NASZ GATUNEK STANĄŁ W OBLICZU KRYZYSU: jak mamy wykarmić miliardy ludzi na planecie, której zasoby są już na wyczerpaniu, skoro populacja wciąż rośnie? Od 1960 roku powiększyła się dwukrotnie, jednak konsumpcja produktów zwierzęcych wzrosła aż pięciokrotnie, a ONZ przewiduje, że będzie rosła nadal. Sprawy jeszcze bardziej komplikuje to, że biedniejsze kraje, takie jak Chiny i Indie (które są jednocześnie najludniejsze na świecie), bogacą się, a wielu ich obywateli, których dieta opierała się dotąd na roślinach, zacznie domagać się bardziej amerykańskiego jadłospisu, pełnego mięsa, jajek i nabiału – produktów zarezerwowanych dotąd dla bogaczy. Jak zauważają eksperci od zrównoważonego rozwoju, biorąc pod uwagę, jak nieefektywna jest hodowla zwierząt na pożywienie w porównaniu z uprawą roślin, ziemia po prostu nie jest w stanie sprostać takiemu wzrostowi popytu na produkty zwierzęce. Zmiany klimatyczne będą zbyt duże, wylesianie zbyt dotkliwe, zużycie wody zbyt wielkie, a okrucieństwo wobec zwierząt zbyt nieznośne.
Zgodnie z przewidywaniami w 2050 roku ziemię będzie zamieszkiwać dziewięć do dziesięciu miliardów ludzi. Jeśli większość z nich zdobędzie wystarczające środki, aby jeść równie obficie co mieszkańcy Zachodu – zwłaszcza Amerykanie – trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób mielibyśmy zapewnić ogromne połacie terenu i pozostałe zasoby konieczne, by zaspokoić ten popyt. Co roku dla samych Amerykanów hoduje się i zabija ponad dziewięć miliardów zwierząt, nie licząc zwierząt wodnych, takich jak ryby, które liczy się na wagę, nie na sztuki. Oznacza to, że w ciągu roku w celach konsumpcyjnych zabija się w Ameryce więcej zwierząt, niż jest ludzi na świecie. I prawie wszystkie są przez całe życie zamknięte w kombinatach przypominających raczej gułagi niż gospodarstwa.
Zielona rewolucja – podczas której badania nad rolnictwem doprowadziły do ogromnego pomnożenia plonów – pozwoliła ludziom produkować większą ilość jedzenia przy wykorzystaniu mniejszych zasobów, jednak czas, który zyskaliśmy, zwiększając naszą rolniczą produktywność, się kończy, musimy więc znaleźć drogę, która wyprowadzi ludzkość z wywołanego przez nas samych kryzysu.
By spojrzeć na problem z odpowiedniej perspektywy, wyobraźcie sobie, że idziecie w supermarkecie wzdłuż chłodni z drobiem. Obok każdego z kurczaków zwizualizujcie sobie ponad dwa i pół tysiąca półtoralitrowych butelek wody. A potem wyobraźcie sobie, jak jedną po drugiej odkręcacie i wylewacie zawartość do zlewu. Oto, ile wody potrzeba, by doprowadzić kurczaka ze skorupki na sklepową półkę. Innymi słowy, oszczędzicie więcej wody, rezygnując z jednego kurczaka na obiad, niż nie myjąc się przez pół roku.
Kalifornii i innym terenom dotkniętym suszą wystarczy na razie nakładanie restrykcji dotyczących podlewania trawników czy sugerowanie skrócenia czasu potrzebnego na wzięcie prysznica, ale podczas gdy popyt na wodę nieustannie rośnie, żadne indywidualne ograniczenia nie uzupełnią jej ilości, potrzebnej do podtrzymania – a tym bardziej rozwijania – hodowli przemysłowej zwierząt.
A nie chodzi tylko o kury. Coraz trudniej będzie ignorować 190 litrów wody stojących za każdym jajkiem, które wystarczyłyby, żeby wypełnić waszą wannę po brzegi. Albo 3400 litrów potrzebnych do wyprodukowania czterech litrów krowiego mleka (to już parę ładnych gorących kąpieli). Kupując taką samą ilość mleka sojowego, oszczędzasz 3200 litrów wody.
