Tramwaj zatrzymał się na ostatnim przystanku i Luka wysiadł. Wciąż padał deszcz i było przejmująco zimno. Ulicą przemykali nieliczni przechodnie. Stał jeszcze chwilę, rozważając ostateczną decyzję, i w końcu postanowił jechać prosto na Grinzing. Wszystko, co zostało w mieszkaniu, spisał na straty.
Złapał taksówkę i w pół godziny dotarł na miejsce.
Do małej kawalerki na antresoli w jednopiętrowym domu z połowy dziewiętnastego wieku prowadziły wprost z dzikiego jabłoniowego sadu zewnętrzne zadaszone schody. Luka wybrał to nędzne, zagrzybione lokum, ponieważ można było wejść do niego niepostrzeżenie, a z wychodzących na drugą stronę domu okien – wyskoczyć na ulicę. Nocował tam sporadycznie, tylko gdy musiał zniknąć na jakiś czas, więc na miejscu miał tylko niezbędne rzeczy. Mieszkanie było jego safe house’em, ale przede wszystkim skrytką, w której trzymał pieniądze, dokumenty i broń, a także dwie uzbrojone kamizelki szahida. Wszystko ukryte w solidnej skrytce pod podłogą. Teraz musiał to spakować i przewieźć na Hietzing, do lokalu zapasowego, którego nigdy nie używał.
Wszedł do mieszkania i najpierw sprawdził zabezpieczenia przy drzwiach, oknach i skrytce. Pomyślał, że może powinien zaryzykować i w mieszkaniu na Hietzingu zamontować kamerkę. Musiałby jednak założyć internet stacjonarny, a to mogłaby być prosta droga do wpadki.
Zdjął skórzaną kurtkę, powiesił na oparciu krzesła i wyjął pistolet. Położył go na stoliku, po czym opadł ciężko na fotel.
Odkąd odebrał Haniego z motelu w Belgradzie, realizował misję. To zawsze powodowało, że był skoncentrowany i gotowy do walki, mięśnie miał napięte i wyostrzone zmysły. Adrenalina stymulowała jego działanie. Gdy od wypadków w Zagrzebiu sprawy zaczęły się komplikować, wzrosło poczucie zagrożenia, a stan napięcia, jaki mu towarzyszył, jeszcze bardziej się pogłębił. Teraz Luka poczuł rozluźnienie, ale drżenie rąk nie ustępowało.
Odchylił głowę na oparcie fotela i postanowił trochę się zdrzemnąć. Tylko kilka, kilkanaście minut, potem zajmie się pakowaniem rzeczy.
Czuł, że jeżeli nie odpocznie, nie będzie działał sprawnie ani nie zdoła skutecznie porozmawiać z Alim. Miał jeszcze trzy godziny do spotkania w Amadeusie. Nastawił budzik w telefonie na trzynastą trzydzieści, przysunął do siebie pistolet i zamknął oczy. Przywołał obraz ośnieżonego stożka wulkanu Damawend, potem słonecznych plaż na wyspie Kisz i stada brodzących flamingów. Robił tak zawsze, gdy chciał szybko zasnąć. Te obrazy go uspokajały, kojarzyły mu się z domem, ciepłem i bezpieczeństwem. Pozwalały odpłynąć tam, gdzie chciał być.
Słyszał dzwoniący budzik, ale miał wrażenie, że nawet nie zdążył zasnąć. To niemożliwe, żeby tak szybko minęło pół godziny – pomyślał. Z zamkniętymi oczami dotknął smartfonu i dzwonek ucichł.
– Posiedzę tak jeszcze chwilkę – wyszeptał i natychmiast znów odpłynął gdzieś w góry nad Morzem Kaspijskim.
Obudził się zziębnięty, z potężnym bólem w karku i suchymi ustami. Potrzebował chwili, by się zorientować, że jest w swoim lokalu na Grinzingu. Od kilku dni był w podróży i każdą noc spędzał w innym miejscu, a teraz jeszcze mu się wydawało, że rozbiera go jakiś wirus.
Dotknął lewej dłoni bez małego palca. Znów mu się śniło, że jest w Syrii, rozmawia z zamaskowanym Rosjaninem, walczy z nim, dusi go ramieniem, a po chwili ucieka w ciemną noc. Nienawidził tej projekcji, bo uświadamiała mu jego słabość. Mimo to wracała do niego co jakiś czas, jak ostrzeżenie, że zawsze może przegrać.
