Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Ciszewski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-64523-68-7
Скачать книгу
zorganizować ucieczkę z miasta.

      Patrząc na oddalającą się sylwetkę Mentora, Krüger pomyślał, że ostatni miesiąc należy do najbardziej niezwykłych w jego życiu. Dotychczas, mimo wojny, wszystko toczyło się zaplanowanym, niemal rutynowym torem. Uwieńczone sukcesem skoki dostarczały adrenaliny, ale przede wszystkim były treścią jego życia, pracą, osią, wokół której kręciło się wszystko inne. To uważał za normalne, na tym się znał, cenił, ba, nawet kochał. Mniej dbał o bogactwo, bardziej zależało mu na aktywności, pokonywaniu strachu, wygranej w prostej grze: kto – kogo. Teraz wszystko się zmieniło. W miejsce skoków i łatwych zdobyczy przyszła walka o życie i przymus odbicia siostry z rąk porywacza. W miejsce stabilizacji spadła na niego wiedza o własnej przeszłości, o przyczynach utraconego dzieciństwa, w końcu o jego pochodzeniu. Nie miał czasu, by zbyt wiele o tym myśleć, ale wiedział, że nadejdzie moment, gdy będzie musiał się z tym uporać, odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest, po co żyje i czy miejsce, w którym przyszło mu żyć, jest tym miejscem, w którym żyć powinien.

      To później. Teraz priorytetem było uwolnienie Eweliny. Wcześniej oczywiście wiedział, że siostra jest dla niego kimś ważnym, ale nie zdawał sobie sprawy, że jej obecność jest mu potrzebna w sposób właściwie fizyczny. Chciał ją mieć przy sobie, chciał słuchać, jak gra na fortepianie fugi Mozarta, potrzebował jej bliskości i jej opinii, choć w zasadzie najczęściej się z nimi nie zgadzał. Była jego światem, punktem odniesienia, czynnikiem równowagi.

      Od porwania minęły ponad dwa tygodnie, przeklęty Kolcow mógł być już w Kijowie, w Moskwie albo Bóg wie gdzie. Ewelina, choć dzielna i w sporym zakresie samodzielna, była jednak niepełnosprawna, zdana na opiekę i pomoc ludzi. Czy mogła o własnych siłach wydostać się z łap porywacza? Nie wiedząc, gdzie jest, nie umiejąc się poruszać w obcych miejscach? Retoryczne pytanie. Siłą rzeczy musiała starać się po prostu pozostać przy życiu i liczyć na pomoc brata. Co to znaczy pozostać przy życiu? Ulegać żądaniom porywacza. Jakie to mogą być żądania? Jakie mogą być żądania silnego, zdrowego mężczyzny o przestępczych skłonnościach wobec młodej kobiety o zniewalającej urodzie i ujmującej osobowości?

      Na myśl o tym Krüger poczuł, że oblewa go zimny pot. Nie zdawał sobie sprawy, że drży, a wargi unoszą się, odsłaniając zęby. Ukryty pod płaszczem Mauser zaczął mu nieznośnie ciążyć: ogarnęła go rozpacz. Rozpacz bezsilności. Siedział w jakimś brudnym, śmierdzącym odchodami załomku dworcowego muru i tracił czas. Wiedział, że tak być musi, i nie zgadzał się z tym. Chciał działać, ruszyć w pościg, odbić Ewelinę i wymierzyć porywaczowi karę. Za nią i za siebie. Za jej mękę i swoje utracone dzieciństwo, za śmierć rodziców i skradziony majątek. Już, teraz, natychmiast.

      Wstał.

      Nie wiedział, co zrobi, nie miał żadnego konkretnego planu. Czuł, że mąci mu się w głowie, drżenie całego ciała pogłębia się, a odsłonięte zęby zaczynają szczękać z dziwnym głuchym klekotem.

      Ruszyłby przed siebie, gdyby nie Mentor. Zjawił się nagle, Krüger nie słyszał jego kroków ani nie dostrzegł zbliżającej się sylwetki. Po prostu Szumski wychynął z ciemności, jednym spojrzeniem ocenił sytuację i odgadł bez pudła, że nastrój współpracownika zmienił się radykalnie podczas jego nieobecności. Objął Krügera ramieniem i przycisnął do serca.

      – Niedługo jedziemy – powiedział rzeczowym tonem. – Mamy masę szczęścia.

      – Szczęścia? – wybełkotał Krüger. Nadal nie widział, co się z nim dzieje, ale przynajmniej przestał szczękać zębami.

