Aż podskoczyła, słysząc obok siebie męski głos. Spojrzała w górę. I zamarła.
– Komisarz Nowak… Wiedziałam, że się jeszcze spotkamy, ale liczyłam, że nie tak szybko.
– Mnie też miło panią widzieć. – Uśmiechnął się pod gęstą i czarną szczeciną zarostu.
Tym razem ubrany był nieco schludniej. Sprane dżinsy, owszem. Wygnieciony T-shirt z jakimś kretyńskim napisem – też. Ale na to włożył ciepłą marynarkę, a szyję owinął prawdziwym szalikiem! No po prostu szok.
– Czy to służbowa rozmowa? – spytała.
– Nie całkiem – przyznał z uśmiechem.
– W takim razie proszę wybaczyć. – Skręciła w prawo w stronę Puławskiej i przyspieszyła.
Bez trudu dotrzymał jej kroku.
– Nie powinienem tego pani mówić, ale Ania… to znaczy prokurator Anna Musiał dopuszcza ewentualność, że to nie pani zabiła doktora Dowgiłłę.
Rzuciła mu kose spojrzenie spode łba.
– I pewnie zaraz usłyszę, że to pan ją przekonał?
– Rzeczywiście! – Gliniarz rozpromienił się jeszcze bardziej. – Mąż wprawdzie nie może dać pani alibi na wieczór, kiedy zginął hipnotyzer, bo został dłużej w pracy, ale na pani korzyść świadczy opinia patologa sądowego.
– Patologa? – powtórzyła nieufnie.
– Uznał, że śmiertelny cios nożem zadany został z bardzo dużą siłą. I to przez osobę wysoką. A więc kogoś znacznie większego i silniejszego niż zwykła kobieta.
Zabawne, ale z całej tej wypowiedzi najbardziej zapadła jej w pamięć fraza „zwykła kobieta”. Nie podobała jej się. Na wszelki wypadek Monika obraziła się jeszcze trochę bardziej.
– Przekonałem więc prokurator, że nie zawadzi wypuścić panią z aresztu – perorował dalej bardzo z siebie zadowolony komisarz.
– I co? W dowód wdzięczności mam się teraz pozwolić panu zaprosić na kawę? – syknęła, a Nowakowi natychmiast zrzedła mina.
– Nie to miałem na myśli! – gwałtownie zaprotestował. – Ale faktycznie, chcę porozmawiać. Nie do protokołu. Więc… może jednak usiądźmy przy kawie.
– No trudno – westchnęła. – Tylko proszę nie zapominać, że jestem mężatką! – Z godnością błysnęła mu przed nosem świeżo odzyskaną obrączką.
– Spokojnie. Jeszcze nie jestem aż tak zdesperowany.
* * *
Z lubością zanurzyła usta w dużej latte. Do licha, tylko trzy dni siedziała za kratami, a już tak zatęskniła za tym, co przed aresztowaniem było dla niej normą! Usiedli w Costa Coffee przy Rakowieckiej. Monika wolałaby uciec nieco dalej od więzienia, które zdawało się wciąż rzucać na nią ponury cień. Równocześnie jednak chciała mieć już tę rozmowę za sobą i szybko spławić wścibskiego gliniarza.
– Zakładam, że pani tego nie zrobiła – powiedział Nowak, który usiadł wprost przed nią.
– Och, dziękuję. Dziękuję – zamruczała, wciąż nie wyjmując ust z kawy. – Tylko dlaczego w takim razie wsadził mnie pan do więzienia?
Mężczyzna puścił ten sarkazm mimo uszu i mówił dalej, nie odrywając od niej wzroku:
– Myślę, że hipnotyzer dotarł do czegoś w pani pamięci… – zawahał się – czegoś, co go przeraziło. Ten pani wybuch w gabinecie. Ta demolka. To nie wzięło się znikąd.
Przestała siorbać i wpatrzyła się w policjanta. Dokładnie do takich samych wniosków doszła sama w celi.
– Niestety, nie pamięta już pani, co to takiego. – Wzrok komisarza niemal wypalał jej skórę na czole.
Przytaknęła lekkim skinieniem głowy. Tak, rzeczywiście. Mimo że bardzo starała się przypomnieć sobie coś z tamtej sesji, w pamięci wciąż miała ziejącą dziurę.
– On jednak to zapamiętał.
Zmarszczyła czoło. Nie podobało jej się to, do czego najwyraźniej zmierzał policjant.
– I dlatego został zabity.
Cholera, tego się spodziewała. Tylko nie chciała przyznać sama przed sobą, że właśnie jej wyciągnięte na światło dzienne wspomnienia zabiły tego mężczyznę. No ładnie. Teraz miała kolejny powód, żeby się obwiniać.
– A to oznacza… – Komisarz zawiesił głos. – Że i pani grozi niebezpieczeństwo.
– Mnie? – Była autentycznie zdziwiona.
Jakby mało miała problemów!
– Tak, pani. Morderca nie wie przecież, że wciąż nic pani nie pamięta ze swojej przeszłości. A najwyraźniej jest to coś, za co można zginąć.
Elwira
Lwów, Austro-Węgry
Czerwiec 1903 roku
Oleńka pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Stanęła pod przeszklonym, przykrywającym całą ulicę dachem i spojrzała na szyld. Mleczarnia Szwajcarska. Za witryną widziała uwijające się ekspedientki serwujące bitą śmietanę, ciastka z kremem, koktajle i kawę z bielutką pianką. Westchnęła. To już jej drugi lokal po kawiarni Wiedeńskiej. Obydwa położone w najlepszych punktach miasta. Miała szczęście! I była bogata.
Ulokowana przy Wałach Hetmańskich Wiedeńska szczęśliwym zrządzeniem losu znajdowała się obecnie zaledwie dwieście metrów od zbudowanego dwa lata temu, przepięknego gmachu Teatru Wielkiego. Opera Lwowska przyciągała tłumy, a rozmachem mogła jej dorównać jedynie ta z Wiednia. Nic więc dziwnego, że w kawiarni Oleńki był zawsze komplet. Aktorzy, widzowie, wszelkiej maści cyganeria albo zwyczajni ciekawscy sączyli tam czarną lub zabielaną kawę. O dziwo jednak jeszcze większe zyski przynosiła otwarta zaledwie trzy lata temu Szwajcarska, gdzie wpadali na coś słodkiego klienci przelewający się przez Pasaż Mikolascha. Pasaż… Cóż to było za cudo architektury! Chyba tylko nowy gmach Dworca Głównego mógłby stanąć z nim w szranki. Na całym studwudziestometrowym odcinku pasaż przykryty był szklanym dachem, pod którym rozsiadły się najelegantsze sklepy, kawiarnie i restauracje, nie tylko we Lwowie, ale i w całej Galicji i Lodomerii!
– Szkoda, że Klara tego nie widzi – szepnęła, nie mogąc oderwać wzroku.
Brakowało jej siostry. Ze stratą Laury jakoś się z biegiem lat pogodziła, ale śmierć Klary była świeżą i bolesną raną. Choć można się było tego spodziewać, bo dziewczyna nigdy nie doszła do siebie po śmierci bliźniaczki. Samotna, pogrążona w melancholii, zawsze ubrana na czarno. Oleńka czuła wyrzuty sumienia, że – zajęta interesami – nie spróbowała wyrwać jej z tego marazmu. Że nie znalazła jej męża lub chociaż kochanka. Zamiast tego chętnie korzystała z jej pomocy. Klara prowadziła rachunki, pilnowała płatności, wręcz tonęła w kwitach i papierach, podczas gdy ona zbierała pochwały klientów kawiarni.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком,