Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa. Joanna Jax. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Jax
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7835-631-8
Скачать книгу
również inne, przedstawiające jedynie Esperanzę, i odniósł album na miejsce. Miał zamiar pokazać fotografię doktorowi Salazarowi, zaś zdjęcie kobiety postanowił zachować, by jej obraz nie ulotnił mu się z pamięci. Żywił również nadzieję, że poczciwy Eduardo nie zapała w najbliższym czasie chęcią oglądania rodzinnych pamiątek, a Chełmicki zdoła rozwiązać zagadkę swojego pobytu w Hiszpanii, zanim Eduardo kolejny raz otworzy album.

***

      Doktor Salazar przyjrzał się fotografii, uśmiechnął się i głośno westchnął.

      – Tak, wtedy Eduardo był szczęśliwy. Ci dwaj młodzieńcy, podobni do siebie jak dwie krople wody, to jego synowie. Bóg mi świadkiem, że ich nie odróżniałem, chociaż nie byli bliźniakami. No i piękna córeczka tatusia. Eduardo po tylu latach pogodził się ze stratą małżonki i był naprawdę pogodnym człowiekiem. W przeciwieństwie do jego brata, tego ponuraka, na którego mówię „Smutas”. Też stracił żonę, podobnie jak Eduardo, ale, niestety, nie doczekał się potomstwa i tak zazdrościł bratu przychówku, że wiecznie chodził obrażony na cały świat, a najbardziej na własnego brata – powiedział.

      – Wydaje mi się, że gdzieś go widziałem – powiedział niepewnym głosem Chełmicki.

      – Może widziałeś, a może wcale nie widziałeś. Eduardo i „Smutas” są do siebie podobni, a ostatnio nawet bardziej niż kiedyś. Bo jakkolwiek Eduardo sprawia teraz wrażenie ponuraka, tak niegdyś lubił się pośmiać i pożartować, a „Smutas” taki już się chyba urodził. Ponury i wiecznie niezadowolony.

      – A wie, doktor, gdzie mieszka ten cały „Smutas”? – zapytał Julian.

      – Tak dokładnie to nie wiem, ale ma niewielką finkę u podnóży gór. Ot, mały spłachetek ziemi i kilka sztuk bydła. Musiałbyś zapytać Eduarda… A prawda, przecież ty po hiszpańsku ani me, ani be, ani kukuryku – z sarkazmem zakończył doktor i dodał z westchnieniem: – Dobrze, już dobrze, nie gap się tak na mnie, „Boląca Głowo”. Jutro podjadę do Eduarda i zapytam go o brata.

      – Dziękuję, doktorze, ale proszę mu nie mówić, że ta wiedza jest potrzebna mnie – powiedział Chełmicki.

      – Chłopcze, mogę uczynić, o co prosisz, ale Eduardo nie jest idiotą. Od razu się domyśli, że robię to dla ciebie, bo nigdy nie uwierzy, że pytam o „Smutasa” z życzliwości. Ale spróbuję udawać, że kieruje mną ciekawość, a nie troska. A kiedy już się dowiem, gdzie dokładnie mieszka, co zamierzasz? – zapytał zaciekawiony doktor. – Pojedziesz do „Smutasa”, zapukasz, a potem staniesz przed nim i zaczniesz mu się przyglądać? Pojechałbym z tobą, ale nie lubimy się zbytnio i obawiam się, że może się moimi odwiedzinami zdziwić jeszcze bardziej niż Eduardo faktem, że pytam o jego brata.

      – Najpierw pojadę i rozejrzę się. A jego po prostu poproszę o szklankę wody…

      – „Boląca Głowo”… – westchnął doktor. – O konspiracji to ty nie masz pojęcia. Jakeś ty się uchował w tej biednej Polsce…

      – Czuję się jak młody Indianin stojący przed obliczem wodza. – Julian roześmiał się w końcu, bo w istocie przydomki nadawane ludziom przez Salazara brzmiały jak imiona plemienne.

      Chełmicki spostrzegł jednak, że i poczciwego doktora zaczęła wciągać ta tajemnicza historia i sam był ciekaw jej rozwiązania. Dla Juliana było to życiową koniecznością, dla Salazara czymś w rodzaju łamigłówki, której rozwikłanie przyniesie mu satysfakcję.

***

      Nazajutrz późnym popołudniem zastał starego doktora na werandzie Eduarda, z którym popijał orszadę i gwarzył, zdawałoby się, beztrosko o sytuacji geopolitycznej. Nie było w tym nic dziwnego, cała Europa prawiła o wojnie, układzie sił i posunięciach najważniejszych graczy, jakimi byli Niemcy, Rosjanie i Brytyjczycy otrzymujący wsparcie zza oceanu. Salazar przywitał się z Chełmickim, zamienił z nim kilka zdawkowych słów, po czym powrócił do dyskusji z Eduardem. Gdy jednak nastał zmierzch i doktor szykował się do powrotu do Granady, zaczepił Juliana, siedzącego na ławeczce przed budynkiem.

