Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Ciszewski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-64523-68-7
Скачать книгу
domu nie znalazł efektywniejszego sposobu skontaktowania się z Szumskim. Wiedział od strażnika, że telefony w mieście są wyłączone, w każdym razie do cywilnego użytku. Na przypadkowego posłańca nie chciał się zdawać; ryzyko niedostarczenia informacji było zbyt wielkie.

      Uznał, że odważy się na osobistą wizytę.

      Założył, że Szumski nadal pozostaje poza podejrzeniami, choć swego przekonania nie opierał na konkretach, odwrotnie, miał nader mgliste pojęcie, co władze wiedzą na temat powiązań grupy. Żywił po prostu nadzieję, że kwestie te nadal pozostają tajemnicą, przynajmniej na tyle, by mógł bez przeszkód porozmawiać z Szumskim. Wokół trwała wojna i właściwy wojnie chaos. Wojsko zajmowało się przede wszystkim odpieraniem ukraińskich ataków, władze cywilne miały na głowie tysiąc rozmaitych problemów. Odziedziczona po Austriakach policja również nie stanowiła w obecnej chwili jakiejś nadzwyczaj sprawnej organizacji.

      Krüger wszedł na pierwsze piętro, serce wybijało rytm niczym tam-tam. Trzymał obie dłonie w kieszeniach, każdym milimetrem skóry czując chropowatości rękojeści pistoletów. Nic. Cisza. Żadnych podejrzanych odgłosów, kroków gdzieś wyżej, szybkiej, gorączkowej, prowadzonej szeptem narady.

      Przyłożył ucho do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał uważnie, potem zastukał. Dwa razy, pauza, trzy razy, pauza, raz.

      Usłyszał szuranie, potem ciche kroki. Jasne oko wizjera pociemniało na chwilę. Zgrzytnęła zasuwa.

      Drzwi uchyliły się lekko.

      – Jestem sam – powiedział Krüger.

      Szumski cofnął się.

      – Wejdź – odparł, uchylając szerzej drzwi.

      Krüger przekroczył próg, a potem przyjrzał się gospodarzowi. Szumski był blady, miał włosy w nieładzie, a ubranie wołało o zmianę, jednak po pobiciu prawie nie było śladu, a Mentor wyglądał raczej na zmartwionego niż walczącego z dolegliwościami fizycznymi.

      Słysząc trzask zamykanych zasuw, Krüger przeciął korytarz, wszedł do salonu i ostrożnie zbliżył się do okna. Wyjrzał. Plac Akademicki był cichy i właściwie bezludny. Na razie nikt go nie gonił.

      Odwrócił się, kiedy Szumski pojawił się w pokoju.

      – Co się stało? – zapytał gospodarz. – Dlaczego wróciłeś?

      – Długa historia. Opowiem, ale podczas pakowania.

      – Pakowania?

      – Musimy uciekać. Na pewno ja muszę.

      – Ściga cię ktoś?

      – Zwiałem z więzienia. Złapali mnie przy przechodzeniu linii frontu.

      Szumski spojrzał na niego bystro.

      – A Cygan?

      – Wybuchła strzelanina… Już na początku zniknął mi z oczu. Może udało mu się pójść dalej.

      Szumski pokiwał z powątpiewaniem głową. Prasa pełna była codziennych doniesień o ludziach schwytanych w różnych miejscach linii frontu. Niektórzy chcieli uciec z oblężonego miasta, inni dostać się do środka.

      – Co o tobie wiedzą?

      – Znają nazwisko. Nie jestem do końca pewien, co jeszcze. Sądzą, że jestem ukraińskim agentem. Złapali mnie z bronią, pieniędzmi i fałszywymi dokumentami.

      Mentor znów pokiwał głową.

      – W jaki sposób uciekłeś? – zapytał.

      – Wykorzystałem okazję.

      – To znaczy?

      – Powinienem stąd wyjść, naprawdę.

      – Najpierw muszę poznać prawdziwy obraz sytuacji.

      Krüger zawahał się. Nie chciał kłamać. Ale jakoś niesporo szło mu przyznanie się do tego, co zrobił.

      – Odwiedziła mnie Jadwiga… – mruknął. – Udałem, że ją duszę. Sterroryzowałem strażnika. Zabrałem mu broń i klucze. Oboje zamknąłem w celi.