      – Mój znajomy ma akurat służbę. I na dodatek niedługo odjeżdża do Przemyśla pusty skład, tylko z żołnierzami ochrony. Zbieraj się.

      Krüger skinął głową. Podjął gigantyczny wysiłek, by się opanować. Zamknął oczy i zaczął szybko oddychać. Starał się odepchnąć obraz skazanej na łaskę Kolcowa Eweliny i przestać myśleć o kłopotach.

      „Myśl o zadaniu”, powtarzał zawsze, aż do znudzenia Mentor. „Nie dekoncentruj się. Analizuj szczegóły, ale tylko takie, które są istotne dla osiągnięcia celu. Staraj się myśleć pozytywnie. Nie używaj słowa problem. Każdą przeszkodę traktuj jak zagadnienie do rozwiązania”.

      Sapnął i otworzył oczy. Jasność myśli pomału wracała. Drżenie ustawało.

      Szumski cofnął się.

      – Lepiej? – zapytał.

      – Lepiej. Przepraszam.

      – Nie ma za co. Pamiętasz, co mówiłem?

      – Tak. Mamy pociąg. Chodźmy.

      – Jeszcze jedno. – Wbrew wezwaniu Krügera Mentor nie ruszył się z miejsca. Wyglądał jak człowiek, który nim wyruszy w podróż, chce pozamykać za sobą wszystkie drzwi.

      – Tak?

      – Cygan.

      Krüger uniósł brwi.

      – Co: Cygan?

      – Jesteś pewien, że udało mu się przejść?

      – Nie. – Pokręcił głową. – Mówiłem panu. Straciłem przytomność. Nie wiem, co się z nim stało. Sądzę, że przeszedł, bo jest sprytny i umie być niewidzialny. Ale to tylko przypuszczenie.

      Menor stał i patrzył. Krüger poczuł ponowny przypływ irytacji. Muszę się uspokoić, pomyślał. Nerwy nikomu nie przyniosą żadnego pożytku.

      – Czego pan ode mnie oczekuje?

      – Uważasz, że powinniśmy wyjechać, nie upewniwszy się, co się z nim stało?

      – Cygan, o ile żyje, znacznie nas wyprzedza w poszukiwaniach Eweliny. O dwa tygodnie. – Krüger czuł, że powinien powiedzieć coś innego, ale brnął dalej: – Jeżeli natomiast nie żyje, czas poświęcony na poszukiwania jest czasem straconym.

      Mentor pokręcił głową. Argumentacja była nieodparcie logiczna, ale sam sposób rozumowania mu się nie podobał. Po raz kolejny dostrzegł w Krügerze cechy, których istnienia nie podejrzewał wcześniej, jeszcze nie tak dawno, przed skokiem na bank w Warszawie.

      – Czyli jedziemy, nawet się nie dowiedziawszy, czy nasz wspólnik żyje.

      – Nie bardzo wiem, w jaki sposób mielibyśmy się dowiedzieć – odparł Krüger. – Sam pan mówił, że czas nas goni, ja się nie mogę pokazywać, a miasto jest oblężone. Poszukiwania Cygana spadłyby na pana. A Ewelina…

      Szumski zastanowił się przez chwilę. Krüger nie musiał kończyć zdania.

      – Chodźmy – powiedział w końcu i schylił się po jedną z walizek. – Pociąg nie będzie czekał w nieskończoność.

      Krüger stał jeszcze przez moment, wpatrując się w plecy oddalającego się Mentora. Potem wziął swoją walizkę i powlókł się ku peronom.

***

      Jeśli nie liczyć dwóch skulonych w kącie pasażerów, wagon towarowy był pusty i zimny jak kostnica. Stukot kół usypiał i wprawiał w odrętwienie.

      Mimo to Krügera sen się nie imał. Przez głowę przebiegała setka natrętnych, chaotycznych myśli, pojedynczych, urwanych impulsów. Czy jego życie straciło sens, czy przeciwnie, nabrało nowego? Czego miał się trzymać? Jakimi wskazówkami się kierować? Co się stanie, jeśli nie odszuka siostry?

      Zadrżał.

      Zasadne pytanie? Oczywiście. Dlaczego do tej pory nawet go nie postawił? Bał się, taka jest prawda. Owszem, pod skrzydłami Szumskiego odniósł kilka spektakularnych sukcesów w złodziejskim fachu, jednak odszukanie siostry w bezkresie walącego