Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Ciszewski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-64523-68-7
Скачать книгу
roboty – powiedział Pomocnik. – Pozbyłeś się opryszków. Narobiłeś hałasu na całą okolicę. Zrób szybko, co powinieneś, i zmykaj. Oni na pewno mają kompanów. Tacy ludzie są zawsze częścią większej grupy. Zaraz będziesz ich miał na karku.

      Kolcow odwrócił się. Pomocnik patrzył na niego przez ciemność.

      – Jesteś durniem – powiedział Iwan. – Nie tylko jej nie zabiję, ale w Kijowie ubłagam, by przyjęła moje oświadczyny.

      – Iwanie, Iwanie. – Pomocnik puścił zniewagę mimo uszu. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie łagodna perswazja. – Po pierwsze, jesteś już żonaty…

      Ale Kolcow nie miał zamiaru słuchać żadnych perswazji.

      – Jesteś durniem, powiadam – mruknął, po czym pomógł wstać dziewczynie. Delikatnymi ruchami otrzepał ze śniegu jej płaszcz. – Rozwiodę się z Anną. Padnę do nóg Ewelinie i będę ją błagał dotąd, aż zgodzi się zostać moją żoną.

      Pomocnik nabrał oddechu, ale Kolcow machnął ręką.

      – Koniec dyskusji – powiedział lodowatym tonem. – I tak zbyt długo słuchałem twoich rad.

      I wtedy usłyszał krzyk, szum pijanych głosów, krzyżujące się w powietrzu przekleństwa.

      A potem tupot wielu nóg.

***

      Tej samej nocy zawlekli bezwładne ciało do stodoły, dwa kilometry za linią posterunków. To był prywatny azyl, który, choć dawno porzucony przez właścicieli i dziurawy jak rzeszoto, z ich punktu widzenia miał pewne zalety: dawał jakąś iluzję dachu nad głową i ochrony przed mrozem i śniegiem. W szczególnie mroźne noce rozpalali pośrodku niewielkie ognisko i na wpół dusząc się w dymie, suszyli ubrania, grzali ręce i warzyli strawę. Nikt o kryjówce nie wiedział; dowództwo nie interesowało się niczym, co nie należało do służby.

      Rzucili zdobycz na klepisko i stali nad nią kręgiem, dysząc.

      Więzień poruszył się, a potem jęknął.

      – Ty, Mykoła, co z nim chcesz robić? – zapytał jeden z napastników, najniższy i najbardziej zarośnięty.

      Żołnierz nazwany Mykołą, najstarszy z Ukraińców, trącił leżące na ziemi ciało czubkiem buta. Więzień jęknął ponownie i otworzył oczy.

      – Obudziła się ptaszyna, zaraz śpiewać zacznie – powiedział Rusin i zaśmiał się chrapliwie. Trzej towarzysze zawtórowali mu ochoczo. Byli zdenerwowani strzelaniną, ale podniecała ich możliwość szybkiego zarobku. – Chcę, by nam opowiedziała wszystko, co wie.

      Cygan zamrugał. Głowa pulsowała bólem, miał trudności ze skupieniem wzroku, czuł się odrętwiały i przegrany.

      Bili, pomyślał. Musieli bić. Inaczej nie upodobniłbym się do trupa. Potem przypomniał sobie parę wcześniejszych wydarzeń: linię frontu, Krügera czołgającego się przez śnieg, strzelaninę…

      Co to za ludzie? Ach tak, Ukraińcy. Obiecałem im coś. Co mianowicie? Pieniądze. Jasne. Pieniądze każdy chętnie weźmie, nawet jak nie jego i nawet jeśli nie zasłużył.

      Poruszył się. Więzy głęboko wrzynały się w ciało, krępując zarówno ręce, jak i nogi. Ból pchnął ostrą igłą umieszczoną pośrodku czoła. Cygan syknął. Myśl o zuchwałej ucieczce należało przełożyć na bardziej sprzyjający moment.

      – Czego chcecie? – zapytał. Sam się zdziwił, jak bardzo schrypnięty i niewyraźny bełkot opuścił jego gardło. W innych okolicznościach byłoby to nawet śmieszne.

      Ale czterech otaczających go mężczyzn najwyraźniej bez problemu zrozumiało pytanie.

      – Ach ty, Lachu, nie pamiętasz – zaśmiał się Mykoła – jak opowiadałeś o majątku w Skniłowie?

