Trawers. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Komisarz Forst
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-127-9
Скачать книгу
było tak od razu.

      Forst przypuszczał, że kiedy rozmówca dowie się, o co chodzi, nie będzie w tak dobrym humorze. Wiedział, że musi odpowiednio mu to sprzedać. Nie tylko jeśli chodziło o cenę, ale także o formę.

      – Wiesz, za co tu trafiłem?

      Czachor wzruszył ramionami z tak teatralną obojętnością, że mógłby tym samym zapewnić sobie nominację do przyszłorocznych Oscarów.

      – Białka nie okazałeś – odparł.

      Rzeczywiście, nie okazał. Każdy na wejściu do celi musiał się odpowiednio wylegitymować – pokazać dokument z informacją o aresztowaniu i paragrafie, z którego postawiono mu zarzut. W przypadku Wiktora mijało się to z celem. Po przeniesieniu z aresztu śledczego każdy wiedział, kim jest.

      – Chcieli mnie też zamknąć za te zabójstwa w górach.

      – Ta?

      – Postawili mi cały szereg zarzutów.

      – Ale obskoczyłeś garunek tylko za Ukraińca?

      – Tak – odparł Forst, starając się skupić na teraźniejszości, nie przeszłości. Mimo to oczami wyobraźni widział przez moment twarz Łowotara. – Resztę udało się prawnikowi obalić.

      – I na cholerę mi to wiedzieć?

      – Bo ten, który zabijał, nadal jest na wolności.

      – No i?

      – Zamierzał zrzucić na mnie winę, ale…

      – Do rzeczy, kurwa, nie mam całego dnia.

      – Chciał mnie wrobić – podkreślił Forst, wychodząc z założenia, że wszelkie przejawy donosicielstwa ustawią tę rozmowę na odpowiednim torze. – A teraz śmieje mi się w twarz.

      Więzień sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar machnąć ręką i wrócić do celi.

      – W jakiś sposób dobrał się do twojej przesyłki.

      – Co? – rzucił Czachor.

      – Ta gąbka, w której był kompot…

      – Co z nią?

      Wiktor skrzywił się, rozejrzał, a potem splunął na korytarz.

      – Skurwiel skropił ją perfumami kobiety, którą zabił. Kobiety, na której mi zależało.

      – O czym ty mówisz, człowieku?

      – Olga Szrebska. Musiałeś o niej słyszeć.

      Czachor przez moment się zastanawiał, a potem najwyraźniej połączył wszystko w umyśle, bo w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Przez moment wbijał wzrok w Wiktora, zastanawiając się nad czymś.

      Forst miał wrażenie, że zbliża się do osiągnięcia celu. Największy kłopot polegał na tym, że żaden więzień nie zamierzał rozmawiać z byłym policjantem o ludziach, którzy dostarczają kontrabandę do więzienia. Tymczasem Wiktorowi potrzebny był do nich bezpośredni kontakt.

      – Niemożliwe – ocenił w końcu Czachor. – To zaufana grupa. Nie bujają się z konfidentami.

      – A jednak…

      – Nie.

      – Daję ci słowo – zaoponował Forst.

      – Które jest dla mnie warte mniej niż gówno spuszczane w kiblu. Co ty kombinujesz, gadzino?

      A jednak nie poszło do końca po jego myśli.

      – Posłuchaj…

      – Nie – uciął Czachor. – Spierdalaj stąd, zanim dostaniesz oklep, przy którym tamta afera bęckowa z Monte będzie tylko miłym wspomnieniem.

      Trzech pozostałych osadzonych ożywiło się. Nie podnieśli się z prycz, ale spojrzeli kontrolnie w kierunku progu, gotowi działać.

      – Zapłacę więcej, niż byłbyś…

      – Wypierdalaj!

      Forst usłyszał, jak towarzysze Czachora podrywają się na równe nogi. Szybko się wycofał, klnąc w duchu. Dobrze przygotował grunt, był ostrożny, ale ostatecznie tylko łut szczęścia mógł sprawić, że ta rozmowa potoczy się po jego myśli. A w jego przypadku uśmiech losu był równie prawdopodobny, co stabilna pogoda w sierpniu w Tatrach.

      Wrócił do celi i ułożył się na pryczy. Poczuł nadchodzący ból głowy i uznał, że najwyższa pora przyjąć kolejną dawkę kompotu. Miał zamiar poleżeć chwilę, złapać oddech, a potem zabrać się do roboty.

      – Słyszałeś? – rozległ się głos jednego ze współosadzonych.

      Wiktor w pierwszej chwili go zignorował. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem któryś z więźniów sam się do niego odzywał.

      – Psie.

      Forst spojrzał w bok i przekonał się, że przy pryczy stoi najstarszy ze skazańców.

      – Pytałem, czy słyszałeś, co mówią w NSI.

      – Nie.

      – Ten kabel, co zeznawał przeciwko tobie, wyhuśtał się na tygrysie.

      – Co takiego?

      – Bez bałachu. Michał Sznajderman, tak?

      Wiktor usiadł na łóżku i spojrzał w oczy rozmówcy.

      – Mówili przed chwilą – dodał więzień. – Znaleźli go, jak dyndał już kilka godzin.

      Forst potrzebował chwili, by ta informacja do niego dotarła. Michał Sznajderman nie należał do osób o słabej psychice – przeciwnie, miał głębokie poczucie misji, przez co trudno było spodziewać się, że przedwcześnie zakończy swoje życie.

      Wniosek mógł być tylko jeden. Bestia z Giewontu zacierała ślady. Przygotowywała się do kolejnego etapu swoich działań.

      11

      Dwóch mężczyzn ustawiło głośnik tuż za wejściem do sali gimnastycznej, a potem podpięło do niego przewód od mikrofonu. Jeden z nich podał urządzenie Dominice Wadryś-Hansen. Prokurator postukała w membranę, rozległo się echo.

      Odchrząknęła, a potem spojrzała na Osicę. Kiwnął głową.

      – How many of you speak English? – zapytała.

      Cały gwar nagle ucichł. Kobiety w hidżabach przyciągnęły do siebie dzieci, jakby obawiały się, że donośny dźwięk z głośnika jest zapowiedzią problemów. Wszelkie rozmowy zostały przerwane, a oczy zebranych zwróciły się na Wadryś-Hansen.

      Dominika czekała, aż ktoś podniesie rękę, ale uchodźcy zamarli. Odwróciła usta od mikrofonu.

      – Panie inspektorze, zorganizuje mi pan jakiś podest? Większość mnie nie widzi.

      – Jak pani chce.

      Osica po chwili wrócił z krzesłem. Wadryś-Hansen spojrzała na nie bez przekonania, ale ostatecznie nie miała zamiaru wybrzydzać. Edmund wystawił rękę, by pomóc jej wejść, poradziła sobie jednak bez jego pomocy.

      Potoczyła wzrokiem po zebranych.

      – Does anyone speak English?

      Cisza. Wyglądało na to, że ani jeden z uchodźców nie zna angielskiego.

      – I just need to ask you a few simple questions.

      Nadal nie odpowiadali. Wadryś-Hansen przyglądała się ich twarzom, starając się ustalić, czy naprawdę nie rozumieją. Nie dostrzegła błysku zrozumienia w oczach