      Mentor z trudem powściągnął wybuch irytacji.

      – Nic jej się nie stało? – zapytał ostrzej, niż zamierzał.

      – Nic. W ogóle nikomu podczas ucieczki nie spadł włos z głowy.

      Szumski westchnął.

      Przed dwoma dniami spotkał się z profesorem Brochwiczem. Sędziwy akademik był pochłonięty bieżącymi sprawami, ale dla starego znajomego znalazł nieco czasu. Frasował się sytuacją militarną i brakiem porozumienia między stronnictwami. Wyglądał też na zmartwionego sprawami prywatnymi, ale w tej materii Szumski z oczywistych powodów nie dociekał przyczyn. Nie musiał. Z lakonicznych uwag Wilka, wypowiedzianych przed tą nieszczęsną próbą opuszczenia miasta, ułożył sobie w głowie obrazek zakochanej po uszy dziewczyny z patriotycznego domu, która po ucieczce podopiecznego poczuła się oszukana i zdradzona. Zawiedziona kobieca miłość to potężna destruktywna broń. Każdy rozsądny mężczyzna powinien jej unikać jak ognia.

      – Ona jeszcze przed tym była do ciebie źle nastawiona – powiedział. – Jej ojciec jest wpływowym człowiekiem, choć to idealista, czasami nawet nieco naiwny. Władze być może nie szukałyby cię zbyt energicznie, mają w końcu inne kłopoty na głowie, ale w tej sytuacji…

      – Mówiłem panu. Muszę uciekać. Teraz.

      – W porządku. Będę ci towarzyszył.

      Krüger spojrzał na Mentora uważnie. Stwierdzenie zostało wypowiedziane zwykłym, wręcz zdawkowym tonem, ale kryła się za nim złożona motywacja. Muszę ci pomóc, chłopaku. Jestem za ciebie odpowiedzialny. Jestem odpowiedzialny również za twoją siostrę. Jestem od ciebie mądrzejszy. Jesteś młody, głupi i miewasz pochopne reakcje. Czas wyfrunięcia pisklaka z gniazda być może jeszcze nie nadszedł.

      Krüger domyślił się tego w ułamku sekundy i, choć nie były to refleksje specjalnie dla niego pochlebne, poczuł wdzięczność. Mając tego człowieka przy boku, czuł się nieporównanie pewniej.

      – Do swojego mieszkania nie możesz iść, to pewne – powiedział Mentor. Podniósł rękę, widząc, że Krüger zabiera się do protestów. – Ja również nie powinienem. Władze pewnie mają już twój adres i być może są w drodze. Odkrycie mojego miejsca zamieszkania zapewne również nie zajmie im zbyt wiele czasu.

      – A co pan ma z tym wspólnego? – zapytał Krüger.

      Szumski bez słowa wszedł do sypialni i zdjął wiszący nad łóżkiem obraz. Potężne drzwi sejfu wzbudzały zaufanie staroświecką rzemieślniczą solidnością. Przekręcił kilkakrotnie gałkę nastawnika. Potem włożył do zamka długi klucz o skomplikowanym układzie. Zgrzytnęły zapadki. Sejf stanął otworem.

      – Wilku, Wilku… – powiedział, wyjmując ze środka kilka starannie ułożonych paczek banknotów, pudełko z kosztownościami i przewiązane banderolą akcje na okaziciela. – Jesteśmy współudziałowcami w firmie wydawniczej. Szumski i Wspólnicy, pamiętasz? Brochwiczowie znają twoje nazwisko, to samo, które figuruje w aktach firmy. Austriacy takie rzeczy prowadzili z dużą starannością. Ktoś się w końcu zorientuje, przypomni sobie, że słyszał albo widział gdzieś takie nazwisko jak Krüger. A w aktach jest również mój adres, bo dane spółki wymagają podania adresów wspólników. Jasne?

      – Cholera.

      – Nie stój tak. W szafie w przedpokoju są dwie walizki. Jedna jest pełna, są w niej twoje zapasowe rzeczy. Przynieś mi drugą walizkę, pustą. Potem idź do kuchni i przygotuj zapasy żywności na drogę.

      Wyszli godzinę później.

      Krüger