      – W Skniłowie? – Cygan zmarszczył brwi. Coś takiego. Spodziewał się różnych rzeczy, ale nie tego, do diabła. Co to jest Skniłów?

      – Nu, tak. Ty lepiej przypomnij sobie szybko, bo u nas czasu nie ma. Chcemy pieniędzy, wtedy może przeżyjesz.

      Cygan nie zwracał uwagi ani na ironiczny ton Ukraińca, ani na zgodny rechot towarzyszy, ubawionych najwyraźniej naiwnością więźnia, który może choć przez chwilę wierzyć, że ktokolwiek poważnie rozważa puszczenie go wolno.

      Przypomniał sobie.

      Ci ludzie złapali go podczas próby opuszczenia miasta, gdy obaj z Krügerem wyruszyli na poszukiwania Eweliny. Wpadł w ich ręce, znaleźli pieniądze i broń, a on ich zapewnił, że ma więcej, ukrytych w Skniłowie. To była pierwsza nazwa, jaka mu przyszła do głowy. Małe miasteczko, kilka kilometrów na zachód od Lwowa. Bujda, ale na razie efektywna. Żył, a to nie było byle co. Myśl o Ewelinie spowodowała, że zapomniał o bólu i skoncentrował się jeszcze mocniej. To ona była najważniejszym celem, a nie jakaś rozgrywka z czterema durnymi i śmierdzącymi chłopami udającymi żołnierzy, którym najwyraźniej chciwość przesłoniła świat. Nie było ważniejszej rzeczy niż uwolnienie się z rąk tych ludzi i powrót do pierwotnego planu.

      No cóż, sprawdźmy w takim razie, jak wygląda rzeczywisty rozkład sił.

      – Wy mnie dowódcy oddacie? – zapytał.

      – A co ty taki ciekawy? – odparował Mykoła. Jego ostry ton świadczył o celności pytania. Mykoła miał problem. Wiedział, że wkrótce będzie musiał zameldować się w oddziale. Cygan wyczuł to, niczym lecący kilometr nad ziemią orzeł wyczuwa biegnącą wśród trawy mysz.

      – Nie, nie. – Będąc w więzach, trudno jest wzruszyć ramionami, ale więźniowi udała się ta sztuka. – Ja też bym wolał nie gadać z dowódcą. Po co mieszać władze w nasze sprawy, jak można dogadać się między sobą?

      – Nu tak, dogadać się. Ty nam powiedz, gdzie pieniądze masz. My pójdziemy i jak tam będą pieniądze, my tu po ciebie wrócimy i puścimy wolno.

      Tym razem Cygan się zaśmiał. Musiał włożyć sporo wysiłku w to, by śmiech zabrzmiał beztrosko.

      – Ja ci coś powiem. Ja tam, w tym Skniłowie, naprawdę dużo pieniędzy mam. Jak wam zdradzę miejsce, wy pójdziecie, wygarniecie wszystko, a potem zapomnicie, że tu jestem. Nawet nie musicie mnie zabijać. Dzień na tym mrozie i będę trupem.

      – Ty się nie targuj, ty mów.

      – Chcę żyć.

      – My chcemy twoje pieniądze.

      – Pójdę z wami i pokażę. Puścicie mnie od razu na miejscu, jak wam wskażę kryjówkę.

      – Ty uciec chcesz.

      – Tam jest sto dwadzieścia tysięcy koron i sztabka złota szeroka na trzy palce.

      Mykoła zamilkł i z nagłą uwagą zaczął przypatrywać się więźniowi, jakby zobaczył go po raz pierwszy. Trzej pozostali Ukraińcy jak na komendę rozdziawili usta w bezgranicznym zdumieniu. Jeszcze dwie godziny temu o czymś takim nie śmieli marzyć nawet w snach. Taka fortuna pozwalała człowiekowi żyć po królewsku do końca swych dni.

      Nieświadomie posunęli się o pół kroku do przodu. Mykoła podniósł władczo dłoń. Żołnierze zatrzymali się.

      – Sto dwadzieścia tysięcy koron i złoto? – upewnił się Mykoła.

      – Nie inaczej. – Cygan spojrzał na niego znacząco, jak człowiek, który uważa, że wszystko da się sprowadzić do normalnych negocjacji handlowych. – My, ludzie interesu, powinniśmy się zawsze umieć dogadać, prawda?

      – I ty wszystko chcesz nam dać, tak?

      – Jak