siniak, ale obaj wiedzieli, że to niewiele pomoże.

      – Czasami. Z nudów.

      – Czyli w moim towarzystwie zawsze było zajmująco? – Jekyll uśmiechnął się z przymusem. – Szukam Saszy.

      – Tutaj? – Łukasz zdawał się zdziwiony.

      – Nie wiesz, gdzie jest?

      Polak obejrzał się za siebie, a potem postąpił krok do przodu, spychając Jekylla do ściany. Technik nie miał wyjścia. Cofnął się dwa kroki. Znów stali w ciemnym korytarzu.

      – Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć. Pokłóciliśmy się.

      – Rozumiem i współczuję. – Technik odchrząknął. – Ale wiesz, nie mogę się do niej dodzwonić. Cała jej rodzina wyparowała. Są nowe… Duch… – zaczął Jekyll i nagle przerwał.

      Łukasz stał w miejscu i najwyraźniej nie był zainteresowany tym tematem. W ogóle był jakiś dziwny. Pijany? Naćpany? Jekyll czuł, że coś nie gra. Może Robert ma rację i facet jest prawdziwym świrem? W końcu tyle lat przesiedział w domach bez klamek.

      – Dobrze się czujesz?

      Łukasz uśmiechnął się idiotycznie. Mrugnął.

      – Wprost wybornie.

      Jekyll przyglądał się bacznie Polakowi. Znów mrugnięcie. Tik nerwowy?

      – Brałeś coś?

      – Ja? Nie. Nic – miotał się Polak. – Jestem czysty. Jedno piwo. Dwa może.

      – Trzy?

      – Może trzy. – Łukasz znów potarł siniak. Jekyll dostrzegł cienką czerwoną pręgę na jego nadgarstku. Jakby nosił zbyt ciasną bransoletę, którą niedawno zdjął. – Trochę upadłem.

      Jekyll postąpił dwa kroki do przodu. Nabrał powietrza. Nie czuł od Polaka woni alkoholu. Łukasz był spocony, owszem, włosy miał przetłuszczone. Resztka wody kolońskiej, czosnek. Ale żadnego drinka czy papierosów. Tego ostatniego był pewien. Miał alergię na palaczy. Jeszcze dziesięć lat temu sam jarał jak smok.

      – Sasza tu jest? Pijecie razem?

      Łukasz czknął teatralnie i chwycił