– Dlaczego mówi pan o sprawcach, a nie o sprawcy? – odważyła się zapytać Weronika.
– Kluczem jest ofiara – odrzekł. – Dla profilera to książka, którą trzeba umieć czytać. Ale tak pokrótce: ten człowiek był bardzo wysoki i silny. Na razie nic nie wiem o jego osobowości, zwyczajach, trybie życia. Mogę wnioskować jedynie na podstawie fizycznych elementów układanki. Prościej mówiąc, na podstawie obrażeń. Mimo otyłości i swojego wieku nie był łatwym przeciwnikiem dla jednej, nawet tak samo silnej jak on osoby. Proszę obejrzeć zadane ciosy. Jak są rozległe, jak jest ich wiele. Sprawcy nie byli w stanie nad nim zapanować, bo walczył o życie jak lew, a w obliczu zagrożenia jego siła była znacznie większa niż w normalnych warunkach.
– Czyli było ich dwóch?
– Za wcześnie na tak precyzyjną odpowiedź. Moja hipoteza jest taka, że było ich kilku. Może dwóch, a może i trzech. Może ktoś stał na czatach, może współpracował z nimi kierowca, który umożliwił im błyskawiczne zniknięcie z miejsca zdarzenia. No i jest jeszcze zleceniodawca, którego tu nie było, ale mógł pomagać w zorganizowaniu zbrodni.
– Skąd pan to wie? – zdziwiła się Weronika.
– Brak śladów włamania. Poza tym to Stawowa, centrum Katowic, jedna z najczęściej uczęszczanych okolic. Skrzyżowanie ulic pełnych sklepów i restauracji, obok dworzec. Słowem wyjątkowo łatwe warunki do dokonania zabójstwa i zniknięcia bez śladu.
Prokuratorka stała jak słup soli. Czuła się jak idiotka. Nie przypuszczała, że w miejscu zbrodni można znaleźć tyle ważnych tropów. Pomyślała, że w kilku sprawach, które nie zakończyły się znalezieniem sprawcy, być może zabrakło profilera. Tak dobrego jak Meyer. Nie śmiała się więcej odzywać.
– To wszystko jednak tylko moje domysły, pierwsze spostrzeżenia. – Meyer ciągnął już łagodniej. – Muszę to dogłębnie sprawdzić i wszystko opiszę w ekspertyzie. Na szczęście Waldek, znaczy podinspektor Szerszeń, doskonale o tym wie. Wie także, że opinię dostanie ode mnie jak najszybciej, ale dopiero po zbadaniu całej sprawy, nie tylko analizy miejsca zdarzenia. Muszę jeszcze porozmawiać ze wszystkimi bohaterami tej tragedii. Chyba naprawdę szkoda, że nie dojechała pani na moje wykłady – dokończył.
Werka spojrzała na podinspektora Szerszenia, szukając u niego ratunku, ten jednak odwrócił głowę. Odrzuciła więc plan, by zakończyć rozmowę z Meyerem uszczypliwym komplementem, iż cieszy się, że polski profiler naprawdę istnieje, choć musi przyznać, że wyobrażała go sobie nieco inaczej: sądziła, że ma wąsy, nadwagę i jest mniej przystojny niż filmowy bohater Sprawy Niny Frank. Zamierzała się oddalić, bo trudno jej było przełknąć upokorzenie. Psycholog zrugał ją na oczach całej ekipy. Była przekonana, że ich rozmowie przysłuchiwali się wszyscy, włącznie z młodym aspirantem, który pilnował czerwono-białej taśmy, by nikt niepowołany nie wszedł do pomieszczenia. Meyer jednak uśmiechnął się do niej i dodał pojednawczo:
– A jeśli chodzi o twarde dowody, pani prokurator, znalazłem to. – Odstawił na komodę ramkę ze zdjęciem synka lekarki, którą podczas rozmowy trzymał w ręku, po czym podszedł do biurka. Lewą ręką, wciąż w lateksowej rękawiczce, delikatnie i powoli, jakby rozbrajał bombę zegarową, wysunął półkę, na której powinna stać klawiatura komputera. Była pusta. Leżał tam tylko pęk kluczy na sporym kółku. Z gąszczu metalu wyraźnie wyróżniały się dwa: jeden solidny, stary, z kutym wykończeniem i skomplikowanymi ząbkami oraz drugi, do auta z firmowym logo Saab i egzotycznym breloczkiem ze skóry. – Ten większy prawdopodobnie pasuje do tego zamka – Meyer wskazał na ściankę, za którą były drzwi wejściowe do lokalu. – A ten do samochodu może należeć do denata.
