– Witamy z powrotem, weteranie.
– Gdzie jestem? – zaskrzeczałem, opierając się na jego ramieniu.
– Na pokładzie „Minotaura”. Znajdujemy się w bąblu czasoprzestrzennym. Czy może mnie pan puścić? Zwichnie mi pan ramię.
Zamrugałem i próbowałem przyswoić informacje do nowego mózgu. Wciąż kręciło mi się w głowie.
– Ile minęło? – wydusiłem z siebie.
– Nie wiem. Około dziesięciu dni.
Dziesięć dni. Nie istniałem przez dziesięć dni, podczas gdy wszechświat gnał naprzód. I nie leżałem przecież w śpiączce, tylko byłem martwy jak kamień. Dziesięć utraconych na zawsze dni.
Legionista nie powinien pozwolić, aby zżerały go takie myśli. Na szczęście nie należałem do osób, które szczególnie zaprzątały sobie czymkolwiek głowę.
Wstałem na nieco drżące nogi i powoli poczłapałem w stronę szafek ze sprzętem. Założyłem na nagie, śliskie ciało inteligentną tunikę, która zaczęła opinać się wokół mojego ciała.
Gdy się ubrałem, poszukałem w szafce broni, ale żadnej nie znalazłem.
– Nie prowadzimy walki? – spytałem.
Nieznajoma bioska spojrzała na mnie. Nie rozpoznałem jej, chociaż miała na mundurze odznakę Legionu Varus. Przynajmniej wróciłem do swoich.
– Nie – odparła. – Ale ścigamy wroga i możemy wyjść z bąbla czasoprzestrzennego w każdej chwili. Masz czas na dojście do siebie, ale powinieneś być w gotowości. Takie są rozkazy Turov.
Imperator Turov? Ona też przebywała na okręcie? Świetnie.
Półświadomy tego, co się wokół dzieje, dotarłem do modułu swojej jednostki. Byłem już w stanie iść prosto. Mój umysł również działał jak trzeba.
Uderzyła mnie wtedy pewna straszna myśl, dokładnie w chwili, gdy otworzyłem właz i przywitały mnie okrzyki towarzyszy broni. Zastałem tam wszystkich: Carlosa, Kivi, Natashę i Leesona. Sargon polerował ciężką broń, a Della rozmawiała z Harrisem. Uśmiechnęła się do mnie i skinęła głową.
Również bym się uśmiechnął, ale zaprzątało mi myśli coś strasznego. Powinienem się cieszyć na ich widok, ale było inaczej. Coś mi na to nie pozwalało.
– Moi rodzice – powiedziałem głośno. – Byli tam podczas ceremonii. Czy wiadomo może…
Entuzjazm grupy natychmiast opadł. Wszystkim zrzedły miny, większość odwróciła wzrok i zajęła się pracą.
Della spoglądała na mnie z niepokojem. Natasha rzuciła to, czym się zajmowała, i podeszła do mnie. Spojrzała mi w oczy.
Za każdym razem, gdy ją ostatnio widziałem, nie mogłem przestać myśleć o jej kopii na Świecie Pyłu. Wiedząc, że Natasha 2.0 zajmuje się Ettą na prośbę Delli, czułem, że również jestem jej coś winien. Była to dziwna sytuacja i przez większość czasu próbowaliśmy ją ignorować, żeby Natashy nie spotkały kłopoty. Gdyby imperialni urzędnicy dowiedzieli się, że jest podwójna, to jedna z nich musiałaby zostać skasowana.
– Przykro mi, James – powiedziała szczerze. – Wszyscy tam zginęli. Zniszczeniu uległ cały port kosmiczny. Straciliśmy tysiące ludzi: gości, polityków, dziennikarzy, żołnierzy i załogi okrętów. To była katastrofa.
– To coś więcej – powiedziałem stanowczo. – To był atak.
Patrzyłem przed siebie tępym wzrokiem. Moi rodzice nie żyli. Tylko wojskowi i bogaci, ważni ludzie zostali wskrzeszeni. Reszta nie była kopiowana do baz danych.
– Może masz rację – powiedziała Natasha. – W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin ożywiono całą naszą jednostkę. Nie powiedziano nam za wiele, ale z tego, co mówią na prywatnych kanałach technicy, wygląda na to, że zniszczenie frachtowca było celowe.
