Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-0953-9
Скачать книгу
Tego wieczoru niania musiała być u lekarza i Łukasz, wiedząc, że Sasza spotyka się z Robertem, wspaniałomyślnie podjął się opieki nad małą. Babcia dziękowała mu gorąco, wręczając dwojaki z kolacją oraz własnej roboty ciasto z jagodami, a on zawiódł na całej linii. Jak się potem okazało, przekazał dziecko Laurze, matce Saszy, która już wtedy nie była w najlepszej formie. To z jej domu kilka godzin później skutecznie uprowadzono Karolinę. Jekyll wiedział jednak, że choć starsza pani nie mówi tego wprost, najcięższą winą za porwanie Karo obarcza matkę. Sasza powinna być tego dnia z dzieckiem, a nie gzić się w łóżku z jakimś policjantem. Babcia była zbyt wytworna, by wyrazić się tak dosadnie, lecz ta teza przewijała się niemal w każdej jej wypowiedzi. Wreszcie skierowała Jekylla do Ukrainki, która od dwóch lat sprzątała u Załuskiej. Piękna brunetka o sarnich oczach, o imieniu Andżelina, oświeciła go, że Załuskiej nie ma w mieście dłużej, niż sądził.

      – Co najmniej od miesiąca wcale nie wracała do domu. Nie zmieniała rzeczy, nie było prania. Czysta umywalka i nic, zupełnie nic w zlewie kuchennym. Właściwie nie miałam co robić. To prałam firanki, podlewałam kwiaty, myłam zamrażalnik. Zresztą… – Zawahała się, czy powinna to ujawnić, ale Jekyll zmroził ją rozkazującym spojrzeniem, więc westchnęła tylko ciężko i dodała: – Sasza trzymała tam, no wie pan, broń. Nie jedną, kilka sztuk. I naboje. Potem, jak ona zniknęła, to pistolety razem z nią. Za to zamrażalnik pełen był wódki.

      Jekyll podniósł głowę.

      – Butelek smirnoffa. Są tam pewnie do teraz.

      – Zamknięte?

      Andżelina znów się zawahała.

      – Niektóre były częściowo opróżnione.

      Jekyll ukrył twarz w dłoniach. Andżelina schwyciła go za rękę.

      – Ale ja nie wierzę, że ona piła. W koszu żadnych flaszek. Miałam męża pijaka. Znam się na tym. Nigdzie, w żadnym zakamarku nie zobaczyłam ukrytego szkła.

      – Może sama je wynosiła?

      – Nie wiem. – Andżelina wzruszyła ramionami. Długo się zastanawiała. – Choć pijacy są sprytni. Czasem bardzo trudno to wykryć. Prawda!

      Milczeli.

      – A czasami na klatce schodowej pojawiały się dziwne osobistości.

      – Co masz na myśli?

      – Jakby szykowali włam albo kradzież.

      – To nie to samo?

      Schwyciła ze stołu serwetkę i składała ją nerwowo na nieskończenie wiele coraz mniejszych kwadracików.

      – Czyhali na nią. Może dlatego nie wracała.

      – Kiedy kontaktowała się z tobą ostatni raz?

      – Jeszcze nie było mrozów. To będzie już z miesiąc. Potem tylko zostawiała mi pieniądze pod doniczką z juką.

      – Czyli jednak bywała w domu?

      – Albo kto inny zostawiał. Jej więcej nie widziałam. Kazała sprzątać, bywać i nawet chciała, żeby mieszkać. Ale ja się bałam. Różne typy widziałam z okna. Samochody stawały na światłach z włączonym silnikiem. Najczęściej czarna limuzyna, szyby przysłonięte. Człowiek za kierownicą w kółko palił papierosa. Czarnego, cienkiego. Takie małe cygaro. Kiedy wychodziłam, mijałam czasem stertę niedopałków. Nosił garnitur i jasne rękawiczki. To nie była żadna mafia.

      – Byłabyś w stanie go rozpoznać?

      Andżelina gwałtownie zaprzeczyła.

      – Ale samochód tak.

      Podeszła do torebki, wygrzebała z niej telefon.

      – Raz zapisałam numer.

      Podała mu go na wydartym z gazety karteluszku.

      – Starałam się nie wracać wieczorami z jej domu. Ustaliłyśmy, że będę przychodzić dwa, trzy razy w tygodniu. Pokręcę się, niby coś zrobię. Chodziło jej o to, żeby paliło się światło. I muzykę kazała włączać. Głośno. To włączałam. Aż sąsiad przychodził z pretensją.

