Ogniem i mieczem. Henryk Sienkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
Nie! — zaprzeczyła żywo i jakby gniewliwie kniahini[377]. — Jam wdowa po Konstantynie, a to jest córka Wasyla, Helena — rzekła, wskazując pannę.

      — O kniaziu Wasylu wiele w Łubniach[378] rozpowiadają. Był to żołnierz wielki i nieboszczyka księcia Michała[379] zaufany.

      — W Łubniach nie byłam — rzekła z pewną wyniosłością Kurcewiczowa — i o jego żołnierstwie nie wiem, a o późniejszych postępkach nie ma co wspominać, gdyż i tak wszyscy o nich wiedzą.

      Słysząc to kniaziówna Helena zwiesiła głowę na piersi właśnie jak kwiat podcięty kosą, a namiestnik odparł żywo:

      — Tego waćpani nie mów. Kniaź Wasyl, przez straszliwy error[380] sprawiedliwości ludzkiej skazany na utratę gardła i mienia, musiał się ucieczką salwować[381], ale później wykryła się jego niewinność, którą też promulgowano[382] i do sławy go jako cnotliwego męża przywrócono; a sława tym większą być powinna, im większą była krzywda.

      Kniahini spojrzała bystro na namiestnika, a w jej nieprzyjemnym, ostrym obliczu gniew odbił się wyraźnie. Ale pan Skrzetuski, choć człowiek młody, tyle miał w sobie jakowejś powagi rycerskiej i tak jasne wejrzenie, że mu zaoponować nie śmiała, natomiast zwróciła się do kniaziówny Heleny:

      — Waćpannie tego słuchać nie przystoi. Idź oto dopilnuj, aby toboły u kolaski były przełożone na wozy, na których z pozwoleniem ichmościów siedzieć będziem.

      — Pozwolisz jejmość panna pomóc sobie — rzekł namiestnik.

      Poszli oboje ku kolasce, ale skoro tylko stanęli naprzeciw siebie po obu stronach jej drzwiczek, jedwabne frędzle oczu kniaziówny podniosły się i wzrok jej padł na twarz porucznika jakoby jasny, ciepły promień słoneczny.

      — Jakże mam waszmości panu dziękować... — rzekła głosem, który namiestnikowi wydał się tak słodką muzyką, jak dźwięczenie lutni i fletów — jakże mam dziękować, żeś się za sławę ojca mego ujął i za tę krzywdę, która go od najbliższych krewnych spotyka.

      — Mościa panno! — odpowiedział namiestnik, a czuł, że serce tak mu taje, jako śnieg na wiosnę. — Tak mi Pan Bóg dopomóż, jakobym dla takiej podzięki w ogień skoczyć gotowy albo zgoła krew przelać, ale gdy ochota tak wielka, przeto zasługa mniejsza, dla której małości nie godzi mi się dziękczynnego żołdu[383] z ust imć panny przyjmować.

      — Jeżeli waszmość pan nim pogardzasz, to jako uboga sierota nie mam jak inaczej wdzięczności mojej okazać.

      — Nie pogardzam ja nim — mówił ze wzrastającą siłą namiestnik — ale na tak wielki fawor[384] zarobić długą i wierną służbą pragnę i o to tylko proszę, abyś mnie imć panna przyjąć na ową służbę raczyła.

      Kniaziówna słysząc te słowa zapłoniła się, zmieszała, potem przybladła nagle i ręce do twarzy podnosząc odrzekła żałosnym głosem:

      — Nieszczęście by chyba waćpanu taka służba przynieść mogła.

      A namiestnik przechylił się przez drzwiczki kolaski i tak mówił z cicha a tkliwie:

      — Przyniesie, co Bóg da, a choćby też i ból, przeciem ja do nóg waćpanny upaść i prosić o nią gotowy.

      — Nie może to być, rycerzu, abyś waćpan dopiero mnie ujrzawszy, tak wielką miał do onej służby ochotę.

      — Ledwiem cię ujrzał, jużem o sobie zgoła zapomniał i widzę, że wolnemu dotąd żołnierzowi chyba w niewolnika zmienić się przyjdzie, ale taka widać wola boża. Afekt jest jako strzała, która niespodzianie pierś przeszywa, i oto czuję jej grot, choć wczoraj sam bym nie wierzył, gdyby mi kto powiadał.

      — Jeślibyś waszmość wczoraj nie wierzył, jakże ja uwierzyć dzisiaj mogę?

      — Czas o tym najlepiej waćpannę przekona, a szczerości choćby zaraz nie tylko w słowach, ale i w obliczu dopatrzyć się możesz.

      I znowu jedwabne zasłony oczu kniaziówny podniosły się, a wzrok jej napotkał męskie i szlachetne oblicze młodego żołnierza i spojrzenie tak pełne zachwytu, że ciemny rumieniec pokrył jej twarz. Ale nie spuszczała już wzroku ku ziemi i przez chwilę on pił słodycz jej cudnych oczu. I tak patrzyli na siebie, jak dwie istoty, które spotkawszy się choćby na gościńcu na stepie, czują, że się wybrały od razu, i których dusze poczynają zaraz lecieć wzajemnie ku sobie jak dwa gołębie.