Zostaliśmy rozgromieni, to właśnie mi mówiła. Staliśmy tam jak banda głupków, trzymając sztandary i grając marszową muzykę, podczas gdy wróg wybił nas do nogi.
– Dlatego teraz lecimy, prawda? – spytałem. – Za kim lecimy? Za Saurianami?
Pokręciła głową.
– Jeszcze nie wiem. Centurion Graves wkrótce powie nam więcej. Jest teraz na odprawie z imperator Turov i trybunem.
Chciałem ukryć twarz w dłoniach, ale nie zrobiłem tego. Wszyscy na mnie patrzyli i byłem teraz weteranem, który nie mógł sobie pozwolić na okazywanie uczuć. Poprawiłem się jednak w myślach: wolno mi było czuć jedną emocję – gniew. Mogłem wyładować go na wrogach.
– No cóż – powiedziałem z ponurą miną – gdy ich dogonimy, pożałują, że przybyli pod ziemskie niebo, czy to kalmary, jaszczury, czy jeszcze coś innego.
Reszta oddziału wzniosła na te słowa nieco niepewny okrzyk, a ja ruszyłem do swojej szafki. Podeszli do mnie weteran Harris i Della.
– Tak? – spytałem na tyle grzecznie, na ile mogłem. W przeszłości Harris i ja rzadko się dogadywaliśmy.
Harris niepewnie odchrząknął.
– Chciałem wyrazić swoje kondolencje, McGill – powiedział.
Spojrzałem na niego.
– Nie myślałem, że śmierć paru cywili poruszy starego żołnierza, takiego jak ty.
– No cóż, mówimy o rodzinie. To coś innego. A permy podczas parady to nie to samo, co śmierć legionisty na polu bitwy. To, co zdarzyło się na Ziemi, było zbrodnią. Ale pomścimy ją, gdy tylko dorwiemy tego, kto za nią stoi.
Skinąłem głową i patrzyłem, jak odchodzi. Następnie zbliżyła się do mnie Della. Objęła ramionami mój kark. Aby to zrobić, musiała stanąć na palcach. Przyłożyła policzek do mojej piersi i nic nie mówiła.
Nieco niezręcznie poklepałem ją po plecach. Przytuliła mnie mocno i odeszła. To by było na tyle – żałoba w stylu Świata Pyłu. Przynajmniej rozumiała, że poniosłem stratę, podobnie jak Etta, która nigdy nie zobaczy swoich dziadków.
Przez resztę dnia musztrowałem swój oddział – ale nie w smokach, bo nie mieliśmy ich na pokładzie „Minotaura”.
To było niezbyt przyjemną niespodzianką. Pomocniczą kohortę kawalerii primusa Winslade’a dołączono do Legionu Varus. Najlepsze maszyny mieliśmy na paradzie, ale oczywiście uległy zniszczeniu razem z naszymi ciałami. Zapasowe, najbardziej zdezelowane, wysłano z powrotem na Świat Pyłu w celu przeprowadzenia napraw przed kolejną misją. Krótko mówiąc, znów byliśmy jedynie kohortą piechoty. Na to wystarczyło nam dość pancerzy i egzoszkieletów.
– Przynajmniej nie musimy biegać w samych gaciach z wiatrówkami – powiedział Carlos. – Przykro mi z powodu twoich rodziców, wielkoludzie.
– Dzięki.
– Myślisz, że to jaszczury? Chyba najbardziej nas nienawidzą. A może jednak kalmary? Trudno powiedzieć.
– Owszem, trudno.
Po moich beznamiętnych odpowiedziach Carlos w końcu zrozumiał, że nie jestem w nastroju na przekomarzanki. Podał mi manierkę, którą trzymał wbrew przepisom w szafce, ale odmówiłem. Byłem zbyt zmartwiony, by pić, zwłaszcza w świeżym ciele. Chciałem pozostać zupełnie trzeźwy w czasie odprawy.
Po półgodzinie ćwiczeń zabrzęczał mój stuk i ludzie odetchnęli z ulgą. Uważali, że zbyt ich męczę tuż po wskrzeszeniu, ale nie obchodziło mnie to. Musieliśmy być gotowi na wszystko. To była moja nowa dewiza.
Wiadomość