      – Nawet wiem który – mruknął Jekyll. – Tajny współpracownik Jałowiec. Nie ma tygodnia, żeby nie przysłał donosu. Ostatnio w sprawie drzew.

      Andżelina zmarszczyła czoło. Pokręciła głową, komunikując tym samym, że nie wie zupełnie, o co policjantowi chodzi. Jekyll machnął tylko ręką, więc ciągnęła swój wątek:

      – Drzwi do pokoju dziecka zamknęła i włożyła tam zapałkę albo nitkę. Jakieś takie coś do zamka. Sama przybiła zasuwę. Nie wolno było mi tam wchodzić. Tydzień temu powiedziała, że dosyć. Mam się nie pojawiać. Da mi znać, jak będzie trzeba.

      – Jak ci to powiedziała?

      Andżelina wstała i wyjęła z szuflady kuchennej kopertę. Zauważył, że trzymała ją pod sztućcami. Podała mu bez słowa.

      „Pani Andżelino. Dziękuję za wszystko. Zadzwonię, to ustalimy kolejny termin. Niech pani na siebie uważa. Sasza”.

      Oprócz kartki w kopercie znalazł pięćset złotych.

      – Nic nie wydałam – zapewniła kobieta, bijąc się w pierś, i nagle się rozpłakała. – Co to wszystko znaczy? Co jej się stało? Przecież to dobra kobieta. Pomogła mi złożyć dokumenty do ZUS-u. Legalnie mnie zatrudniła, choć nie musiała. Wiem, że z litości. Bardzo dużo było z tym zawracania głowy. Chodziła ze mną do urzędów. Pocieszała, jak z mężem rozwód brałam. Płaciła mi zawsze więcej, niż trzeba. Tak mi jej szkoda.

      Jekyll jednego był pewien: dzisiejszego dnia nie wytrzyma już kolejnego kobiecego szlochu. Wstał.

      – Weź klucze.

      Apartament Saszy w Sopocie lśnił czystością. Widać Ukrainka o sarnich oczach miała talent do tej roboty. Kiedy otworzyli drzwi i zobaczył śnieżnobiałą podłogę, miał ochotę zdjąć buty, by jej nie skalać. Andżelina tak zresztą uczyniła, a potem ustawiła obuwie na uprasowanej flaneli przy wycieraczce. Potem założyła na stopy foliowe ochraniacze, na dłonie naciągnęła gumowe rękawiczki. Pomyślał, że on sam, kiedy wchodzi na miejsce zbrodni, robi dokładnie to samo. Ale tym razem nie miał takiego zamiaru. Rozległ się dźwięk jego telefonu i bez patrzenia na wyświetlacz wiedział, że to Duch się niecierpliwi. Jak na razie nie miał dla niego żadnych nowych wieści. To go ostatecznie zmobilizowało. Ruszył schodami na górę, wspierając się na nieco chybotliwej metalowej barierce, wprost do zamkniętego pokoju na górze. Kopniakami wyważył drzwi, spodziewając się najgorszego. W środku panował zaduch. Zasłony zasunięto. Nie znalazł jednak ciała dziecka, krwi ani żadnych oznak przestępstwa. Na podłodze leżały tylko porozrzucane zabawki. Łóżko dziewczynki było skotłowane, jakby dopiero co z niego wyszła. Góra od piżamy znajdowała się na poduszce, spodnie luźno zwisały z ramy łóżka. Na krześle przed dziecinną toaletką wisiała błyszcząca turkusowa sukienka, jakby żywcem wyjęta z planu bajki Disneya. Andżelina stała w progu i wiedział, że ma ochotę zabrać się do układania, ale zatrzymał ją gestem. Obszedł pomieszczenie, odsunął kotary, otworzył okno. Wyjrzał. Zdało mu się, że ktoś stoi za drzewem. Postać schowała się w ostatniej chwili. Ale może to tylko złudzenie? Projekcja powstała pod wpływem opowieści sprzątaczki? Przejrzał półki z książkami: kolekcja Pax, wszystkie tomy Harry’ego Pottera, seria o konikach Nele Neuhaus, albumy ze zdjęciami, kolorowanki Top Model. Wszystko pieczołowicie ułożone według kolorów. Z boku mnóstwo ozdób, dzwoneczków, wstążeczek i bibelotów, jakie w wieku dziesięciu lat gromadzą dziewczynki. Biurko zawalone drobiazgami. Fragmenty włóczki, szmatek, stos ozdobnych igieł i szpilek. Sterty