Forst przypuszczał, że kiedy rozmówca dowie się, o co chodzi, nie będzie w tak dobrym humorze. Wiedział, że musi odpowiednio mu to sprzedać. Nie tylko jeśli chodziło o cenę, ale także o formę.
– Wiesz, za co tu trafiłem?
Czachor wzruszył ramionami z tak teatralną obojętnością, że mógłby tym samym zapewnić sobie nominację do przyszłorocznych Oscarów.
– Białka nie okazałeś – odparł.
Rzeczywiście, nie okazał. Każdy na wejściu do celi musiał się odpowiednio wylegitymować – pokazać dokument z informacją o aresztowaniu i paragrafie, z którego postawiono mu zarzut. W przypadku Wiktora mijało się to z celem. Po przeniesieniu z aresztu śledczego każdy wiedział, kim jest.
– Chcieli mnie też zamknąć za te zabójstwa w górach.
– Ta?
– Postawili mi cały szereg zarzutów.
– Ale obskoczyłeś garunek tylko za Ukraińca?
– Tak – odparł Forst, starając się skupić na teraźniejszości, nie przeszłości. Mimo to oczami wyobraźni widział przez moment twarz Łowotara. – Resztę udało się prawnikowi obalić.
– I na cholerę mi to wiedzieć?
– Bo ten, który zabijał, nadal jest na wolności.
– No i?
– Zamierzał zrzucić na mnie winę, ale…
– Do rzeczy, kurwa, nie mam całego dnia.
– Chciał mnie wrobić – podkreślił Forst, wychodząc z założenia, że wszelkie przejawy donosicielstwa ustawią tę rozmowę na odpowiednim torze. – A teraz śmieje mi się w twarz.
Więzień sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar machnąć ręką i wrócić do celi.
– W jakiś sposób dobrał się do twojej przesyłki.
– Co? – rzucił Czachor.
– Ta gąbka, w której był kompot…
– Co z nią?
Wiktor skrzywił się, rozejrzał, a potem splunął na korytarz.
– Skurwiel skropił ją perfumami kobiety, którą zabił. Kobiety, na której mi zależało.
– O czym ty mówisz, człowieku?
– Olga Szrebska. Musiałeś o niej słyszeć.
Czachor przez moment się zastanawiał, a potem najwyraźniej połączył wszystko w umyśle, bo w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Przez moment wbijał wzrok w Wiktora, zastanawiając się nad czymś.
Forst miał wrażenie, że zbliża się do osiągnięcia celu. Największy kłopot polegał na tym, że żaden więzień nie zamierzał rozmawiać z byłym policjantem o ludziach, którzy dostarczają kontrabandę do więzienia. Tymczasem Wiktorowi potrzebny był do nich bezpośredni kontakt.
– Niemożliwe – ocenił w końcu Czachor. – To zaufana grupa. Nie bujają się z konfidentami.
– A jednak…
– Nie.
– Daję ci słowo – zaoponował Forst.
– Które jest dla mnie warte mniej niż gówno spuszczane w kiblu. Co ty kombinujesz, gadzino?
A jednak nie poszło do końca po jego myśli.
– Posłuchaj…
– Nie – uciął Czachor. – Spierdalaj stąd, zanim dostaniesz oklep, przy którym tamta afera bęckowa z Monte będzie tylko miłym wspomnieniem.
Trzech pozostałych osadzonych ożywiło się. Nie podnieśli się z prycz, ale spojrzeli kontrolnie w kierunku progu, gotowi działać.
– Zapłacę więcej, niż byłbyś…
– Wypierdalaj!
Forst usłyszał, jak towarzysze Czachora podrywają się na równe nogi. Szybko się wycofał, klnąc w duchu. Dobrze przygotował grunt, był ostrożny, ale ostatecznie tylko łut szczęścia mógł sprawić, że ta rozmowa potoczy się po jego myśli. A w jego przypadku uśmiech losu był równie prawdopodobny, co stabilna pogoda w sierpniu w Tatrach.
Wrócił do celi i ułożył się na pryczy. Poczuł nadchodzący ból głowy i uznał, że najwyższa pora przyjąć kolejną dawkę kompotu. Miał zamiar poleżeć chwilę, złapać oddech, a potem zabrać się do roboty.
– Słyszałeś? – rozległ się głos jednego ze współosadzonych.
Wiktor w pierwszej chwili go zignorował. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem któryś z więźniów sam się do niego odzywał.
– Psie.
Forst spojrzał w bok i przekonał się, że przy pryczy stoi najstarszy ze skazańców.
– Pytałem, czy słyszałeś, co mówią w NSI.
– Nie.
– Ten kabel, co zeznawał przeciwko tobie, wyhuśtał się na tygrysie.
– Co takiego?
– Bez bałachu. Michał Sznajderman, tak?
Wiktor usiadł na łóżku i spojrzał w oczy rozmówcy.
– Mówili przed chwilą – dodał więzień. – Znaleźli go, jak dyndał już kilka godzin.
Forst potrzebował chwili, by ta informacja do niego dotarła. Michał Sznajderman nie należał do osób o słabej psychice – przeciwnie, miał głębokie poczucie misji, przez co trudno było spodziewać się, że przedwcześnie zakończy swoje życie.
Wniosek mógł być tylko jeden. Bestia z Giewontu zacierała ślady. Przygotowywała się do kolejnego etapu swoich działań.
11
Dwóch mężczyzn ustawiło głośnik tuż za wejściem do sali gimnastycznej, a potem podpięło do niego przewód od mikrofonu. Jeden z nich podał urządzenie Dominice Wadryś-Hansen. Prokurator postukała w membranę, rozległo się echo.
Odchrząknęła, a potem spojrzała na Osicę. Kiwnął głową.
– How many of you speak English? – zapytała.
Cały gwar nagle ucichł. Kobiety w hidżabach przyciągnęły do siebie dzieci, jakby obawiały się, że donośny dźwięk z głośnika jest zapowiedzią problemów. Wszelkie rozmowy zostały przerwane, a oczy zebranych zwróciły się na Wadryś-Hansen.
Dominika czekała, aż ktoś podniesie rękę, ale uchodźcy zamarli. Odwróciła usta od mikrofonu.
– Panie inspektorze, zorganizuje mi pan jakiś podest? Większość mnie nie widzi.
– Jak pani chce.
Osica po chwili wrócił z krzesłem. Wadryś-Hansen spojrzała na nie bez przekonania, ale ostatecznie nie miała zamiaru wybrzydzać. Edmund wystawił rękę, by pomóc jej wejść, poradziła sobie jednak bez jego pomocy.
Potoczyła wzrokiem po zebranych.
– Does anyone speak English?
Cisza. Wyglądało na to, że ani jeden z uchodźców nie zna angielskiego.
– I just need to ask you a few simple questions.
Nadal nie odpowiadali. Wadryś-Hansen przyglądała się ich twarzom, starając się ustalić, czy naprawdę nie rozumieją. Nie dostrzegła błysku zrozumienia w oczach