6
Jak uprawiać seks
.
Masz kochanka? – zagaduje Charlie, gdy przecinamy plac Republiki.
Charlie jest moim kolegą z liceum i zwiedza Paryż wraz z żoną i synem. Spacerujemy we dwoje w pobliżu mojego domu. Charlie jest dokładnie taki jak wtedy, gdy go poznałam: przystojny, bystry, magnetyczny. W wieku piętnastu lat kochałam się w nim do szaleństwa – tak jak mnóstwo innych dziewczyn. Ożenił się z Lauren, swoją sympatią ze studiów, która obecnie zajmuje ważne stanowisko w branży medycznych badań naukowych. Charlie pracuje na pół etatu i opiekuje się synem.
Jego pytanie wprawia mnie w osłupienie. Nigdy przedtem nie omawialiśmy tego tematu i moja elokwencja go nie obejmuje. Z Simonem nie swingujemy ani nie żyjemy w otwartym związku. Ostatnio naszym priorytetem jest zasnąć przed dwudziestą trzecią.
– Nie, nie mam – odpowiadam, siląc się na naturalność. – A ty?
– Tak, mamy oboje, ja i Lauren – oznajmia z uśmiechem.
– Jak często spotykasz się ze swoją… przyjaciółką?
– Raz na trzy tygodnie, mniej więcej – mówi. – Przez jakiś czas Lauren miała kogoś, a ja nie. To było okropne. Pomyślałem: „Znajdę kogoś i będzie mi lepiej”. Tak też się stało.
Mówi, że to podniecające, gdy widzisz, że twoja partnerka jest atrakcyjna dla innych. Do tego dochodzi ten rozkoszny zawrót głowy związany z zakochaniem.
– Nie musisz iść na całość. Czasem wystarczy elektryczny dreszcz, kiedy czyjaś dłoń dotyka twojej.
Tymczasem w domowych pieleszach…
– Związek nie traci dynamiki. A ja nie lubię popadać w rutynę.
Moje zszokowanie najwyraźniej sprawia Charliemu przyjemność. Zawsze promował nowe, nęcące idee. Gdy mieliśmy po piętnaście lat, zakasował mnie w podobny sposób, przedstawiając mi muzykę reggae. Zastanawiam się, czy porusza ten temat, bo chce zdradzić ze mną swoją kochankę. Po tych wszystkich latach buzuje między nami jak dawniej. Rozmowa z nim przywołuje cząstkę mnie, o której istnieniu zapomniałam. Charlie to magdalenka mojego nastoletniego umysłu.
Opowiadam mu o swojej jedynej, mizernej przygodzie pozamałżeńskiej: przed laty pocałowałam mężczyznę poznanego na weselu koleżanki. Byłam na rauszu, wszyscy bawiliśmy się na farmie. Dalszego ciągu nie było, a potem miałam poczucie, że przekroczyłam jakąś granicę. Monogamia to dziwna koncepcja, ale zawsze sądziłam, że jednak istotna.
Na Charliem nie robi to wrażenia.
– Flirty, pieszczoty na weselach powinny być dozwolone – ocenia. Na wiejskim weselu, na które poszedł z żoną, zamienili się partnerami z inną parą i uprawiali seks na sąsiednich łóżkach, w chatce. – Teraz mam takie pragnienie, żebyśmy oboje podzielili się kochanką – mówi.
To wszystko brzmi w jego ustach tak normalnie, że nagle czuję się jak jakaś frajerka. Na skali niewierności osiągam 1,0; on – 8,0.
Charlie namawia mnie, żebym znalazła sobie kochanka, i uprzedza, że jeden nie wystarczy.
– To strasznie ważne, żeby zrobić to co najmniej trzy, cztery razy. Bo z początku jest się tak skrępowanym, że trudno się odprężyć i się tym cieszyć.
Zachęca mnie, żebym zajęła się tym od razu. W moim wieku, według niego, jestem jeszcze ładna, ale nie wiadomo, jak długo to potrwa.
Czy to moje ostatnie lata, zanim osunę się w otchłań seksualnego niebytu?
Podobny komunikat słyszę też od innych.
– Nie sądzisz, że zostało ci najwyżej pięć lat, na to, żeby jeszcze ktoś chciał się z tobą przespać? – pyta mnie pewien pisarz pod czterdziestkę.