      – Jutro „Smutas” będzie na rynku w Granadzie. Nie będzie go w fince od świtu aż do sjesty. Musisz coś wymyślić, żeby niepostrzeżenie urwać się ze swoich zajęć. Pojedziemy tam i jeśli okaże się, że rozpoznajesz to miejsce, wtedy pomyślimy, co zrobić ze „Smutasem” – powiedział konspiracyjnym szeptem doktor.

      Chełmicki pokiwał głową.

      – Zostawię stado nad strumieniem, jakąś godzinę drogi od podnóża Sierra Nevada. Wbiję pale, a sam konno pojadę we wskazane miejsce. Bo rozumiem, doktorze, że już pan wie, gdzie dokładnie mieszka brat Eduarda? – równie cicho powiedział Chełmicki.

      – Masz mnie za durnia, „Boląca Głowo”? Pewnie, że wiem. Narysuję ci mapkę, jak dojechać do miejsca, w którym się spotkamy. Zostawisz tam konia, u jednego mojego znajomego, i dalej pojedziemy moim samochodem. „Duszący Kaszel” to poczciwy człowiek, konia ci przypilnuje, a Eduarda i jego brata to zna bardzo słabo, jak wszystkich zresztą, bo straszny z niego odludek – tłumaczył Salazar.

      Chełmicki kolejny raz pokiwał głową i pożegnał doktora, wracając do swojego pokoju z nadzieją, że kolejne wspomnienia z jego pobytu w Hiszpanii powrócą na swoje miejsce.

      16. Zamość, 1943

      – Ottonie, naprawdę bardzo mi przykro, że tyle to trwa, ale jeśli nie chcesz, aby twoja znajoma występowała w charakterze poszukiwanej, musisz uzbroić się w cierpliwość. Nasza administracja ma ręce pełne roboty, bo większość zleceń wymaga natychmiastowej interwencji. Może jednak wrzucę pannę Niechowską na oficjalną listę poszukiwanych i skrócę ten czas? – Młody oficer gestapo wił się niczym piskorz, gdy tłumaczył Igorowi Łyszkinowi tak długi czas oczekiwania na adres Hanki, który to miał zorganizować w błyskawicznym tempie.

      – Rozumiem, Horst, ale wiesz jak to jest. Gdzieś zostanie ślad i będą nachodzić Bogu ducha winną kobietę. Wybacz, ale nie mam o gestapo najlepszego mniemania – mruknął Igor.

      – Tak, wiemy, że nie lubicie gestapo, bo uważacie nas za nieudaczników. – Horst uśmiechnął się nieszczerze.

      – Dajże spokój, przyjacielu. Przecież nie wszystkich. – Łyszkin, mimo że był już zły z racji długiego czasu oczekiwania na wiadomości o miejscu zamieszkania Hanki, postanowił nie zrażać do siebie młodego oficera. Starał się, żeby ostatnie zdanie wypowiedzieć z życzliwością w głosie, po czym poklepał Horsta po plecach i dolał mu koniaku do kieliszka.

      Siedzieli w luksusowej restauracji, na obiad w której Łyszkin wydał fortunę i miał nadzieję, że uda mu się jakoś zakamuflować ten wydatek przed zwierzchnikami, zwłaszcza że Horsta gościł na podobnej biesiadzie już trzeci raz. Łyszkinowi jednak tego typu problemy wydały się błahe w porównaniu z tym, że miał bardzo mało czasu. Poprzedniego dnia otrzymał meldunek. Za tydzień do Zamościa miał przybyć SS-Oberführer Walter Huppenkothen, szef komórki kontrwywiadu gestapo, który następnie zamierzał jechać na wschód. A zadaniem Łyszkina było zamordowanie go. Potem jednak musiał być przygotowany na ewakuację. Zatem pozostało zaledwie kilka dni, by znajomość z Horstem przyniosła oczekiwane efekty.

      W czasie, gdy jego młodszy kolega raczył się kolejnymi kieliszkami wybornego koniaku, Łyszkin myślał intensywnie nad następnymi krokami. Udawał, że rozgląda się po lokalu i zachwyca sztukateriami na sufitach, adamaszkowymi zasłonami udrapowanymi niemal jak w arystokratycznych pałacach i kutymi, złoconymi żyrandolami.

      – Na wschodzie