Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-0042-0
Скачать книгу
target="_blank" rel="nofollow" href="#n1" type="note">1 i teraz zajmowała się śledztwami najcięższego kalibru. Choć podinspektor Szerszeń był starszy od Werki o szesnaście lat, założyciel pierwszej w Polsce sekcji Archiwum X2 i jeden z najlepszych psów gończych katowickich organów ścigania w jej obecności wcale nie czuł się jak kandydat na emeryta. Przeciwnie. Zdecydowanie wolałby mieć z młodą prokuratorką relacje trochę inne niż ojcowskie. Tym bardziej że Werka nigdy nie dała po sobie poznać, że dzieciństwo spędzali w zupełnie innych czasach, i bez skrupułów prowadziła z nim potyczki słowne, flirtowała, a kiedy trzeba było – potrafiła porządnie opieprzyć.

      – Po co wyżywasz się na tym biednym Marku? – rzuciła. Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Chyba rzeczywiście nie liczyła na odpowiedź, bo zaraz odeszła w kierunku denata i z zainteresowaniem godnym anatomopatologa3 przyjrzała się jego ranie na szyi. – Nie jego wina, że śmierdzi tu jak w trupiarni – dodała, odruchowo zasłaniając twarz.

      – Teraz to nic. Ale jak tu wszedłem po ósmej, aż mi się cofnęło śniadanie mistrzów… – mruknął Szerszeń.

      – Co? – Rudy nie załapała. Dopiero po chwili skrzywiła się. – Aha, rozumiem.

      Podinspektor jednak bardzo chciał ten wątek kontynuować.

      – Śniadanie mistrzów. Kiełbasa z całego województwa. Najlepsze żydowskie lekarstwo na kaca: żarcie – wyjaśnił. – Ale leczenie dzisiaj na marne, wszystko na nic – zasmucił się.

      – Czyli dręczysz chłopaka, bo masz kaca i musiałeś przyjechać rano do roboty? – Weronika pokręciła głową z niedowierzaniem. – Rozumiem, że wy w policji macie falowe podejście do sprawy? – dodała z niesmakiem.

      – O nie – pokiwał palcem Szerszeń – co to, to nie! Ja mściwy nie jestem, moja panno. Tylko nie lubię pracować z idiotami.

      Weronika milczała, lecz wyraz jej twarzy mówił: „Dobrze, dobrze, ja i tak wiem swoje”. Wreszcie roześmiała się, ukazując białe, równe zęby z przerwą między jedynkami. Jej twarz natychmiast nabrała innego wyrazu. Była tak urocza, że Szerszeń aż pokraśniał z zadowolenia.

      – A jednak wolałam, jak paliłeś – westchnęła prokuratorka i wyciągnęła w jego kierunku pudełko z cukierkami.

      Szerszeń wygrzebał kilka miętusów i natychmiast załadował je do ust.

      – Nie przeszadżaj sz tym szmrodem. I czak krótko leżał.

      – Siedział – poprawiła go Werka.

      – Sziedżał – powtórzył Szerszeń i głośno rozchrupał cukierki. Po chwili dodał: – Ze dwa dni. Tylko ten upał…

      Rozejrzał się po pokoju. Większość ekipy kręciła się przed wejściem do mieszkania.

      – Co to jest? Święto policji? – krzyknął do nich podinspektor. W pomieszczeniu natychmiast zaroiło się od policjantów.

      – Ale bajzel! – Weronika się rozejrzała. Tylko poczekalnia dla pacjentów, kuchnia i osobisty gabinet lekarki nie nosiły śladów walki. Salon i odgrodzony od niego ścianą z karton-gipsu przedpokój były niemal doszczętnie zdemolowane. Na ścianach brakowało obrazów, szuflady komód wraz z zawartością leżały na podłodze odwrócone dnem do góry, książki pozrzucane z półek, z niewielkiej sofy w salonie wyciągnięto pościel. Kiedy Werka podeszła do inkrustowanej gabloty z wiśniowego drewna, pod stopami usłyszała chrzęst. Spojrzała na dół i już wiedziała, co znajdowało się w gablocie. Na podłodze wokół mebla utworzył się dywanik z porcelanowych skorupek. Zerknęła na szklane drzwiczki szafki, które nie nosiły żadnych śladów uszkodzeń, i pomyślała, że intruz pewnie stał w tym samym miejscu co ona teraz i po prostu tłukł kolejne filiżanki, dzbanuszki, talerzyki. Dla samego faktu zniszczenia, tylko po to, by przestały istnieć. W tej kupce porcelanowej drobnicy dostrzegła ocalałą filiżankę Rosenthala w różany wzór. Zerknęła na denko – 1896 rok. Obejrzała ją pod słońce. Porcelana była cienka niczym papier. Poczuła złość na prymitywów, którzy bezceremonialnie wytłukli takie cacka.