Kanadyjski znajomy, który ma mniej więcej tyle lat, co ja, opowiada, że gdy niedawno skręcił za róg ulicy, znalazł się twarzą w twarz z „pięćdziesięcioletnią kobietą”, która znienacka chwyciła go za krocze i pocałowała w usta. Dla podkreślenia, jak bardzo niemiłe było to spotkanie, znajomy co chwilę powtarza: „Ona miała pięćdziesiątkę!”. W tym momencie w zasadzie nie ma takiej grupy, z której można się naśmiewać w telewizji. Wyjątkiem są starsze kobiety: zawsze możesz mówić, jak wstrętnie muszą wyglądać nago.
Zdarzają się odstępstwa od normy. Znajomy, który jest aktywistą społecznym, opowiada mi zachęcająco o „niewiarygodnie seksownej” sześćdziesięciolatce poznanej na weselu.
– Była dziewczyną Bonda – wyjaśnia.
– Chcesz powiedzieć, że mogłaby nią być? – upewniam się.
– Nie, naprawdę zagrała w filmie o Jamesie Bondzie, kiedy była młodsza.
Amerykanki po czterdziestce nadal uprawiają seks w miarę regularnie. Ale według ogólnokrajowych statystyk jedna trzecia kobiet po pięćdziesiątce nie spała z nikim w ciągu całego roku. I prawie połowa kobiet po sześćdziesiątce. Siedemdziesiątka to praktycznie celibat. Dane na temat Brytyjek też nie napawają optymizmem. Mężczyznom powodzi się znacznie lepiej w każdym wieku.
Zwykle unikam nawet wymawiania słowa „menopauza” z nienaukowej obawy, że wywołam wilka z lasu. (Przecież patrzenie na noworodka może spowodować, że pocieknie ci mleko). Ale zdobywam się na odwagę, żeby poszperać w Google, i dowiaduję się, że menopauza najczęściej zaczyna się w pięćdziesiątym pierwszym roku życia, a jej objawy to suchość miejsc intymnych, utrata jędrności piersi i (mój osobisty faworyt) „atrofia pochwy” – spadek elastyczności kanału rodnego. Wszystko to zbiega się w czasie z wyraźnym obniżeniem aktywności seksualnej. Choć same symptomy i seksualna posucha brzmią nieprzyjemnie, muszę przyznać, że jest w tym jakaś ewolucyjna logika: co nam po libido, skoro nie możemy się już rozmnażać? Może Charlie słusznie ostrzegał, że zbliżam się do swojej seksualnej daty ważności.
Za to Francja oferuje kobietom trochę inną narrację seksualną.
Przez lata zaskakiwały mnie francuskie pary po sześćdziesiątce przeglądające razem wieszaki z bielizną oraz kobiety „w pewnym wieku” grające główne role w filmach. Moja australijska sąsiadka zdumiewa się tym, jak co tydzień po zajęciach pilatesu jej koleżanka, wysportowana siedemdziesięciolatka, wskakuje w koronkowy komplecik.
Te normy nie ograniczają się wcale do dobrze zakonserwowanych paryżanek. Współbrzmią z nimi ogólnokrajowe statystyki dotyczące seksualności. Spośród pięćdziesięcioletnich Francuzek tylko 15 procent nie uprawiało seksu w ostatnim roku (w porównaniu z 33 procentami Amerykanek). Wśród pań po sześćdziesiątce – tylko 27 procent (w Stanach Zjednoczonych – 50 procent).
We Francji kobiety w miarę upływu lat też rzadziej oddają się igraszkom seksualnym. Ale ich aktywność obniża się łagodnie, nie niknie gwałtownie w otchłani. Większość Francuzek uprawia seks jeszcze długo po sześćdziesiątce, a bywa, że i później.
Żeby nie było: piękno młodości jest tu wynoszone na piedestał. W wielu reklamach prężą się dwudziestokilkuletnie ciała. Paryska profesorka po sześćdziesiątce ostrzega mnie przy zupie cebulowej, że po przekroczeniu pięćdziesiątki „kobiety we Francji są gilotynowane”. Różnica polega na tym, że ludzie, którzy nie są młodzi i bosko piękni, uważają, że oni też mają prawo uprawiać seks. To coś, co większość zdrowych osób robi regularnie przez całe dorosłe życie.
Kiedy przychodzę na przyjęcie z okazji pięćdziesiątych urodzin mojej paryskiej znajomej – naukowczyni i matki trojga dzieci – w jej salonie kilkudziesięciu gości popija czerwone wino, zajada marokańskie przysmaki, flirtuje i pląsa do hitów Village People (muzyka