Za oknem szarzało i Luka nagle przypomniał sobie o spotkaniu z Alim. Nerwowo spojrzał na zegarek. Była za dwadzieścia czwarta, więc odetchnął z ulgą. Poczuł głód. W Amadeusie podawali jego ulubiony ozór wołowy z rzodkwią na gorąco. Pamiętał, po co tu przyszedł, i zdał sobie sprawę, że przed spotkaniem nie zdąży przenieść rzeczy na Hietzing.
Nic takiego – pomyślał. Zrobię to potem.
Wetknął pistolet za pas z tyłu i ściągnął kurtkę z krzesła. Była już sucha. W kuchni napił się wody, po czym ruszył do wyjścia.
Restauracja Amadeus na Lienfeldergasse mimo nobliwej nazwy była dosyć nędzną lunchówką prowadzoną przez Turka zwanego Wąsaczem. W ciągu dnia jedli tam obiady okoliczni mieszkańcy i robotnicy. Wieczorem nad tanim piwem, w kłębach dymu, przesiadywali tureccy emeryci i miejscowi menele. Ale nigdzie w Wiedniu nie podawano takiego ozora wołowego z parującą rzodkwią i słonym chlebem jak u Wąsacza. Dlatego Luka wybrał to miejsce i oznaczył numerem 12. Przede wszystkim jednak dlatego, że doradził mu je Hermann z wiedeńskiej policji. Lokal był pod kontrolą, a zatem bezpieczny.
Luka spóźnił się dziesięć minut, bo na Grinzingu nie mógł złapać taksówki. Nigdy nie zamawiał radiotaxi ani ubera. Korzystał z postojów i z komunikacji miejskiej.
Gdy wszedł do lokalu, było tam prawie pusto. Dwóch starych Turków siedziało pochylonych nad kawą, przebierając w dłoniach tasbihami. Ali zajmował miejsce w rogu i czytał „Kurier”. Nawet nie podniósł głowy, słysząc brzęczenie dzwonka nad drzwiami.
– Spóźniłeś się – powiedział, gdy Luka usiadł naprzeciwko.
– Jadłeś? – zapytał Luka. – Jestem głodny.
– Nie jestem głodny i nic nie będę jadł – odburknął Ali, składając gazetę. – Mamy ważne sprawy do omówienia.
– Wiem przecież. Sam je wywołałem. To zrobimy tak… – Luka spojrzał w stronę Wąsacza. – Ja zamówię sobie ozór wołowy, a ty będziesz mówił, co ci poleciła Centrala.
– Nie, nie zrobimy tak – odparł hardo Ali, wyczuwając w głosie Luki arogancki ton. – Zastosujemy się do poleceń Centrali. Opowiesz dokładnie, co się stało, a ja to nagram. – Na znak, że ma na sobie dyktafon, dotknął dłonią piersi. – I jeszcze dzisiaj wyślę do Teheranu. Zrozumiałeś? Więc co? Zamawiasz ten ozór?
– Dobrze, wytrzymam. – Luka nie chciał drażnić Alego. – Moja relacja… – zaczął. – Odebrałem Orła w Belgradzie zgodnie z planem…
Przez następne pół godziny opowiadał, co się stało, gdzie i dlaczego. Jego relacja była przejrzysta, spójna i szczegółowa. Nie oceniał ani nie ukrywał niczego, co mogło mieć znaczenie. Nie pominął spotkania z policjantami na stacji benzynowej ani wniosków, jakie musiał z tego wyciągnąć. Nie mówił jedynie o własnych przeżyciach.
Wiedział, że wszystko, co zrobił, miało swoje uzasadnienie i że nikt nie będzie go rozliczał. Ucieszył się nawet, że Ali nagrywa jego relację, bo gdyby pisał raport, mógłby go zmanipulować. Luka pomyślał nawet, że musi to być polecenie generała, bo nigdy dotąd nie relacjonował w taki sposób swoich działań.
– To wszystko – zakończył. – Pytania? Bo jestem bardzo głodny – dodał, żeby pokazać Alemu, że ma do niego dystans. – Jeżeli nic ci teraz nie przychodzi do głowy, to jeszcze możesz się zastanowić. Ja tymczasem pójdę do toalety.
Wrócił po dwóch minutach i zastał Alego w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawił. Od razu zrozumiał, że nie będzie żadnych pytań. Prosty zabieg z dyktafonem rozwiązał problem komunikacji Luki z Centralą za pośrednictwem rezydenta.
– Nie, nie mam pytań – powiedział Ali. – Świetnie się spisałeś, gratuluję zimnej krwi i szybkiej decyzji. Mój szacunek. Dobrze, że nie