      Aż tę chwilę zachwytu przerwał im ostry głos kniahini Konstantowej wołającej na kniaziównę. Wozy nadeszły. Karałasze[385] poczęli przenosić na nie pakunki z kolaski i za chwilę wszystko było gotowe.

      Pan Rozwan Ursu, grzeczny bojar[386], ustąpił obydwom niewiastom własnej kolaski, namiestnik siadł na koń. Ruszono w drogę.

      Dzień też miał się już ku spoczynkowi. Rozlane wody Kahamliku[387] świeciły złotem od zachodzącego słońca i purpury zorzy. Wysoko na niebie ułożyły się stada lekkich chmurek, które czerwieniejąc stopniowo, zsuwały się z wolna ku krańcom widnokręgu, jakby zmęczone lataniem po niebie, szły spać gdzieś do nieznanej kolebki. Pan Skrzetuski jechał po stronie kniaziówny, ale nie zabawiał jej rozmową, bo tak z nią mówić, jak przed chwilą, przy obcych nie mógł, a błahe słowa nie chciały mu się przez usta przecisnąć. W sercu jeno czuł błogość, a w głowie szumiało mu coś jak wino.

      Cała karawana poruszała się raźno naprzód, a ciszę przerywało tylko parskanie koni lub brzęk strzemienia o strzemię. Potem karałasze[388] poczęli na tylnych wozach smutną pieśń wołoską[389], wkrótce jednak ustali, a natomiast rozległ się nosowy głos pana Longina śpiewającego pobożnie: „Jam sprawiła na niebie, aby wschodziła światłość nieustająca, i jako mgła — pokryłam wszystką ziemię.” Tymczasem ściemniało. Gwiazdki zamigotały na niebie, a z wilgotnych łąk wstały białe tumany jako morza bez końca.

      Wjechali w las, ale zaledwie ujechali kilka staj, gdy dał się słyszeć tętent koni i pięciu jeźdźców ukazało się przed karawaną. Byli to młodzi kniaziowie, którzy zawiadomieni przez woźnicę o wypadku, jaki spotkał matkę, śpieszyli na jej spotkanie prowadząc z sobą wóz zaprzężony w cztery konie.

      — Czy to wy, synkowie? — wołała stara kniahini.

      Jeźdźcy przybliżyli się do wozów.

      — My, matko!

      — Bywajcie! Dzięki tym oto ichmościom nie potrzebuję już pomocy. To moi synkowie, których polecam łasce mości panów: Symeon, Jur, Andrzej i Mikołaj — a to kto piąty? — rzekła przypatrując się pilnie — hej! jeśli stare oczy widzą po ciemku, to Bohun[390] — co?

      Kniaziówna cofnęła się nagle w głąb kolaski.

      — Czołem wam, kniahini, i wam, kniaziówno Heleno! — rzekł piąty jeździec.

      — Bohun! — mówiła stara. — Od pułku przybyłeś, sokole? A z teorbanem[391]? Witajże, witaj! Hej, synkowie! Prosiłam już ichmościów panów


<p>377</p>

kniahini (z ukr.) — ksiezna na Rusi, zona kniazia.

<p>378</p>

Lubnie — miasto na Poltawszczyznie, na sr.-wsch. Ukrainie, rezydencja ksiazat Wisniowieckich.

<p>379</p>

Wisniowiecki, Michal (zm. 1616) — ksiaze, magnat kresowy, starosta owrucki, zonaty z corka hospodara woloskiego, Jeremiego Mohyly, ojciec ksiecia Jeremiego Wisniowieckiego (1612–1651); podobno zabila go trucizna, podana w komunii swietej.

<p>380</p>

error (lac.) — blad, pomylka.

<p>381</p>

salwowac (z lac. salvo: ratuje, zbawiam) — ratowac.

<p>382</p>

promulgowano (z lac. promulgo: wyjawiam, obwieszczam) — ogloszono.

<p>383</p>

zold — tu: zaplata.

<p>384</p>

fawor (z lac., daw.) — przywilej, wzgledy.

<p>385</p>

karalasz — zolnierz woloski.

<p>386</p>

bojar — rycerz, szlachcic ruski lub woloski.

<p>387</p>

Kahamlik — rzeka na srodkowowschodniej Ukrainie, na lewym brzegu Dniepru.

<p>388</p>

karalasz — zolnierz woloski.

<p>389</p>

woloski — z Woloszczyzny; Woloszczyzna — panstwo na terenach dzisiejszej pld. Rumunii, rzadzone przez hospodara i zalezne od Imperium Osmanskiego.

<p>390</p>

Bohun, Jurko — postac wzorowana na pulkowniku kozackim, Iwanie Fedorowiczu Bohunie (ok. 1608–1664), jednym z przywodcow powstania Chmielnickiego.

<p>391</p>

teorban — lutnia basowa, duzy strunowy instrument muzyczny, podobny do bandury.