Za nami wszystkimi. Marcin Dudziński. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Dudziński
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381438964
Скачать книгу
że Lichota pomyślała, że kobieta zaraz wyskoczy z telewizora. – Jakich sprawach, panie ministrze? A kiedy to mieliśmy w tym kraju seryjnego zabójcę, który w kilka tygodni rytualnie zamordował cztery osoby, w dodatku w jednym mieście? Może panu się myli rzeczywistość z jakimś filmem?

      – Pani redaktor – zwrócił się do prowadzącej poirytowany członek rządu, rozkładając ręce – widzi pani? I to jest właśnie to, co nazywam przeszkadzaniem. Opozycja bije pianę, wykrzykuje swoje wyświechtane hasła, tylko nic z tego nie wynika.

      – Jeszcze mniej wynika z pańskich działań… – zdążyła wtrącić posłanka, zanim prowadząca przejęła stery.

      – Po raz kolejny muszę państwu przerwać. Panie ministrze, jak pan wie, w kraju toczy się dyskusja o tym, dlaczego morderstwa miały miejsce akurat w Częstochowie. W żadnym z dotychczasowych wywiadów nie odniósł się pan do tej kwestii. Czy sądzi pan, że to może mieć jakieś znaczenie? Rytualne zabójstwa… tuż u stóp Jasnej Góry…

      – Pani redaktor, pani pyta poważnie?

      – Jak najbardziej. Sądzę, że opinia publiczna chce poznać pańskie zdanie.

      – No dobrze, skoro pyta pani poważnie, to ja poważnie odpowiem, choć dla mnie akurat ta kwestia jest niezwykle groteskowa – zaśmiał się pod nosem minister. – Fakt, że te czyny miały miejsce w Częstochowie, nie ma żadnego znaczenia. To równie dobrze mogłoby się zdarzyć w Warszawie czy Kielcach. Wówczas wszyscy mówiliby, że w stolicy jest niebezpiecznie, że mafia, że porachunki gangów, a w Kielcach mamy powrót do słynnych „scyzoryków”.

      – No tak, ale Częstochowa nie miała do tej pory łatki miasta niebezpiecznego, pełnego, jak pan to nazwał, porachunków mafijnych – odparła dziennikarka.

      – Nie jest chyba tajemnicą, jak wielkie wpływy w mieście ma Kościół. – Posłanka znów była szybsza i nie pozwoliła dojść mężczyźnie do głosu. – Powszechnie również wiadomo o skandalu obyczajowym, który dotyczy biskupa Stanisława Waltera, notabene brata zaginionego komendanta. Może tutaj jest coś na rzeczy, może opinia publiczna słusznie się niepokoi.

      – Ale co chce pani przez to powiedzieć? – spytał minister.

      – No nie wiem, pan na pewno ma więcej informacji, w końcu pańskiej partii bardzo po drodze z klerem…

      – Rozstrzelała się pani, ale wydaje mi się, że strzela pani na oślep. Pragnę jedynie przypomnieć, że w tym akurat mieście to nie my rządzimy – odparował atak.

      – Nie zmienia to faktu, że…

      – Jeszcze się trzymasz, Leoś – ponownie szepnęła Lichota, kiedy posłanka ciągnęła swój wywód. Prokurator miała ochotę zmienić kanał. Dyskusja była bezproduktywna i Edyta cieszyła się, że nie musi w niej uczestniczyć. Po kolejnej burzliwej wymianie zdań zdecydowała, że jednak przełączy program. Wybrała następny z dostępnych kanałów informacyjnych.

      – A już za chwilę przedstawimy państwu materiał naszego reportera Jacka Oblacińskiego, który ostatnie kilka dni spędził w Częstochowie, rozmawiał z mieszkańcami i nielicznymi pielgrzymami, którzy zdecydowali się zostać pod Jasną Górą po niedawnym święcie maryjnym. Z reportażu wyłania się obraz miasta ogarniętego strachem. Czy Częstochowa już zawsze będzie żyła z piętnem okrutnych morderstw? Wracamy tuż po przerwie, proszę zostać z nami.