      – Masz fajki? – spytała Marka, który właśnie pojawił się obok niej. Fotograf, głośno sapiąc, odpakowywał z folii baterie, które udało mu się kupić dopiero w centrum handlowym, kilka przecznic od kamienicy.

      Nie śpieszył się. Spokojnie odstał swoje w kolejce do kasy, potem cierpliwie poczekał na wystawienie faktury. W tym czasie skoczył na hamburgera i frytki, a wreszcie spacerkiem, paląc papierosa, wrócił do kamienicy. Schody pokonywał jednak biegiem, by nie zmiażdżył go gniew podinspektora, gdyby ten zorientował się, że chłopak zrobił sobie samowolną przerwę.

      – Poczęstujesz mnie? – zapytała Weronika, a kiedy nie reagował, dodała: – Widziałam, że paliłeś na ulicy.

      Stanęła tak blisko niego, że fotograf ledwie łapał oddech. Speszony – widziała przecież, że tak naprawdę wcale się nie śpieszył – drżącymi dłońmi sprawdzał zawartość kieszeni. W końcu stwierdził, że zgubił całą paczkę papierosów i złotą zapalniczkę Zippo. Wtedy poczuł, jak kobieta powoli wyciąga mu je z górnej kieszeni dżinsowej kurtki.

      – Mogę? – Trzymając paczkę w ręku, przeciągnęła językiem po wydatnych wargach.

      Fotograf oblał się sztubackim rumieńcem i skinął głową. Spojrzał przepraszająco na Szerszenia, który, ubawiony sytuacją, nawet nie zbeształ go, że zbyt długo szukał tych baterii.

      Na widok marki Cristal Weronika się skrzywiła, lecz wyjęła dwa papierosy – jednego zapaliła, a drugiego schowała do futerału na okulary. Nie wysiliła się na uprzejme „dziękuję”, kiwnęła tylko młodzieńcowi i podeszła do reszty ekipy. Zamieniła z policjantami kilka zdań, lakonicznie skwitowała kilka faktów i zmarszczyła brwi, kiedy podawali jej wyniki swoich działań. Szerszeń obserwował, jak wskazuje odbarwione prostokąty na ścianach, które jeszcze kilka dni temu niewątpliwie zdobiły obrazy. Lekarz sądowy podsunął jej do podpisania protokół. Weronika zamaszyście złożyła swój autograf, po czym wróciła do podinspektora. Teoretycznie powinna czuwać nad odpowiednim zabezpieczeniem wszelkich śladów i decydować, jakie czynności należy wykonać na miejscu zdarzenia, lecz znała Szerszenia i wiedziała, że tak doświadczony śledczy jak on wie lepiej, co robić. Nietaktem byłoby wymądrzać się na jego terenie. Spokojna o stronę formalną mogła zająć się tym, co lubiła najbardziej – analizą.

      – Myślisz o tym samym co ja? – zapytała, wskazując puste miejsca po obrazach. Niedbałym gestem zdjęła marynarkę. Pod spodem miała białą bluzkę ze stójką, zapiętą po ostatni guzik. W trakcie rozmowy lewe ramiączko biustonosza uparcie opadało i Weronika wciąż je poprawiała. Na dodatek materiał bluzki był tak cienki, że prześwitywała przezeń koronka stanika. Szerszeń z łatwością wyobraził sobie objętość jej biustu.

      – Teraz prawdopodobnie o czymś zupełnie innym… – Odchrząknął. – No, ale powiedzmy, że myślę o tym czymś, co tli ci się w ręku.

      – Palenie zabija, a ponieważ cię lubię, to cię nie poczęstuję. Poza tym nie mogę ryzykować gniewu twojej małżonki. – Uśmiechnęła się szeroko.

      Szerszeń przeniósł wzrok z jej biustu na twarz, przyjrzał się złotej mapie piegów na policzkach, półprzezroczystym zielonym oczom i powiedział:

      – Widzę, że wredne rude koty łażą w tej okolicy nie tylko nocą. No cóż, mały kotek też drapie.

      – Ja natomiast myślałam o tym – ciągnęła Weronika – jak to się stało,


<p>2</p>

Archiwum X – wydział policji zajmujący się niewyjaśnionymi zbrodniami sprzed lat.

<p>3</p>

Anatomopatolog – medyk sądowy, lekarz zajmujący się analizą obrażeń po śmierci i ustalający sposób oraz przyczynę zgonu denata.