– Znalazł pan coś wychodzącego poza normę? – spytała Wadryś-Hansen.
– To znaczy?
Sądziła, że nie musi tego rozwijać.
– Obcy naskórek pod paznokciami, odciski palców, włos o innym kolorze, kawałek…
– Nie.
Musiała powstrzymać się przed zruganiem go za to, że nie skończyła zdania. Zaplotła ręce za plecami i przekrzywiła głowę.
– Co mnie specjalnie nie dziwi – dodał doktor. – W końcu sprawca zadał sobie trud, by powyrywać zęby i odciąć opuszki palców.
– Wiadomo, czego użył do zębów?
– Nie. Brak konkretnych śladów mechanoskopijnych.
Dominika zaklęła w duchu.
– Ale proszę być optymistką. Usunięcie tych elementów świadczy o tym, że pani NN figuruje w jakichś rejestrach. Inaczej morderca by się nie fatygował.
– Być może.
– Badanie DNA powinno więc dać oczekiwany rezultat.
Wadryś-Hansen pokiwała głową, choć nie była co do tego przekonana. Zabójca musiał brać pod uwagę, że za kilkanaście dni uzyskają wynik badania. Gdyby obawiał się, że materiał zostanie zidentyfikowany, ukryłby zwłoki, spalił je lub rozpuścił. Z drugiej strony mógł grać na czas.
Dominika na powrót spojrzała w martwe, puste oczy nieznajomego. Trwała tak przez moment, jakby miał obudzić się i powiedzieć jej, kim jest i dlaczego zginął.
– Wszystko w porządku? – odezwał się Osica.
– Nic nie jest w porządku.
– To prawda – przyznał pod nosem. – Wiele konkretów tutaj nie serwują. Ale może traseolodzy coś mają?
– Niewiele – odparła Wadryś-Hansen i skinąwszy na Edmunda, ruszyła w stronę korytarza. Na odchodnym posłała jeszcze lekarzowi blady uśmiech.
– Przecież tam było mnóstwo śniegu. Sytuacja wprost wymarzona. Wypełniają odciski tymi swoimi substancjami, robią odlew i widać nawet numer buta.
– Nie w tym przypadku. Wiatr zatarł niemal wszystkie ślady.
Nie było halnego, ale mocne górskie podmuchy wystarczały w zupełności. Kiedy Dominika opuszczała miejsce zdarzenia, przemknęło jej przez myśl, że góry naprawdę są zmorą kryminalistyków.
– Ale muszą wiedzieć chociaż, ilu ludzi tam było.
Prokurator pokręciła głową.
– Nawiało i napadało tyle, że nie sposób było wyciągnąć konstruktywnych wniosków. Zabójca zresztą z pewnością zadbał także o ten aspekt.
– To znaczy? Kupił buty o innym rozmiarze, bez bieżnika czy jak?
– Niewykluczone.
Osica sprawiał wrażenie, jakby zwymyślał sprawcę w duchu. Wyszli na ulicę, a potem skierowali się do samochodu Wadryś-Hansen. Edmund nie pytał, dokąd się wybierają, ale Dominika przypuszczała, że nie musi – spędził w policji wystarczająco dużo lat, by to wiedzieć.
– Wiadomo coś w sprawie monety? – zagaił, kiedy zajęli miejsca.
Prokurator włączyła Beth Gibbons i Rustina Mana. Z głośników popłynęły spokojne rytmy, nijak niepasujące do rozmowy o śledztwie.
– Wiadomo całkiem sporo.
Osica spojrzał na nią, a potem na wyświetlacz na desce rozdzielczej.
– Co to za muzyka?
– Cicha mieszanka akustycznego folka i jazzu.
Edmund mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
– Nieważne – odparł. – Więc co wiemy o monecie? Oprócz tego, że jest w obiegu?
– Wykonano ją ze stopu aluminium i brązu. Jest w użyciu od 2003 roku, waży dziewięć i pół grama, ma średnicę dwudziestu siedmiu i pół milimetra. Napis wokół, którego nie rozumieliśmy, oznacza „dziesięć syryjskich funtów”.
– I?
– I to równowartość niemal dwudziestu groszy.
Osica zerknął na nią kątem oka.
– Rozumiem, że dopiero zbliża się pani do konkretów?
– Obawiam się, że to wszystko.
– Czyli nic nie mamy?
– Moneta jest czysta, jeśli o to panu chodzi. Prześwietlono ją z każdej strony, nie ma odcisków palców. Co, zważając na temperaturę, przy której każdy nosi rękawiczki, jest całkiem zrozumiałe.
– A te ruiny na rewersie?
– Według człowieka, z którym rozmawiałam, to Palmyra.
– Jakże adekwatne. Umieszczają na monetach zabytki, które potem niszczą.
– Oni?
– No wie pani…
– Terroryści z ISIS mają się do urzędników banku centralnego Syrii mniej więcej tak, jak pan do prezydenta.
Podinspektor przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar podjąć polemikę, ale ostatecznie wbił wzrok przed siebie i zamilkł. Dominika wprawdzie nie zwykła bronić rządu Baszszara al-Asada, ale należało mu przyznać, że nie ogołacał starożytnych ruin.
Wadryś-Hansen wyjechała na Powstańców Śląskich i przyspieszyła trochę. Właściwie powinna zrobić to już dawno, nie tylko jeśli chodziło o prędkość jazdy. Na razie szczegóły sprawy nie wyszły poza kręgi śledczych, ale było tylko kwestią czasu, nim tak się stanie. Ją samą zresztą czekała konferencja prasowa, na której będzie musiała ujawnić wszystko to, co nie musiało pozostawać w tajemnicy ze względu na dobro śledztwa.
Wjechali do Kościeliska chwilę później. Beth Gibbons zaczynała właśnie śpiewać w piątym numerze na płycie Out of Season.
– Pokieruje mnie pan dalej?
– To zależy, dokąd zmierzamy.
– Dobrze pan wie.
Edmund rozejrzał się i poprawił pas.
– Pojedziemy jeszcze kawałek Nędzy Kubińca, potem będzie trzeba skręcić w lewo. Za bankiem spółdzielczym w Szeligówkę. Nie przegapimy, po drugiej stronie ulicy stoi kościół.
– Świetnie.
– Świetnie będzie, jeśli tam cokolwiek znajdziemy.
– Podążamy za tropem, panie inspektorze.
– Tak, tak… a jednak problem polega na tym, że jest on raczej mętny. Syryjska moneta, syryjski uchodźca. Tyle wiemy.
– Dowiemy się więcej na miejscu.
– W jaki sposób? Zapytamy, kto ostatnio wybijał komuś zęby i odcinał opuszki palców?
Dominika zbyła tę uwagę milczeniem. Musiała przyznać, że przyzwyczajała się powoli do zrzędliwego stylu bycia Osicy. Było w nim coś urokliwego.
– Spróbujemy zadać to pytanie w bardziej zawoalowany sposób.
– Efekt będzie taki sam – odbąknął i wzruszył ramionami. – Poza tym powinniśmy chyba poinformować wójta. To on odpowiada za tych