      Lichota zdecydowała, że nie skusi się na reportaż. Powoli miała dość tego tematu. Mimo że skomplikowane wątki kilku częstochowskich spraw były ciekawe i stanowiły dla niej niemałe zawodowe wyzwanie, to po kilkunastu godzinach pracy chciała odpocząć. Zdawała sobie sprawę, że jest dopiero na początku drogi, a przed nią jeszcze wiele podobnych dni, narad, przesłuchań, wywiadów i analiz, od których jej umysł i tak nie ucieknie.

      Na liście kanałów znalazła stacje radiowe. Wybrała ostatnią z nich. Spokojne ballady, evergreeny, zawsze działały. Przy nich mogła się wyciszyć.

      Dochodziła dziesiąta wieczorem. Lichota ułożyła się na środku dużego łóżka i zamknęła oczy. Szorty i biały T-shirt musiały jej zastąpić ulubioną piżamę, której w pośpiechu zapomniała zabrać z Warszawy.

      Po kilkunastu minutach chwyciła telefon. Wybrała numer ministra sprawiedliwości. Leon Bury odebrał po pierwszym sygnale.

      – Oglądałaś? – zapytał.

      – No przecież wiesz, że tak – odpowiedziała kokieteryjnym tonem, który był zarezerwowany tylko dla niego. Poza Leonem Burym nikt nie słyszał Edyty Lichoty mówiącej w ten sposób. – Nieźle cię wymęczyła.

      – Przyzwyczaiłem się, jak wiesz. A wyobraź sobie, że po programie ucięliśmy sobie całkiem przyjemną pogawędkę. Po zejściu z anteny zmieniła się z pindy w całkiem fajną babkę. Okazało się nawet, że zgadzamy się w kilku sprawach.

      – Polityka…

      – Życie, Edyta, życie.

      – Burasku… ale nie okazała się fajniejsza ode mnie, co? – zapytała zalotnie.

      – Nie spotkałem jeszcze fajniejszej od ciebie.

      – Poza żoną, mój miły, poza żoną – prychnęła.

      – Zostawmy ten temat, przecież wiesz…

      – Wiem, wiem… – zawiesiła głos. – A tak w ogóle, to możesz rozmawiać?

      – Jeszcze mogę. Podjechałem na chwilę do ministerstwa po jedną rzecz. Kierowca czeka na dole, zaraz do niego schodzę. Właściwie to miałem do ciebie dzwonić. Słyszałaś już, że wzięli się za nasze przywiązanie do Kościoła, prawda?

      – Dzisiaj. Ta pinda ci to zarzuciła.

      – No właśnie. I nie przestaną. Ale ty, jakby co, nie ruszaj tego biskupa. Jak poczujesz jakiś smród, to zatkaj nos i najpierw przyjdź z tym do mnie. Będziemy myśleć, co zrobić. Musimy z nimi dobrze żyć, okej?

      – Okej, jasne – odparła sucho.

      – Dzięki. A ogólnie to jak ci tam?

      – Świetnie, wszyscy mnie tu nienawidzą, boją się i kłamią. Czyli bez niespodzianek. Zastanawiam się, czy komendant jeszcze żyje, czy szukamy już tylko trupa.

      – I do czego doszłaś?

      – Sama nie wiem, a ty?

      – Mam nadzieję, że żyje – westchnął.

      – Mnie jest wszystko jedno. Chciałabym jak najszybciej się tego dowiedzieć, ale odnoszę wrażenie, że bawimy się tutaj w podchody, zamiast współpracować.

      – No to walnij pięścią w stół.

      – Codziennie to praktykuję – zaśmiała się.

      – A ten komendant z wojewódzkiej? Współpracuje?

      – Grzegorz Krupp? Tak, z nim jest w porządku.

      Na chwilę zapadła cisza, po czym Lichota kontynuowała już zupełnie innym tonem:

      – A wiesz, co ja teraz robię? – zapytała. Ponownie uwodzicielsko.

      – Co?

      – Leżę na łóżku… w samych spodenkach, cienkiej koszulce… lekko prześwitującej… a pod spodem nie mam nic. Leżę, taka sama, taka grzeczna, taka…

      – Jezuu, przestań, bo ze schodów spadnę!

      – Nie podoba ci się to, co mówię? – nęciła.

      – Nawet nie wiesz, jak bardzo mi się to podoba.

      – Paznokcie u stóp mam pomalowane tak, jak lubisz. – Popatrzyła na czarny lakier i poruszała palcami. – Wyobrażasz to sobie?

      – Szczerze