Te ogromne różnice pozostają w mocy, także kiedy mówimy o produktach zwierzęcych oznaczonych modnymi słowami takimi jak „lokalne”, „ekologiczne” i „bez GMO”. W świetle tych faktów to oczywiste, że jeśli zamierzamy nadal konsumować mięso, mleko i jajka w podobnych ilościach, musimy stać się bardziej efektywni. Znacznie bardziej efektywni.
To właśnie stara się dziś osiągnąć grupa naukowców i przedsiębiorców. Ich celem jest hodowla prawdziwego mięsa, tak by wszystkożercy mogli dalej cieszyć się smakiem wołowiny, kurczaka, ryb i wieprzowiny bez konieczności hodowania i zabijania zwierząt. Jeśli te start-upy osiągną sukces, mogą odmienić nasz dysfunkcyjny system żywnościowy bardziej niż jakakolwiek inna innowacja, rozwiązując wiele problemów, z którymi się mierzymy – od niszczenia środowiska i cierpienia zwierząt po choroby przenoszone przez żywność, a może nawet choroby serca. Te młode firmy stanęły do wyścigu o to, aby uczynić rzeczywistym świat, w którym moglibyśmy „mieć mięso i zjeść mięso”; w którym moglibyśmy cieszyć się dużą ilością mięsa i innych produktów zwierzęcych, nie szkodząc środowisku, zwierzętom i zdrowiu publicznemu.
FORGACS I JEGO EKIPA Z MODERN MEADOW nie są oczywiście pierwszymi, którzy wpadli na pomysł hodowania mięsa bez udziału całych zwierząt. Oprócz autorów science fiction (warto wymienić przede wszystkim powieść Margaret Atwood Oryks i Derkacz i wcześniejszego jeszcze Star Treka) wielu myślicieli – niekoniecznie naukowców czy twórców fantastyki naukowej – przewidziało, że taka zmiana jest nieunikniona. Jeden z nich miał nawet stać się jedną z najważniejszych postaci w historii Zachodu.
„Uciekniemy od absurdu hodowania całej kury po to tylko, by zjeść pierś lub skrzydło, poprzez rozwijanie tych części oddzielnie” – pisał Winston Churchill w eseju z 1931 roku zatytułowanym Fifty Years Hence [Za pięćdziesiąt lat]. Co prawda pomylił się o kilka dekad, jednak jego zdolność przewidywania była niezwykła: zasadniczo zwiastował nadejście technologii, dzięki której wyprodukowanie czipsów ze steka firmy Modern Meadow stało się możliwe. „To nowe pożywienie będzie praktycznie nieodróżnialne od produktów naturalnych – ciągnął przyszły premier – a zmiany będą zachodzić na tyle stopniowo, że wymkną się obserwacji”.
Churchill przewidywał ogromny przełom w sposobie, w jaki ludzie przez tysiąclecia pozyskiwali białko. Tak jak samochody wyparły transport konny, który trafił na karty podręczników historii, zdaniem Churchilla nastąpić miała technologiczna zmiana, która całkowicie przeobrazi nasze relacje z całą grupą zwierząt. Nie on pierwszy roztaczał podobne wizje. Już w 1894 roku słynny francuski chemik profesor Pierre-Eugène-Marcellin Berthelot twierdził, że w 2000 roku ludzie będą spożywać mięso wyhodowane w laboratoriach. Kiedy reporter dopytywał go o prawdopodobieństwo produkcji takiego mięsa, Berthelot odpowiedział: „A dlaczego by nie, jeśli produkowanie takich samych materiałów zamiast ich hodowania okaże się lepsze i tańsze?”. Podobnie jak Churchill, Berthelot mylił się co do czasu, być może jednak wcale nie tak bardzo.
Ludzie zawsze szukali sposobów, by polepszyć swoje pożywienie. Przez większość naszej egzystencji Homo sapiens żyli dzięki zbieractwu i polowaniu. Potem – dziesięć tysięcy lat temu – część z nas zamieniła włócznię na nasiono, udomowiając wpierw rośliny, a później zwierzęta podczas najprawdziwszej rolniczej rewolucji. Szybko zaczęliśmy też fermentować, zaczynając od takich produktów jak piwo i jogurt – pierwszej żywności biotechnologicznej. A na przestrzeni ostatniego stulecia industrializacja po raz kolejny zrewolucjonizowała nasze możliwości,