– To wykaże ekspertyza. Co z tymi kluczami? Nie rozumiem. – Weronika wydęła usta z dezaprobatą.
– Jeśli faktycznie należały do ofiary, jak zakładam, to oznaczałoby, że sam otworzył sobie drzwi. Może czekał na gospodynię. Nie było śladów włamania. Domofon jest nienaruszony. W tym zestawie musi więc być też klucz do drzwi wejściowych do kamienicy. To dlatego sąsiadka nic nie zauważyła. Nie dlatego, że akurat oglądała serial. Denat musiał mieć klucze, by tu wejść, albo… – Profiler zawiesił głos.
Wszyscy zamilkli, czekając na dalszy ciąg wywodu.
– Znał zabójcę. – Rudy i Meyer powiedzieli jednocześnie.
– Lub zabójczynię – wtrącił Szerszeń.
– Słusznie. – Hubert kiwnął głową. – I dlatego wpuścił ją do mieszkania, bo nie spodziewał się napaści. Ślady na miejscu zbrodni wskazują zresztą, że zaatakowano go z zaskoczenia. A po zabójstwie drzwi zostały zamknięte. Rano policjanci musieli je wyważyć, by dostać się do środka, kiedy Michał Douglas zgłosił na komendę zaginięcie żony. Z całą pewnością musiał istnieć dodatkowy komplet – zakończył swój wywód i podniósł do góry pęk kluczy z brelokiem. – Prawdopodobnie posiadał go zabójca i to dzięki niemu dostał się do środka.
– Na pewno już się ich pozbył. – Weronika wzruszyła ramionami. Prawdę mówiąc, już dawno zgubiła się w jego wywodach.
– Może tak być – zgodził się Meyer – ale z mojego punktu widzenia ważne jest ustalenie, kto je miał w piątek. Jeśli ten ktoś nie jest zleceniodawcą zbrodni, to z pewnością ma z nią ścisły związek. Według mnie to obecnie najważniejsza nitka, która może doprowadzić nas do kłębka.
Ich rozmowę przerwało zamieszanie przy wejściu.
– Co się tu dzieje? – usłyszeli damski głos. Nie mogli zobaczyć osoby, która wypowiadała te słowa, gdyż wejście skutecznie zasłaniała ściana z karton-gipsu. Prokurator Rudy, podinspektor Szerszeń i Hubert Meyer szybko przemieścili się w tamtym kierunku. W korytarzu stała elegancka blondynka w beżowej sukience safari, złotych sandałkach i apaszce w kratkę Burberry. Z gracją postawiła u swych stóp skórzaną torbę kolonialną, wartą więcej niż miesięczna pensja podinspektora Szerszenia. Kobieta była dyskretnie umalowana, w uszach miała brylantowe kolczyki, a na ręku cienką jak nitka złotą bransoletkę.
– Co to za okropny zapach? – Zatrzymała się, nie była w stanie zrobić ani kroku dalej i zwróciła się do prokuratorki. – Czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu się stało?
Jej blond włosy obcięte do ramion, na wzorowego boba, były correct, jakby dopiero co wyszła od fryzjera. Filigranowa, o regularnych rysach twarzy, orzechowych oczach i ładnie wykrojonych ustach wydawała się uosobieniem klasy. Meyer ocenił, że mimo dojrzałego wieku wciąż miała bardzo zgrabną sylwetkę. Twarz bez zmarszczek, nienaturalnie napięta, ujawniała talent chirurgów plastycznych. Być może dlatego nie okazywała teraz prawdziwych emocji, a może nie była do nich zdolna.
– Co się tutaj dzieje? – powtórzyła cicho, lecz stanowczo. Była skupiona i nieprawdopodobnie spokojna.
Podinspektor Szerszeń pomyślał o niej jedno: zakonserwowana, zimna ryba.
Podszedł bliżej i bez słowa wyciągnął legitymację policyjną.
– Rozumiem, że pani doktor Elwira Poniatowska?
Niepozorna blaszka umieszczona w skórzanym etui zadziałała w mgnieniu oka. Kobieta zacisnęła usta i wpatrywała się w niego w oczekiwaniu.
– Zgadza się.
– Podinspektor Szerszeń. Proszę za mną.
Poniatowska zasłoniła apaszką połowę twarzy.